Wacław Geiger – przypomniany w porę

01.10.2022
Wacław Geiger

O Wacławie Geigerze, nowo mianowanym patronie zakopiańskiego Festiwalu Muzyki Organowej i Kameralnej i krętych ścieżkach ludzkiej pamięci

Podobno większość ludzi posiada pragnienie, by coś po sobie zostawić. Efekty swoich działań lub choćby wdzięczną pamięć. W chwilach refleksji być może stawiamy sobie pytanie o trwałość wszystkiego, co robimy. Czy zyskując uznanie i status społeczny, ciesząc się dziś szacunkiem i sympatią, mamy gwarancję, że cokolwiek z tego ocaleje, gdy nas już zabraknie?

 

Gwarancji nie ma żadnej. To, czy przetrwamy we wspomnieniach, zależy od bardzo wielu czynników. Fakt, jak bardzo staraliśmy się za życia, to tylko jeden z nich. Widać to jasno na przykładzie artystów i twórców z różnych dziedzin. Na kultywowanie pamięci składa się szereg procesów – ze strony władz i innych oficjalnych gremiów jest to tworzenie muzeów, organizowanie wystaw, wydawanie nut, publikowanie książek, wykonywanie muzyki i spektakli. A także nadawanie imienia instytucjom, imprezom i szkołom czy nawet umieszczanie twórczości w kanonie lektur szkolnych. Ale jest i zwykła, cicha, serdeczna pamięć rodziny, uczniów, przyjaciół, czytelników, widzów i słuchaczy. Póki żyją, będą wspominać.

 

Niedawno w Zakopanem miało miejsce wydarzenie doniosłej rangi. Międzynarodowy Festiwal Muzyki Organowej i Kameralnej doczekał się nadania imienia patrona. Do tej pory pozostawał bezimienny, choć prezentuje wysokiej klasy artystów i ma swoją wdzięczną publiczność. Ubiegłoroczny jubileusz 20-lecia skłonił organizatorów do zastanowienia się nad dalszym rozwojem imprezy i wytyczeniem nowych kierunków. Jest więc od tego roku, od 11 sierpnia festiwalem imienia Wacława Geigera. I tu… chwila zastanowienia, a nawet zdumienia. Kto kojarzy się z muzyką w Zakopanem? Szymanowski i Karłowicz, to oczywiste. Miłośnicy góralskiego folkloru wspomną Bartusia Obrochtę, może Sabałę, wtajemniczeni bywalcy Dziadońkę. Ale Geiger?

Grób Wacława Geigera na Pęksowym Brzyzku, fot. Kordiann

Nie jest oczywiście tak, że patronem festiwalu zostaje nagle człowiek, o którym nikt nigdy nie słyszał. I nie, to nie twórca licznika promieniowania radioaktywnego, którego nazwisko zna każdy, kto pamięta katastrofę w Czarnobylu. Kim więc był? Najkrócej rzecz ujmując, muzykiem – śpiewakiem, dyrygentem i kompozytorem. Na Podhalu żyją jeszcze ludzie, którzy go pamiętają. Władze miasta podejmują nieśmiałe starania, by przybliżyć tę postać także turystom. Jedna z grających ławeczek (ta przy Placu Niepodległości) poświęcona jest pamięci zakopiańskiego artysty – aktualnie wprawdzie nieczynna, ale wnikliwi mogą na własną rękę poszukać informacji. Sonda przeprowadzona w środowisku muzycznym całej Polski (o ludziach spoza branży nie wspominając) ujawnia przykry fakt – pamięć o Geigerze praktycznie już umarła. A przecież zakopiańczykiem został dopiero w drugiej połowie swojego życia. Co ciekawe, jego udokumentowana spuścizna kompozytorska zawiera zaledwie dwa cykle pieśni z towarzyszeniem organów – a więc, jak na patrona festiwalu organowego, niezbyt wiele. Ponieważ jednak mocną stroną zakopiańskiej imprezy jest też muzyka kameralna, Geiger zasługuje, by jej patronować – w jego dorobku znajdują się pieśni, utwory kameralne na fortepian i zespoły smyczkowe. Wspomniani już Szymanowski i Karłowicz nie tylko pod Tatrami, ale i w całej Polsce są wystarczająco wyeksploatowani. Nazwisko świeżo ukonstytuowanego patrona wnosi więc powiew świeżości i oryginalności.

 

Zanim Wacław Geiger zamieszkał na stałe w Zakopanem, przyjeżdżał tu już jako dziecko. Urodzony w 1907 roku w Krakowie, na skutek działań wojennych trafił z rodziną na Morawy, a stamtąd do Zakopanego, w którym przebywał do 1918 roku. Trzy lata pod Tatrami zaowocowały prywatnymi lekcjami skrzypiec i fortepianu, a także podjęciem pierwszych prób kompozytorskich już w wieku 10 lat. Od początku inspirował się w swojej twórczości folklorem góralskim i próbował wplatać w nią zasłyszane motywy. Po wojnie jego rodzina zamieszkała w Jaworznie i był to dopiero początek tułaczki po Polsce młodego człowieka. Rozpoczął naukę w gimnazjum w Chrzanowie, by później kontynuować ją w Żyrardowie. W przeciwieństwie do czasów obecnych najwyraźniej nie dziwiło nikogo, że dziecko, które już spróbowało gry na skrzypcach i fortepianie, teraz będzie grało na organach, altówce i wiolonczeli. Mógł więc rozwijać swe muzyczne zainteresowania. Ale na tym nie koniec. Po powrocie do Krakowa w 1925 roku został uczniem Instytutu Muzycznego, gdzie jednocześnie studiował grę na fortepianie, wiolonczeli, śpiew i teorię. Naukę musiał przerwać, gdy brak pieniędzy zmusił go do podjęcia pracy zarobkowej – ilustrowania muzyką filmów niemych w krakowskich kinach.

 

Być może nie byłoby Geigera-muzyka, gdyby udało mu się ukończyć rozpoczęte studia na Wydziale Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego. Przerwał je jednak po roku, by wrócić do tego, co było mu pisane, i kontynuować studiowanie kolejnych kierunków muzycznych. Tym razem w konserwatorium Towarzystwa Muzycznego w klasach śpiewu solowego, dyrygentury i kompozycji. W międzyczasie grał jeszcze na oboju i altówce. Po ukończonych z sukcesem studiach rzucił się w wir pracy w świeżo zdobytym zawodzie. Został akompaniatorem Zespołu Instrumentów Dętych Towarzystwa Muzycznego, dyrygentem w Teatrze Domu Żołnierza, a także kierownikiem muzycznym Towarzystwa Śpiewaczego „Lutnia" oraz zespołu „Lutnia Robotnicza". Należał do Stowarzyszenia Młodych Muzyków, a jego utwory były prezentowane przed krakowską publicznością. Obdarzony pięknym barytonem występował w Operze Krakowskiej. Lata 30. to także okres intensywnej współpracy z krakowską rozgłośnią Polskiego Radia jako autor audycji muzycznych, śpiewak, akompaniator i dyrygent.

 

Niedługo przed wojną, w 1938 roku, został wiceprezesem Zawodowego Związku Muzyków. Czasy okupacji spędził w Krakowie, uczestnicząc w konspiracyjnym życiu muzycznym, ale też tworząc – pieśni, dzieła na głosy solowe, chór i orkiestrę, utwory kameralne na smyczki. W pieśniach wrócił do dziecięcych fascynacji góralszczyzną, już w dojrzałej formie. Nawiązał współpracę z poetami góralskimi – Janem Mazurem i Tadeuszem Staichem – i pisał utwory wokalne do ich poezji.

 

Po wojnie światło dzienne ujrzał jego talent organizatorski i pedagogiczny. Został pierwszym kierownikiem muzycznym rozgłośni Polskiego Radia w Krakowie, kierował też m.in. chórem Filharmonii Krakowskiej. W 1948 roku rozpoczęła się jego piętnastoletnia tułaczka po kraju. Prowadził orkiestry symfoniczne, dyrygował w teatrach, pracował w szkołach, był nawet wykładowcą w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w stolicy. Mieszkał w Warszawie, Częstochowie, Łodzi, Białymstoku, a na koniec w Lublinie. Ostatecznie w 1963 roku, mając lat 56 – został zakopiańczykiem. I tu zaczyna się historia pamięci i… zapomnienia. Jego działalność zakopiańska zapewne przyniosła mu ukojenie, poczucie przynależności do środowiska, które przyjęło go z otwartymi ramionami. Jednocześnie dotknęło go zjawisko dotyczące wielu artystów, których Zakopane oplotło swoimi mackami, skusiło i wciągnęło – stopniowo zapominano o nim w szerokim świecie.

 

W „nowej ojczyźnie” zaangażował się w działalność pedagogiczną. Został wicedyrektorem szkoły w Nowym Targu, w szkole muzycznej w Zakopanem prowadził klasę śpiewu solowego, chór i orkiestrę szkolną. Założył też Społeczne Ognisko Muzyczne w Zakopanem i był jego dyrektorem. Przejście na emeryturę nie oznaczało końca spotkań z uczniami ani też rozłąki z zespołami wokalnymi. Nadal nauczał śpiewu solowego, prowadził szkolne zespoły chóralne, był też dyrygentem i akompaniatorem chórów męskich „Wierchy” i „Rysy”, które często wykonywały także jego własne kompozycje. Dzięki praktyce z lat młodości spełniał się także przez wiele lat w roli akompaniatora i autora muzyki w kabarecie „Zaskroniec”, który wystawiał co roku „Szopkę Zakopiańską”. W uznaniu dla jego wiedzy o folklorze góralskim powierzono mu stanowisko jurora Międzynarodowego Festiwalu Folkloru Ziem Górskich. Był prezesem zakopiańskiego oddziału Stowarzyszenia Polskich Artystów Muzyków, jednym z założycieli Towarzystwa Muzycznego im. Karola Szymanowskiego. Czasu starczało mu jeszcze na działalność w turystyce, był przewodniczącym Koła Miejskiego PTTK w Zakopanem, choć w starszym wieku raczej nie chodził już po Tatrach.

Cóż więc się stało, że tak zasłużona dla kultury Zakopanego postać nie jest powszechnie znana – już nawet nie w całej Polsce, ale na Podhalu? Od śmierci Geigera w 1988 roku minęły już 34 lata, został pochowany na starym cmentarzu na Pęksowym Brzyzku. Choć żyją jeszcze ludzie, którzy mówią o nim z szacunkiem „pan profesor”, uczęszczali na zajęcia przez niego prowadzone i działali z nim wspólnie, organizując koncerty – nie są oni zawodowymi muzykami, nie wpisują jego nazwiska w swoje biogramy. Nie ma też zespołów, które prowadził, nie ma w ogóle w Zakopanem porządnego, profesjonalnego chóru. Zniknął kabaret „Zaskroniec”, nie ma szopki. Nie istnieje już oddział czy choćby koło SPAM w Zakopanem. Działa towarzystwo im. Szymanowskiego i choć ma biuro w Katowicach, organizuje całkiem ciekawy letni festiwal jego imienia pod Tatrami. Ale Geigera jakoś nie grywają.

 

Ma za to w repertuarze jego utwory Tatrzańska Orkiestra Klimatyczna. Nie wykonuje ich często, bo też występy orkiestry nie są regularne, a mówiąc wprost jest to zespół o zasięgu regionalnym i aktywności wznawianej jedynie przy okazji niezbyt częstych koncertów. Być może nadanie imienia festiwalowi spowoduje ożywienie wokół kompozycji Geigera. W tym roku zostały wykonane jego pieśni podczas koncertu towarzyszącego uroczystości powołania patrona. Trzeba podkreślić, że zabrzmiały w autorskiej aranżacji Małgorzaty Maśluszczak, wiolonczelistki współpracującej do niedawna z The Time Quartet, który wystąpił tego popołudnia. Wersja na kwartet smyczkowy jest niewątpliwie barwna i ciekawa. A solistką była Katarzyna Wiwer obdarzona sopranem o zróżnicowanej mocy, pewnym i zwinnym, dysponująca fantastyczną dykcją. Ta miała znaczenie niebagatelne, bo poezja góralska to dodatkowe wyzwanie dla śpiewaka. Słuchając artystki, wyobrażałam sobie, jak wspaniale zabrzmiałyby w jej wykonaniu moje ulubione arie operowe. Ona jednak skupia się na repertuarze średniowiecznym i barokowym oraz pieśniach kompozytorów znanych i nieco pomijanych – z korzyścią dla miłośników muzyki dawnej i muzycznych odkryć. Twórczość Geigera nie jest może awangardowa, niczym nie zaskakuje, ale po prostu przyjemnie się jej słucha. Są i ładne melodie, i ciekawe harmonie przywodzące na myśl tatrzańskie pejzaże. Oprócz pieśni podczas koncertu zabrzmiało jeszcze kilka miniatur na kwartet smyczkowy. Została mi na pamiątkę płyta z autografem solistki zatytułowana „Ozgroj mi się ziemio” (od tytułu jednej z pieśni) wydana przez RecArt w 2022 roku.

Katarzyna Wiwer

A czy Geiger stanie się kompozytorem, o którym będą się uczyć dzieci w szkołach całej Polski? Bądźmy realistami – zapewne nie. Wiele jest regionalnych ośrodków, w których dawno temu (albo jeszcze całkiem niedawno) działali oddani sztuce artyści i działacze kultury. Nie sposób uhonorować w równym stopniu wszystkich, do powszechnej świadomości docierają tylko najwybitniejsi i najbardziej aktywni. Niektórzy nie zabiegają też o uporządkowanie i przekazanie za życia swojego dorobku instytucjom, które mogłyby go popularyzować po ich śmierci. A bliscy niekiedy w tej kwestii zawodzą. Geiger wspominany jest jako człowiek skromny, wesoły, niezwykle miły i pracowity, aktywny niemal do końca życia. Dobrze się stało, że inicjatywa uczynienia go patronem festiwalu została zrealizowana teraz, gdy wciąż żyją ludzie, którzy mogą podzielić się wspomnieniami i pamiątkami po zakopiańskim nauczycielu, działaczu i artyście. Dzięki temu kolejnym edycjom festiwalu będą mogły towarzyszyć wystawy lub inne inicjatywy przypominające sylwetkę jego patrona, z pewnością będą też wykonywane jego dzieła. Zakopane ma w tym względzie jeszcze kilka lekcji do odrobienia, bo Geiger to nie jedyna postać, która wręcz prosi się o większą popularyzację i ochronę przed zapomnieniem.

 

Choć świat idzie do przodu, a Podhale pełne jest nowych talentów, przypominanie dorobku tych, którzy już nie żyją, ma jeszcze jeden walor – pokazuje, jak wiele było dawniej w Zakopanem aktywnych stowarzyszeń, zespołów, scen. Oczy otwierają się szeroko ze zdumienia, gdy w kronikach znajduje się nazwiska tej miary co Światosław Richter, który występował w Hotelu Kasprowy. Dziś mamy Zenka na Równi Krupowej. Będzie co wspominać.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.