Cygańska dusza [Tchumburidze na Festiwalu Eufonie]
Veriko Tchumburidze to postać, która olśniewa niemal w każdym wykonywanym przez siebie repertuarze. Gra z taką naturalnością, jakby było to dla niej wręcz organiczne. Pełna pasji, namiętności, fantazji, bezwstydna i zarazem idealna w swoich charyzmatycznych interpretacjach.
Gruzińsko-turecka skrzypaczka, zwyciężczyni 15. Międzynarodowego Konkursu Skrzypcowego im. Henryka Wieniawskiego, ma w sobie coś z hipnotyzującej Cyganki. Bawi się wirtuozerią, gra intensywnie, bardzo emocjonalnie, aksamitnym dźwiękiem na strunach niższych, błyskotliwym na wyższych. W kulminacjach pozwala sobie na istne szaleństwo i objawia cały swój bujny temperament, z kolei w dynamice piano olśniewa subtelnościami na granicy słyszalności, coś niebywałego. Każdą frazę dosłownie wyrzuca z siebie z łatwością i szybkością godną Paganiniego, a przy tym nikogo nie naśladuje, wciąż pozostaje sobą – dziewczyną wyrażającą (stosownie do okoliczności) swoją wrażliwością i muzykalnością chyba wszystkie cztery żywioły.
Mogliśmy się o tym przekonać 24 listopada podczas koncertu w Filharmonii Narodowej w ramach festiwalu Eufonie, gdy to Veriko Tchumburidze wykonała wraz z (świętującą swoje 95-lecie!) Estońską Narodową Orkiestrą Symfoniczną pod dyrekcją Olariego Eltsa słynny romantyczny koncert skrzypcowy d-moll op. 47 Jeana Sibeliusa. Oprócz tego usłyszeliśmy także w wykonaniu orkiestry: „Swansong” Arvo Pärta, „Incantation of Tempest” Erkkiego-Svena Tüüra oraz jeszcze jeden utwór Jeana Sibeliusa – symfonię nr 5 op. 82. Program stanowił interesującą panoramę kompozytorów Północy reprezentujących różne pokolenia, każdy z utworów zawierał w sobie inne jakości. Szczególnie ciekawe w tym zestawieniu wydało się „Swansong”, dość nietypowe w porównaniu z tymi utworami Pärta, które przyniosły mu największą popularność – rozkołysane i nieco filmowe w brzmieniu poprzez monumentalne podkreślanie frazy dzwonami. Z kolei „Inantation of Tempest” Tüüra stanowiło mocne otwarcie, doskonale stopniujące napięcie przed pojawieniem się na scenie (notabene, ubranej w niebanalną kolorystycznie, zwracającą uwagę suknię) Tchumburidze. Bo później to już ona zawładnęła sceną, co, oczywiście, musiało się skończyć efektownym bisem. „Ujęła publiczność i jurorów niezwykłą żywiołowością, skrzypce w jej rękach stały się powiernikiem tęsknoty i poszukiwania bliskich jej wartości. Jest powiewem przyszłości, zbliża nas do krainy własnych wyobrażeń, chłoniemy zmysłami dźwięki z jej świata i jesteśmy jej za tę świeżość i spontaniczność szczerze wdzięczni” – wypowiadał się o Tchumburidze w 2016 r. Andrzej Wituski, dyrektor 15. Międzynarodowego Konkursu im. Henryka Wieniawskiego. Po kilku latach należy przyznać, że skrzypaczka nic nie straciła ze swojej żywiołowości i świeżości. Choć jednocześnie jej gra stała się jeszcze bardziej precyzyjna technicznie i dojrzała interpretacyjnie. Zaskakujące, że Tchumburidze nie okazuje lęku, podatności na stres, nic z tych rzeczy. Jakby wychodziła na scenę w natchnieniu, z radością i determinacją wypełniając swoją misję, z gotowością do odprawienia artystycznego rytuału. Coś pięknego.
(MB)