Ulica w polskiej piosence
Ponadczasowe hity i utwory znane tylko miłośnikom niszowych wykonawców – w ich tekstach jak pod lupą można śledzić historię przemian obyczajowych, społecznych i gospodarczych. Są też rzeczy niezmienne, aktualne sto lat temu i dziś. Jakie? Niech o tym opowiedzą piosenki. Oddaję im głos.
Gdy siadałam do pisania tego tekstu, w głowie dźwięczały mi słowa piosenki Anny Jantar Tyle słońca w całym mieście. „Szerokimi ulicami niosą szczęście zakochani” – czyż to nie piękne? Jak z tego filmu sprzed kilku lat reklamującego stolicę… chociaż, nie… tam psychopata gonił młodą fankę porannego joggingu. Stwierdziłam, że warto zgłębić temat, poszukać, kto jeszcze opiewał miasta i ich ulice, w piosenkach chciał oddać ich atmosferę i czar. Nie spodziewałam się jednego – tak widocznej, zauważalnej w tekstach ewolucji. Im bliżej do współczesności, tym więcej tekstów ponurych, jakby na przekór transformacji ustroju i dotacjom unijnym. Nie kochamy już naszych ulic?
Przedwojenny czar
Jedna z pierwszych piosenek o ulicach Warszawy pochodzi jeszcze sprzed wojny, z 1934 roku. Wbrew temu, jak niektórzy chcieliby pamiętać przedwojenną stolicę, nie znajdziemy w jej treści zachwytu nad pięknymi damami, powozami i tramwajami, pałacami i parkami. To Bal na Gnojnej, utwór napisany dla jednego z teatrzyków rewiowych – opis życia bywalców gospody „U Grubego Joska” przy tytułowej ulicy. Tam „zebrał się ferajny kwiat” i bawi się przy dźwiękach Felusiowej harmonii, choć „latarnie ciemno świecą i smętnie gwiżdże nocny stróż”. To miasto podziałów społecznych, enklaw zarezerwowanych dla wtajemniczonych, szemranych interesów i ich smutnych konsekwencji. A jednak mieszkańcy bawią się, jeśli tylko stać ich, by postawić wódkę na stole. W podobnym tonie utrzymana jest Czarna Mańka, jeszcze dawniejsza, z 1916 roku, opowiadająca historię prostytutki ze spelunek, która, porzucona przez kochanka, otruła się z rozpaczy. Obie piosenki pojawiały się później w repertuarze wielu wykonawców. Czy to ich ton stał się inspiracją dla współczesnych raperów opiewających przysłowiową „nędzę blokowisk”?
Miasto bez ulic
Jednym z najbardziej wzruszających świadectw miłości do swojego miasta jest piosenka śpiewana pod koniec wojny, niezwykle popularna również po jej zakończeniu. Jej wykonawcą był Mieczysław Fogg – Piosenka o mojej Warszawie to hołd dla stolicy, która przestała istnieć. I nie tylko wyraz tęsknoty za ulicznym gwarem, ale też poważna deklaracja: „Lecz taką, jak żyjesz w pamięci, przywrócę ofiarą swej krwi. I wierz mi, Warszawo, prócz piosnki i łzy, jam gotów ci życie poświęcić”. Nie sposób oprzeć się refleksji – czy dziś mieszkańcy stolicy są do niej równie przywiązani?
Nowy świat
Lata powojenne zaowocowały, na przekór siermiężnym realiom PRL-u, niezwykłym rozkwitem kultury muzycznej. Piosenki o ulicach i miastach bardzo łatwo zaszufladkować pod mianem „twórczości zaangażowanej”. Nie można jednak wyrokować ze stuprocentową pewnością, że nie krył się za nimi autentyczny sentyment, radość z odradzającego się po wojnie życia. Czerwony autobus Andrzeja Boguckiego i Chóru Czejanda starsze pokolenia znały na pamięć, jeszcze i ja słyszałam ją jako dziecko w radiu. Z kolei Piosenka warszawskiej ulicy Czerwonych Gitar jest prawie nieznana, nie została umieszczona na żadnej z ich płyt. Nie ma tego polotu co późniejsze utwory zespołu, lecz może napisanie jej było konieczne, by móc publikować spokojnie inne piosenki?
Miłość i beztroska
PRL-owskie gwiazdy estrady miały szczęście do wspaniałych kompozytorów, aranżerów i tekściarzy. Dzięki nim powstały piękne, poetyckie piosenki, a anielskie głosy równie anielsko wyglądających piosenkarek o długich falujących włosach i powłóczystych spojrzeniach niosły się z odbiorników radiowych w każdym polskim domu. Do nurtu piosenek nostalgiczno-żartobliwie-romantycznych można zaliczyć Zza siedmiu ulic Ireny Santor do muzyki Jerzego Wasowskiego. Spóźniona dziewczyna tłumaczy sympatii: „Zza siedmiu ulic do ciebie przychodzę (…), a tyle przeszkód spotkałam po drodze, że szybciej nie mogłam przyjść. Aż siedem skrzyżowań, dziesiątki pojazdów, sto wystaw sklepowych i »1000 Drobiazgów«. I panów spojrzenia, i chłopców uśmiechy (…)”. W każdym słowie ulica tętni życiem i dzisiejszy odbiorca może zastanowić się, czy autor tekstu w banalnej historii nie chciał jednak przemycić nutki dumy – tak pięknie prezentują się polskie miasta, dobrze wiedzie się ich mieszkańcom zaledwie dziewięć lat po wojnie.
Wieczna wiosna
Śpiewana przez Renę Rolską piosenka Na Francuskiej, Kawiarenki Ireny Jarockiej czy przypomniany m.in. przez Sławę Przybylską przedwojenny hit Hanki Ordonówny Uliczkę znam w Barcelonie to kwintesencja zachwytu nad miejskimi zaułkami. Nie ma tu brudu, przemocy, pijaków w bramach – są piękne kelnerki w kawiarenkach, słońce i kwitnące jabłonie. Na balkonach flirtują zalotne dziewczęta jak w Piosence o sąsiedzie Ireny Santor czy Orkiestrach dętych Haliny Kunickiej. Nieco smutniejszy jest pochmurny poranek w utworze Ulice wielkich miast Urszuli Dudziak do tekstu Agnieszki Osieckiej. Poetka zawsze zresztą dostrzega odcienie szarości jak w starej piosence oryginalnie śpiewanej przez Elżbietę Czyżewską, a potem Sławę Przybylską – Kochankowie z ulicy Kamiennej. U niej historie nigdy nie są proste i jednoznaczne.
Sentymentalni chłopcy
Na nostalgii znały się skądinąd nie tylko panie. Nocne Tramwaje to jedna z najstarszych piosenek Skaldów, która oprócz opowieści o błąkającym się w poszukiwaniu miłości młodzieńcu niesie ze sobą wspomnienie ówczesnych udogodnień dla entuzjastów spędzania nocy „na mieście” – w tytułowych nocnych tramwajach. Jest też piosenka śpiewana w oryginale przez Piotra Fronczewskiego – Chłopcy z naszej ulicy. Opisuje dorastanie na podwórku przy śmietniku i powrót po latach „do swoich”, bo zawsze pomogą w potrzebie.
Czas pokazać prawdę
Lata 80. to czas pojawienia się w Polsce „niegrzecznej młodzieży”, co ma oczywiście odzwierciedlenie w muzyce. Koniec słodzenia, nostalgicznych piosenek, nazywajmy sprawy po imieniu. Po ulicach snują się budzący przestrach punkowcy i metalowcy, do których w latach 90. dołączą skini i hip-hopowcy. Przedstawicieli różnych subkultur łączy jedno – szukanie zwady z obcymi. Jedną z pierwszych zbuntowanych ulicznych piosenek jest Ulica miasta zespołu Aya RL z 1985 roku. Jeden z jej wersów głosi: „Na mojej ulicy nie mieszka już Chrystus, a szatan się z niej wyprowadził”. To tam „alkoholicy spijają z kieliszków swe żale, a ich wyśnione i wymarzone śpią w brudnej miłości pościeli. (…) Okna wpatrzone w sąsiednie bramy płoną ze wstydu nocą”. Wczesny Paweł Kukiz, skóry, glany i potrzeba zakomunikowania światu, że na tym świecie istnieje brud, alkoholizm i upadek moralny. Klasykiem gatunku jest powstały osiem lat później utwór Kazika Staszewskiego Na mojej ulicy ze słynnym początkiem: „Na mojej ulicy mieszkają niewolnicy, uwiązani do niej niczym psy do smyczy”. Tekst, który się nie starzeje i ujmuje rzeczywistość w bardzo szerokim kontekście poprzez pryzmat migawek z życia tzw. marginesu społecznego. Tu już, oprócz biernej konstatacji zjawisk, pojawia się deklaracja przynależności: „Normalne jest nie lubić nieznajomych, po co tu przychodzą do k… n… nic tu po nich”. I przestroga: „Ciężko jest po nocy nieprzespanej, w miejscu, które wszyscy omijają. Tu na gościa nie czekają, win nie odpuszczają, ci, co zostają, na żywo umierają”. Warto odnotować pojawienie się niecenzuralnych wyrazów, a całości dopełnia utrzymany w brutalnym klimacie teledysk nakręcony gdzieś w Trójmieście.
I tak cię kocham
Przywiązanie do swojego miejsca na świecie, swojej ulicy pojawia się też w piosenkach o nieco łagodniejszym tonie, choć wciąż dalekim od lukrowanej laurki. To np. Jasne ulice z pierwszej solowej płyty Roberta Gawlińskiego czy Warszawa zespołu T.Love (założonego skądinąd w Częstochowie) – nieformalny hymn warszawiaków osiadłych na Wyspach, jak można przeczytać w komentarzach na YouTube. Z lat 90. pochodzi też utwór grupy Pod Budą Piosenka o mojej ulicy – narrator stwierdza, że „wszystko go zachwyca w tym kamiennym piekle”.
Zmiany i dorastanie
Nowe tysiąclecie to czas, kiedy zbuntowana młodzież trochę już dorosła, czasem ma nawet własne dzieci. Wątek ten pojawia się w utworze Dziewczyny z podwórka, chłopaki z mojej ulicy Püdelsów. Jak zauważa narrator: „Nocne wypady w nieznane ulice, potyczki, balangi, krok w dorosłe życie. To wszystko za nami, wygraliśmy tę wojnę. Teraz nasze dzieciaki tworzą własną historię”. Szwagierkolaska przypomina dawny przebój Stanisława Grzesiuka Syn ulicy, znany także pod tytułem Apasz. Znów modne stają się sentymentalne opowieści o melinach i wielkiej miłości w złodziejskim półświatku. Enej w piosence Ulice deklaruje, że „lubi zapach ulicy (…), choć bywa trująca jak papierosowy dym”. Gdzieś na uboczu tworzą artyści podziemni, raperzy, którzy sami są autorami, wykonawcami i producentami piosenek i teledysków, czasem tylko przebijając się do mediów głównego nurtu. Jak DJ Teraz Polska ze swoim letnim hitem Idę ulicą z 2002 roku, który doczekał się kontynuacji Idę ulicą 2 dwadzieścia lat później. Bardzo ciekawe jest porównanie, jak ulice Chrzanowa różnią się widziane oczami tego samego artysty – teraz działającego pod pseudonimem Hidi – w odstępie dwóch dekad. W drugiej wersji także wraca pamięcią do czasów kaset VHS, ulicznych straganów i Windowsa 98. Ale i wspomina zagraniczne metropolie, sygnalizując światowe obycie. Ulica jest tu tylko kontekstem służącym ukazaniu znacznie szerszego obrazu społeczeństwa i przemian w stylu życia.
Poetycka enklawa
Co ciekawe, piosenki o ulicach różnią się nie tylko w zależności od dekady, w jakiej powstały. W podobnym czasie co Warszawa T. Love powstaje na wskroś krakowski przebój Grzegorza Turnaua – Bracka. Jest nostalgicznie, poetycko i dzięki piosence już zawsze na Brackiej pada deszcz. Równie magiczny tekst posiada jeden z nowszych utworów zespołu Püdelsi, Piosenka o Krakowie: „Ta piosenka jest o Krakowie, o tym mieście, co wraca we śnie. Po ulicach tu błądzą królowie i kto jeszcze bóg jeden to wie”.
Ulica jak z bajki
W ostatnich latach „nędza blokowisk” powoli przestaje być modna. Stanisław Soyka w piosence Ławeczka-bajeczka zachwyca się ulicznym teatrem, w którym grają przechodnie. Może najlepiej mają nieświadome głębi społecznych przemian dzieci. Majka Jeżowska od niemal trzech dekad porywa je do tańca przebojem Ulica Śnieżynkowa – tekst nie jest specjalnie logiczny, ale uroczy. Wystarczy zresztą wpisać w wyszukiwarkę hasło „piosenki o ulicy dla dzieci”, by zobaczyć, jak ważny i popularny jest to temat. Wesołe rymowanki pełnią najczęściej rolę edukacyjną – tłumaczą, czym są światła, znaki drogowe i jak ważny jest kask na głowie rowerzysty. Swoją drogą, może i dorosłym przydałoby się posłuchać?
Nierówności
Jest też piosenka, o której celowo wspomnę prawie już na koniec, choć zna ją niemal każdy Polak. Jej tekst daleko wykracza poza ulicę, a właściwie mówi o tej, która dopiero powstaje. Może to zresztą nie ulica, bardziej droga… Przyjdzie walec i wyrówna Wojciecha Młynarskiego to hasło ponadczasowe. To ironiczny komentarz do jedynej w swoim rodzaju polskiej bylejakości, tymczasowości, partactwa. Ale też wizjonerskie ostrzeżenie: „Wnoszę ludziom ku przestrodze, przypomnijmy sobie czasem, jak trza iść po równej drodze. Przyda się ta sztuka trudna, gdy naprawdę w którymś dniu przyjdzie walec i wyrówna”. Młynarski już nie żyje, nie doczekał metaforycznej równej drogi. Czy doczekamy my? To jedna kwestia. Druga – czy już nauczyliśmy się po niej chodzić. Czy umiemy żyć na ulicach czystych nie tylko od frontu, ale i podwórka? Czy chcemy świata, w którym nie ma miejsca dla pospolitych żuli i pozbawionej większych ambicji młodzieży z blokowisk, a każde piwko pod chmurką zostanie wypatrzone przez czujne oko miejskiej kamery i ukarane? Gdzie wszystko jest kolorowe i błyszczące, ale szary emeryt czuje się jak zbędne ogniwo? Czy złożone z drewnianych bud targowisko z całodobowym okienkiem monopolowego powinien zastąpić elegancki market? Na to pytanie każdy musi sobie odpowiedzieć sam.
Piosenki, których nie ma
Czy coś mnie zaskoczyło? Tak – nie znalazłam żadnej przyzwoitej piosenki opiewającej uroki jednej z najsłynniejszych ulic w Polsce, Krupówek. Deptak z partnerskiego miasta, Sopotu, doczekał się całkiem rzetelnego i barwnego opisu w balladzie Spływ Monciakiem trójmiejskiego artysty i dziennikarza Bartka Kalinowskiego. Po wpisaniu w wyszukiwarkę hasła „piosenka o Krupówkach” wyskakuje jedynie teledysk zespołu Beathris do utworu Krupówki utrzymany w konwencji stuprocentowo discopolowej. A poza nim liczne amatorskie filmiki z romską kapelą porykującą przez cały dzień jedną piosenkę. Czy topowi twórcy wstydzą się tego tematu, bo przecież w modzie jest narzekanie na Zakopane? A może mnogość wątków ich przytłacza? Muszę podrzucić pomysł organizatorom kolejnego zakopiańskiego Campu Songwriterów. Niech jedną z sesji poświęcą Krupówkom – trzeba nadrobić ten brak!