Turandot na innej planecie [spektakl Karoliny Sofulak w Operze Krakowskiej]
Opera Krakowska nareszcie sięgnęła po największe dzieło Giacoma Pucciniego i zrobiła to z rozmachem. „Turandot” w reżyserii Karoliny Sofulak, z barwną scenografią i kostiumami projektu Ilony Binarsch, zainspirowanymi produkcjami filmowymi z gatunku low tech science fiction, to zwrot ku XIII-wiecznym źródłom libretta, przy jednoczesnym spojrzeniu w przyszłość i odejściu od europocentrycznego postrzegania chińskiej kultury.
Porzucenie przez twórców azjatyckiego kolorytu opery w jej sferze wizualnej, do którego reżyserzy teatrów operowych w Europie konsekwentnie od blisko wieku przyzwyczajali swoją publiczność, to pierwszy z zabiegów nadania temu dziełu nowego wymiaru.
Karolina Sofulak, reżyserka znana krakowskiej publiczności m.in. dzięki owocnej współpracy z festiwalem Opera Rara (realizacje oper „Vanda” Antonína Dvořaka i „The Golden Dragon” Petera Eötvösa) sięgnęła do twórczości perskiego poety Nizamiego. W pierwotnej wersji jego legendy dumna księżniczka o lodowatym sercu jest bowiem Słowianką. Kolejną inspirację, niczym z „Diuny” Franka Herberta, stanowią odniesienia do filmów z gatunku fantastyki, dziejące się w sercu odległych galaktyk. Dwa światy są widoczne w otoczeniu Kalafa. Słowiańskie (imitujące len kostiumy ludu, Liù i ojca Kalafa), i – dla zaznaczenia różnicy społecznej – dworu księżniczki Turandot, cesarskiej gwardii, dostojników i kapłanów, (efektownie spowite w kostiumy o intensywnej czerwieni). Twórcom należy się uznanie za zachowanie spójności przedstawienia pomimo ryzykownego zestawienia tak odległych od siebie inspiracji.
Wykreowane przez solistki Agnieszkę Kuk i Iwonę Sochę postaci niedostępnej księżniczki Turandot i ujmującej, oddanej Kalafowi przyjaciółki Liù zachwyciły śpiewem. Kobiece portrety jednak nie zdominowały spektaklu, bo wieczór należał do podejmującego ryzykowną grę o miłość Kalafa, w którego wcielił się Tomasz Kuk. Kulminacją (choć nie finałem) stało się jego mistrzowskie wykonanie arii „Nessun dorma” z towarzyszeniem potężnego brzmienia chóru. Przygotowany przez Janusza Wierzgacza zespół Opery Krakowskiej to zresztą jeden z najmocniejszych atutów krakowskiej realizacji.
Chociaż choreografia spektaklu subtelnie dodała mu blasku i lekkości, dopowiadając do akcji scenicznej, to w postaciach Kalafa i Turandot zabrakło jednak pomysłu na ich ruch oddający emocje rozgrywające się pomiędzy bohaterami. Podobnie zresztą stało się w przypadku słabo zarysowanej postaci cesarza Altoum. Ojciec Turandot pozostał skryty na scenie zarówno w czeluściach galaktycznego oka, jak i w kostiumie przypominającym bardziej mniszy habit niż cesarską szatę.
W spektaklu nie zabrakło humorystycznego, dowcipnego akcentu, który wprowadziły postaci Pinga – cesarskiego kanclerza, Ponga – kuchmistrza i Panga – ochmistrza. Scena ich kąpieli w trzech miedzianych wannach z pewnością będzie jedną z najbardziej zapamiętanych z całej realizacji, zarówno ze względów bardziej lub mniej estetycznych dla oczu widzów, jak i dzięki narracji scenicznej.
Muzyka zapisana w partyturze arcydzieła Pucciniego, niezależnie od inspiracji, z których czerpią kolejni twórcy realizacji opery, pozostaje niezmiennie porywająca siłą swego wyrazu, nasycona dramatyzmem, wzbogacona orientalnymi tematami i ukazująca ciekawą instrumentację. Orkiestrę Opery Krakowskiej bezbłędnie poprowadził Tomasz Tokarczyk.