Sztuka świętowania – nie tylko wiosny [relacja z premiery w Operze Bałtyckiej]
Jak dobrze uczcić pokaźny jubileusz tworzenia pięknych koncertów oraz spektakli operowych i baletowych? Opera Bałtycka zdecydowała, że najlepszą formą świętowania 70-lecia istnienia instytucji będzie stworzenie kolejnej wspaniałej premiery trzech jednoaktowych dzieł z muzyką Claude'a Debussy'ego, Arthura Honeggera i Igora Strawińskiego pod kierownictwem muzycznym José Marii Florência. Czy taka forma świętowania to dobry wybór? Doskonały!
Trudno jest zacząć relacjonować tak duże wydarzenie. Pisząc to, myślę o uczuciu, kiedy dopada mnie ekscytacja spowodowana eksplozją różnorodności – kiedy dzieje się tak wiele (jednak nie za wiele), że przestaje mieścić się to w głowie. Wtedy jest czas na oddech. Należy wszystko ułożyć, przemyśleć, przegadać, by mieć pewność, że nic z tego, co istotne, nie zostanie pominięte. Tego wieczoru panowała równowaga różnorodności, jakość i wspaniała muzyka. Dyrektor Opery Bałtyckiej oraz reżyser Romuald Wicza-Pokojski zadbał o to, by podczas uroczystości przedstawiciele wszystkich grup artystycznych, którzy tworzą tę instytucję, mieli możliwość bycia na scenie. A co może być dla artystów lepszą formą świętowania niż wspólne trwanie w sztuce? Wielokrotnie w zapowiedziach podkreślano, że spektakl ma być formą przeglądu estetyk i tematów, których różnorodność uwydatni kunszt artystyczny wszystkich zespołów Opery Bałtyckiej. Oprócz chóru, solistów i tancerzy na scenie pojawiła się także orkiestra.
Od początku istnienia opera w Gdańsku w swoich fundamentach zagnieździła myśl o tym, by pokazywać na scenie to, co jest progresywne i nowe. Ten wieczór był potwierdzeniem, że ta wizja jest aktualna. Połączenie trzech utworów: „Syna marnotrawnego” Claude'a Debussy'ego, „Judyty” Arthura Honeggera i „Święta wiosny” Igora Strawińskiego – to propozycja sprzed lat Henryka Czyża, który pisał, że spoiwem tych trzech różnych dzieł jest temat najpiękniejszy, a mianowicie miłość. Dzieła są oparte na treściach znanych nam od wieków. Jak to się dzieje, że one potrafią skomentować to, co współczesne? Przed szereg wychodzi temat miłości, która ma wiele twarzy. W „Synu marnotrawnym” przyglądamy się miłości najbardziej naturalnej, bezwarunkowej i ujmująco czystej – miłości macierzyńskiej. Z kolei w „Judycie” odnajdujemy obraz miłości gotowej do poświęcenia – nie ma to nic wspólnego z pięknym światem usłanym różami. Świat ten niewiele różni się od współczesnego. Wymaga od Judyty: siły, bezwzględności i umiejętności podejmowania trudnych decyzji. „Święto wiosny” to święto rodzącego się uczucia, gdzie obserwujemy także proces kiełkowania i budzenia się instynktów. W czasie przerwy reżyser wspomniał także o innej ważnej myśli przewodniej, która scala te światy. W każdym dziele ogromną rolę odkrywa postać kobiety. W „Judycie” spotykamy silną bohaterkę, która bierze sprawy w swoje ręce i zabija Holofernesa. W „Synu marnotrawnym” Debussy prezentuje postać matki, której siła tkwi we wrażliwości i miłości do syna. To przykład kobiety, która potrafi odnaleźć w sobie ogromne złoża wytrzymałości psychicznej. W „Święcie wiosny” jesteśmy świadkami brutalnego rytuału, w którym kobieta składa ofiarę w imię płodności. Trzy oblicza kobiet, problemy, z którymi muszą się zmagać, role, które zostają im przypisane – to świat, który przypomina naszą rzeczywistość.
Ewa Wycichowska, odpowiedzialna za choreografię spektaklu, zaznaczyła, że swoją wizją pokazuje niejednoznaczność sytuacji, które mają także miejsce dziś. Łatwo jest kogoś osądzić. Judyta zmaga się z dwoma równoległymi myślami o przemocy i morderstwie, a także o modlitwie i pokoju. W „Synu marnotrawnym” widzimy matkę, która kocha syna mimo wszystko, bez względu na każdy jego zły wybór. Choreografka odnosi się do tego, co w „Święcie wiosny” zostało zakorzenione przez Strawińskiego, Niżyńskiego i Diagilewa – dzięki ofierze, rytuałowi rodzi się nadzieja na lepsze jutro – płodność i urodzajność. Jednak Ewa Wycichowska w swojej wizji stawia pytanie: jak dziś wygląda sprawa traktowania kobiet? I zaznacza, że jej wersja „Święta wiosny” ma być aktualizacją pierwotnego zamysłu dzieła, ale taką, by ponadto odnosiła się do rzeczywistości. Słowa uznania należą się twórcom kostiumów i scenografii, gdyż tylko dzięki zachowaniu spójnej estetyki we wszystkich trzech dziełach widz się nie zgubił. Przed spektaklem myślałam o tej kwestii jak o pewnego rodzaju niebezpieczeństwie. Nadmiar wizualnych „atrakcji” mógł wprowadzić chaos, który w rezultacie uniemożliwiłby syntezę dzieł. Jednak powtórne wykorzystywanie rekwizytów i części dekoracji pomogło uporządkować i połączyć te trzy światy.
Na koniec warto wspomnieć, że widzowie byli świadkami historycznego momentu. Tego wieczoru w historii Opery Bałtyckiej zapisała się data pierwszego wykonania „Syna marnotrawnego” Claude'a Debussy'ego. Ponadto w ostatnim czasie zaobserwowałam tendencję do wykonywania „Święta wiosny” z udziałem orkiestry, ale już wcześniej nagranej. Muzyka Strawińskiego zawiera w sobie taki ładunek energii i emocji, który orkiestra grająca na żywo potrafi przekazać nie tylko dźwiękiem, lecz także ruchem. To niezwykle cenny element odbioru tego dzieła, którego tym razem nie odebrano publiczności. Kiedy widzę balet i orkiestrę, czuję, że dana inscenizacja jest kompletna. I jak widać, mimo że premiera odbyła się na platformie streamingowej, nie brakowało emocji. W czasie jednej z przerw dyrektor Romuald Wicza-Pokojski zapowiedział, że spektakl będzie można zobaczyć na żywo wkrótce po otwarciu instytucji kultury. Taka sztuka na żywo – to dopiero święto!
Maria Krawczyk