Studium kota i (eko)pudełka [wystawa w muzeum Manggha w Krakowie]
Kengo Kuma to wizjoner, który odwołuje się do tradycji, jednocześnie podążając z duchem czasu. Zaprojektował szereg znamienitych budynków, wśród nich Dom Baśni Hansa Christiana Andersena w Odense w Danii, „The Exchange” („drewniany dom kultury”) w Sydney, Nowy Stadion Narodowy w Tokio czy Muzeum Sztuki Ludowej przy Chińskiej Akademii Sztuki. Jego spojrzenie na architekturę jest co najmniej niebanalne.
Inspiruje się przede wszystkim środowiskiem naturalnym, w którym ma stanąć dany budynek, wybierając surowce, myśli o ekologii. Przystosowuje dane konstrukcje do ukształtowania powierzchni, wkomponuje w pejzaż miejski czy leśny (co szczególnie widać na przykładzie budynku Muzeum Drewniany Most w Yusuharze). I – co zadziwiające – choć są to projekty na wskroś nowoczesne, to przecież wszędzie pasują! Jest w nich wiele światła, sporo elementów drewnianych, przestrzeń, połączenie obłych i kanciastych kształtów. Formotwórczy motyw japońskich klocków „tsumiki”, formy raz przypominające ule, a innym razem starodawne świątynie… Wszystko wyróżniające się charakterystycznym stylem architekta. Zarazem użytkowe, ekologiczne, pomnikowe, a nawet święte.
Kengo Kuma zwraca uwagę, że w XX i XXI w. pokochaliśmy pudełka – szczególnie wraz z pojawieniem się betonu. Na własne życzenie się w nich zamknęliśmy i teraz jedyne, co może nas uratować, to naśladowanie kotów; kotów, które chadzają własnymi drogami, które wykorzystują w swoich celach potencjał faktur, które zawsze znajdą dla siebie jakiś przytulny zakamarek czy przesmyk. Ponoć artysta nawet zrobił eksperyment i zamontował bezdomnym kotom kamerki, aby dokładniej zanalizować ich miejskie wędrówki i czerpać z mądrości tych zwierząt.
Koci instynkt to zarazem łącznik pomiędzy wystawą Kengo Kumy a ekspozycją „Ja, kot”, prezentującą kocie motywy w sztuce Japonii i Zachodu. Wystawa ta jest przekrojowa, podzielona na kilka obszarów tematycznych oscylujących wokół kota, bez różnicowania na sztukę wysoką i niską. Ukazuje różne kocie portrety (i prawdę mówiąc tak wiele, że momentami trudno się zorientować, kto jest autorem którego). Muszę przyznać, że najciekawszy dla mnie był na niej wątek japońskiej tradycji związanej ze swoistym „kultem” kota (doskonale opisanym przez inicjatorkę wystawy Annę Król) oraz obrazy cechujące się fascynującą wyobraźnią i doskonałym plastycznym warsztatem, jak np. prace olejne Tadeusza Makowskiego (kot jako stały towarzysz życia) czy Tytusa Czyżewskiego (kot jako dekoracyjny element malarskiej pracowni) z lat 20. oraz Krystyny Herling-Grudzińskiej z lat 50. czy Teresy Pągowskiej z lat 90., jak również wysmakowana rzeźba „Kot” z 2021 r., której autorem jest Stanisław Cukier. Chociaż i klasyczne w duchu przedstawienia, jak np. „Portret Julii Duhamel z kotem” z 1781 r. Marcella Bacciarelliego, „Kotka” z lat 30. XX w. Alfonsa Karpińskiego czy „Portret żony artysty z kotem” z 1912 r. pędzla Konrada Krzyżanowskiego, miały w sobie sporo uroku. Jak zawsze olśniły też wyobraźnią dzieła Marca Chagalla („Kot przemienił się w kobietę”!). Niektóre z prac mniej znanych artystów okazały się naprawdę pomysłowe, mimo że starszej daty, jak np. „Zabawy młodości: Chłopiec uczący kota śpiewu” z 1762 r. autorstwa Nicolasa Gabriela Dupuisa (według François Eisena) czy anonimowy „Koci bal z muzyką i tańcami u Kota Kotofiejewicza” z II połowy XIX w. Odnośnie do motywów azjatyckich, to na wystawie „Ja, kot” możemy znaleźć szereg ciekawych informacji na ten temat – okazuje się np., że japońskie słowo o znaczeniu „kot” to „neko”, co jest o tyle ciekawe, że w jego etymologii możemy znaleźć odwołanie z kolei do słowa „nu” (obecnie „neru”), co oznacza „spać” (a przecież śpiący kot to widok jego właścicielowi nieobcy!); jeszcze inne źródła wskazują na to, że „ne-” naśladuje kocie miauczenie. Dawno temu na dworze cesarskim koty były trzymane na smyczach, nie brakowało też oczywiście tych typowo domowych czy bezpańskich, z tego wszystkiego rozwinęły się wizerunki słodkich dzieci bawiących się z kotkami („kawaii”), a także wierzenia w kocie demony (odrobinę kojarzące się z motywem kota czarownicy, wszechobecnym i w Europie)… Tak więc „kocia historia” w Japonii jest bogata i imponująca. Jednym z artystów, którzy przedstawiali koty na swoich drzeworytach, był np. Suzuki Harunobu, który skądinąd wprowadził w II połowie XVIII w. nowe techniki drzeworytnicze. Inni to m.in.: Utamaro Kitagawa, Katsushika Hokusai, Utagawa Hiroshige czy Utagawa Kuniyoshi. Ich przedstawienia kotów bywały bardzo nieoczywiste. Niekiedy też kot domowy bywał zastępowany tygrysem…
Muszę przyznać, że japońska część wystawy „Ja, kot” wydała mi się znacznie rzetelniej zrealizowana, co nie dziwi, bo przecież takie też są oczekiwania zwiedzającego Muzeum Manggha. Nie oznacza to, że nie warto sięgać po skojarzenia i konteksty pozajapońskie, po prostu tu odczułam pewien nieznaczny niedosyt. O ile znalazł się na wystawie projekt lalki „Kot w butach” Ferdynanda Ruszczyca, o tyle zabrakło przede wszystkim kocich rysunków Louisa Waina, o którym ostatnio głośno dzięki filmowi „Szalony świat Louisa Waina”, mimo że Muzeum Manggha ponoć partneruje krakowskim pokazom produkcji w Kinie pod Baranami. Nie znalazłam też kotów stworzonych ręką wybitnego polskiego ilustratora Janusza Grabiańskiego (1929–1976). Oczywiście, trudno, aby jedna ekspozycja wyczerpała tak obszerny temat. Niemniej parę przeciętnych prac spokojnie można by wymienić na te prawdziwie szlachetne i znane miłośnikom tematu, albo poświęcić trochę mniej miejsca np. motywowi kota w reklamie (swoją drogą warto pamiętać, że „proceder” ten zapoczątkował Théophile Alexandre Steinlen, skądinąd autor słynnego plakatu dla paryskiego kabaretu „Le Chat Noir”). Nawet jeśli wśród plakatów z wizerunkiem kota znajdują się prace samego Piotra Młodożeńca. Podobnie z prezentacją projektów (m.in. dla świata mody) Filipa Pągowskiego – ciekawe, ale niekoniecznie jako dominanta w danej przestrzeni wystawy.
Pomijając jednak ten mimo wszystko szczegół, to wystawa „Ja, kot” stanowi doskonały przegląd inspiracji, jakich dostarczały artystom mruczące czworonogi, zarówno plastykom, jak i literatom. Podczas wizyty w Mandze możemy to odczuć niemal namacalnie, prawie wszystkimi zmysłami – zwiedzaniu towarzyszy nagrany dźwięk kociego mruczenia, co samo w sobie wydaje się bardzo pomysłowe, dowcipne i elektryzujące szczególnie dla dzieci. Można wręcz zaryzykować stwierdzenie, że „Ja, kot” to wystawa, która tematycznie mogłaby przyciągnąć zwłaszcza najmłodszych, gdyby nie seksualne czy krwawe przedstawienia kotów w jej dalszej części (aczkolwiek ich skłaniającym do głębszej refleksji zwiastunem jest już akwaforta na papierze „Pierwszy etap okrucieństwa: męczenie zwierząt” z 1751 r., z serii „Cztery etapy okrucieństwa” Williama Hogartha)… Notabene, wspomniana wcześniej ekspozycja projektów Kengo Kumy z kolei wydała mi się przeznaczona głównie dla dorosłych, choć przecież artysta inspirował się również japońskimi klockami dla dzieci. Tymczasem jego inwencja twórcza dała mi do myślenia. „Najważniejsza nauka płynąca z pandemii dla architektury jest taka, że pudełka są niebezpieczne – napisał o swojej wystawie Kengo Kuma. – Kiedy się nad tym zastanowić, do tej pory uczono nas czegoś dokładnie przeciwnego: pracę najwydajniej, najracjonalniej i najbezpieczniej wykonuje się w pudełku. Ludzie zatem zamykali się we własnych pudełkach, a o oznaczonym czasie każdego ranka przesiadali się do metalowych pudełek, żeby dojechać do wielkich pudeł, w których pracowali do określonej godziny pod wieczór, po czym znów wsiadali do pudełek, by wrócić do swoich mieszkań-pudełek”. – W dalszej części tekstu czytamy, że koronawirus „dał nam szansę na nowe spojrzenie” i przyjrzenie się problemowi z szerszej perspektywy. „Jest to migracja podyktowana biologiczny instynktem samozachowawczym” – podsumowuje artysta.
Kengo Kuma wskazuje nam też jednak, że niezależnie od okoliczności nie istnieją pudełka, w których można się odgrodzić od świata. Materiały, z których budujemy, pozostają nierozerwalnie związane z miejscem, każdy kawałek drewna, kamień, ślad mówi coś o miejscu, w którym jesteśmy. I koty doskonale to rozumieją. A my chcemy je malować, fotografować, filmować, zamiast uważnie poobserwować, jakie właściwie wartości dla nas reprezentują. Jeszcze daleko nam do „ja, kot”, a nawet do „ty, kot”. Wciąż powtarzamy jak mantrę: „ten kot” lub w najlepszym razie „ten kiciuś”, podziwiamy ekspozycję wizerunków kota, dostrzegając zaledwie jego urokliwy kształt (szczególnie uwydatniony w pracach twórców związanych z Instytutem Wzornictwa Przemysłowego w Warszawie, jak np. Mieczysław Naruszewicz) i kilka ulubionych cech, jakie niesie ze sobą pierwsze wizualne skojarzenie (podczas gdy „kot chce być kotem”, jak pisał przytoczony na wystawie Jerzy Pilch). A przecież te „kiciusie” nas niejednokrotnie przewyższają życiową niezależnością, instynktem, sprytem. Kengo Kuma to wiedział, gdy realizował swój „Plan dla Tokio 2020” i badał relację łączącą koty i przestrzenie miejskie. Dlatego tym razem więcej o naturze kota można było się dowiedzieć paradoksalnie (choć, rzecz jasna, nie wprost) z jego architektonicznej wystawy niż z tej poświęconej stricte kotom. Mimo wszystko i na tę ostatnią warto się wybrać, zwłaszcza że „Ja, kot” wciąż pozostaje otwarta dla zwiedzających. A jak to pisał Ryszard Krynicki w lapidarnym wierszu „Koty”:
„Koty udały się Panu Bogu –
mawia czasem Wisława Szymborska.
Niekiedy dodaje: Tylko.
Niekiedy: Najbardziej”
Wystawa potrwa do 04.09.2022