Śladami „Lalki” - spacer po Warszawie
Wokulski z dworca Wiedeńskiego uciekał do Paryża przed swoim źle wycelowanym uczuciem. My na Dworcu Wileńskim wysiadamy z nadzieją, że uda się nam obdarzyć miłością opisaną przez Prusa Warszawę.
Dworzec tam jest niezbyt paryski. Nic dziwnego, że Wokulski wsiadał do pociągu bez pragnienia powrotu. Zamiast wielkiej hali na wzór Gare Montparnasse – małe bufety i poczekalnie. Z zewnątrz natomiast elewacja stylizowana na renesans florencki i bryła imitująca dwa złączone tyłem parowozy. Nie patrzymy na nią długo, bo musimy jechać dalej. Tramwajem konnym ruszamy w kierunku Dworca Petersburskiego i wysiadamy na Krakowskim Przedmieściu.
Idziemy do Teatru Wielkiego. To tutaj pierwszy raz ją ujrzał. „Może z galanteryjnego kupca zostałby na dobre uczonym przyrodnikiem, gdyby znalazłszy się raz w teatrze, nie zobaczył panny Izabeli” – wspominał Ignacy Rzecki felerny wieczór. My jednak nie popełniamy błędów przeszłości. Nie wchodzimy do budynku. A nuż trafimy na swoją Lalkę. Oglądamy tylko afisze i inspirowaną neapolitańskim Teatro di San Carlo architekturę gmachu.
Uciekając od żaru, wchodzimy do kościoła pokarmelickiego na Krakowskim Przedmieściu. Wokulski opisał go krótko i celnie: „Ogromny gmach, który zamiast kominów ma wieże, w którym nikt nie mieszka, tylko śpią prochy dawno zmarłych”. Bał się wejść do tego kościoła, bo w środku siedziała Ona. My jednak zwiedzamy ten dom bez kominów. Pobożnie pozwalamy nawet się pomodlić. Może wzorem panny Izabeli... po francusku?

Z wymodloną dobrą pogodą ruszamy tropem Izabeli do sprzedanej już kamienicy Łęckich. „Warszawa (...) to chyba najżółciejsze miasto pod słońcem. Ta jednak kamienica wydawała się żółciejszą od innych i na wystawie przedmiotów żółtych (jakiej zapewne doczekamy się kiedyś) otrzymałaby pierwszą nagrodę”. Jeżeli jednak sama kamienica nie porazi nas po oczach, wystarczy wypatrywać psów, które „częściej tu niż na jakimkolwiek innym murze składały wizytowe bilety”. Patrząc na kamienicę, możemy poszukać wszechobecnych motywów wachlarzy lub skupić się na piętrach budynku – każde jest w innym stylu. Ogrzani ciepłem światła odbitego od najżółtszej kamienicy Warszawy idziemy się schłodzić!
W ogrodzie botanicznym odszukujemy (z książką w ręku) trasę, którą chodzili Wokulski z Ochockim. Doszukując się, jak oni, osiągnięć we własnym życiu i rozmyślając nad celem istnienia, podziwiamy tysiąc gatunków roślin i zaglądamy do Pomarańczarni. Uwaga, może być nam w ogrodzie ciasno tak jak Stachowi, którego w tłumie spacerowiczów „deptano po piętach, potrącano łokciami”. Zanim jednak w poczuciu beznadziei krzykniemy za nim: „Zaczyna mi już braknąć miejsca na świecie!...”, przemieszczamy się do mniej tłocznych Łazienek.
W średniowieczu miejsce to służyło jako teren polowań. W XVII i XVIII w. Łazienki stały się za to synonimem relaksu i są nim do dzisiaj. Możemy więc usiąść na ławce i odpocząć po całej podróży. Proszę jednak uważnie patrzeć. Według zapewnień pani Meliton Izabela miała przechadzać się po alejkach parku. Jeżeli jej nie spotkamy, pozostaje nam tylko usiąść i zamarzyć o pięknej miłości... Tylko nie za długo! Wieczorem śladami Wokulskiego uciekamy do Paryża.
Artykuł ukazał się w artbooku Presto nr 32: Lalka.