Symfonicznie o sprawach ostatecznych [Sarah Traubel w Filharmonii Łódzkiej]
W piątkowy wieczór 21 stycznia po raz kolejny Filharmonia Łódzka gościła w swoich murach melomanów na koncercie symfonicznym. W repertuarze znalazły się zachwycające dzieła, a na scenie wyjątkowy gość – Sarah Traubel i Orkiestra Filharmonii Łódzkiej pod batutą dyrektora artystycznego instytucji Pawła Przytockiego.
Zwyczajowo Filharmonia Łódzka zaczyna koncerty po prostu od muzyki. Jako pierwsza wybrzmiała VIII symfonia h-moll D 759 „Niedokończona” Franza Schuberta. Po groźnych pierwszych taktach Allegro moderato w tonacji h-moll, symbolizującej w czasach kompozytora motyw śmierci, przechodzimy do łagodzącej grozę, wszystkim dobrze znanej partii oboju i klarnetu, którą zwieńcza crescendo i następuje rozładowanie napięcia. Kolejno wprowadzona zostaje część w tonacji G-dur, grana w rytmie walca na czele przez instrumenty smyczkowe, po to, by znów dotrzeć do tego, co nieuniknione w h-moll. Dlaczego dzieło tego kompozytora złożone jest jedynie z dwóch części? To pytanie bardzo często nurtuje miłośników muzyki. Ponadto dzieła, które nie zostały dokończone, snują wokół siebie aurę tajemniczości. Zaraz po wybrzmieniu symfonii na scenie pojawił się odpowiedzialny tego wieczoru za słowo Piotr Matwiejczuk, który opowiedział pewną anegdotkę. Według tej historii podczas jednego z koncertów Brahms powiedział do publiczności, że mimo przymiotnika, którym została okrzyknięta ta symfonia, należy myśleć o niej jako o dziele zupełnie skończonym, które jest przykładem istnego raju muzycznego. Piotr Matwiejczuk porównał to dzieło do dziecka huśtającego się na huśtawce, które jest równocześnie zachwycone, ale czuje także pewnego rodzaju niepokój: „Te dwie części nie kontrastują ze sobą, one się dopełniają. Są spójnym obrazem i spójną dźwiękową opowieścią, w której Schubert wspiął się na wyżyny swojego genialnego talentu. Stworzył dzieło zachwycające i niepokojące zarazem”.
Kolejnym dziełem zaprezentowanym podczas tego wieczoru były „Cztery ostatnie pieśni” („Vier letzte Lieder”) Richarda Straussa, które powstały do słów Hermanna Hessego („Wiosna”, „Przed zaśnięciem”, „Wrzesień”) i Josepha von Eichendorffa („O zmierzchu”). Ta twórczość pochodzi z ostatniego roku przed śmiercią kompozytora. Czuć, że każda z pieśni przepełniona jest trudnymi doświadczeniami i dojrzałością Straussa. Partie solowe wykonała wspaniała niemiecka sopranistka Sarah Traubel, która już od wielu lat podbija największe sceny operowe. Tego wieczoru głos artystki był kropką nad i. Artystka podarowała publiczności możliwość obcowania z dziełem Straussa na najwyższym poziomie – krystaliczne brzmienia, doskonała technika i ujmująca interpretacja.
Po przerwie nastał czas na ostatnią z symfonii Wolfganga Amadeusa Mozarta – symfonię C-dur KV 551 „Jowiszową”. Podczas koncertu myślałam o tym dziele jako tym, które zwieńczyło symfoniczny dorobek kompozytora. Wielu twierdzi, że Mozart nie mógł napisać niczego lepszego. To symboliczne także dla zwieńczenia tego koncertu. Po dwóch burzliwych, bardzo emocjonalnych dziełach nastał czas na harmonijne zamknięcie programu
.
Ilekroć zasiadam na tej widowni, dostrzegam twarze stałych bywalców i widzę, że każdy z nich, tak jak ja, czuje się częścią tego miejsca. A to wszystko za sprawą nie tylko artystycznych doznań, lecz także energii, która przepływa między sceną a publicznością. W takiej atmosferze można poczuć muzykę!
Maria Krawczyk