Przypowieść z dzisiejszego świata [„Salome” Ryszarda Straussa w Arte TV]
Biblijne historie mają to do siebie, że często są gotowym scenariuszem dla sztuk teatralnych czy adaptacji filmowych. Przy minimalnej wyobraźni twórców można z nich zrobić całkiem ciekawe historie. „Salome” to właśnie jedna z takich historii.
Choć w Biblii to zaledwie kilka zdań tekstu, na scenie historia ta zamienia się w prawdziwy dramat. Co ciekawe, bardzo aktualny. Przyznam się, że długo czekałem na takie przedstawienie operowe, które mnie nie zdenerwuje swoją uwspółcześnioną wersją, a jednocześnie wciągnie i zaintryguje. Choć mody na uwspółcześnianie historii z tzw. epoki nie popieram, tak tutaj…
Jak już wspomniałem, biblijna historia Jana Chrzciciela i jego tragicznej śmierci z powodu kaprysu młodej księżniczki to zaledwie krótki wątek w całej Ewangelii. Nie da się jednak pominąć postaci Jana Chrzciciela w całej opowieści biblijnej jako ostatniego z proroków. A przyznać trzeba, że prorokiem był odważnym. Aby wypomnieć publicznie grzechy cudzołóstwa samemu tetrarsze Herodowi i przy tym robić to bezkarnie, budząc w nim jeszcze respekt i poczucie winy, trzeba było być naprawdę nie byle kim. I pewnie historia miałaby swoje szczęśliwe zakończenie, gdyby nie kaprys pewnej kobiety. Choć w Biblii podanie na srebrnej tacy głowy proroka było życzeniem akurat matki księżniczki Salome, tak jednak sam ten pomysł jest iście szatański.
Tak pokrótce można by streścić operę „Salome”. Oparta na sztuce scenicznej Oskara Wilde’a, jest dosyć swobodną interpretacją tekstu biblijnego. Trzeba przyznać, że interpretacją genialną. Przeniesienie przez Straussa dramatu w świat opery również. Kompozytor wydobył z całej sztuki to, co najistotniejsze, a mianowicie perwersyjność młodej księżniczki. Ta rozkapryszona niewiasta nie myśli o Janie jako o człowieku i jego godności. Ona chce tylko zaspokoić swoje żądze, chce całować jego usta. A że jedyną okazją do tego jest uśmiercenie proroka – to cóż… Jan w swej świętości i oddaniu misji przepowiedzenia Chrystusa jest nieustępliwy. Nie ulega propozycjom księżniczki. Nie daje się zwieść. Jak łatwo się domyślić, jej gniew musi przynieść opłakany skutek.
Pikanterii całej historii libretta dodaje muzyka. Powiem szczerze, że nie doceniałem geniuszu Ryszarda Straussa. Muzyka ta jest na wskroś ekscentryczna. Nie dziwi, że na początku XX w., kiedy powstawała, budziła mieszane odczucia. Trzeba jedna przyznać, że dla zilustrowania akurat tej opowieści nie ma lepszej. Nie znajdziemy w tej operze popisowych arii jak u Mozarta, Verdiego czy Pucciniego. Narracja płynie jednostajnie do celu. Słuchając muzyki, ma się wrażenie, że od pierwszych nut „kropla drąży skałę”, by w finalnej scenie ukazać perwersję Salome, całującą martwą głowę proroka.
Telewizja Arte prezentuje spektakl z Fińskiej Opery Narodowej w Helsinkach. Jest to realizacja bardzo oszczędna w środkach. Bardziej bazująca na wyobraźni widza niż ukazująca konkretne sceny na bieżąco. Cała akcja dzieje się w sali pałacowej, gdzie księżniczka Salome, znudzona ucztą, przechadza się wśród żołnierzy i świty. Nagle za sceny słyszy czyjś głos. Otrzymuje odpowiedź, że jest to prorok Jan, którego jej ojczym tetrarcha Herod więzi w cysternie, jednak nie pozwala ani się z nim spotykać, ani go skrzywdzić. Rozbudzona ciekawość księżniczki prowadzi do jej stanowczego żądania, by przyprowadzić przed jej oczy owego człowieka.
I tutaj należy wspomnieć, że spektakl jest przeznaczony dla widzów dorosłych. Na scenie pojawia się Jan całkowicie nagi. Ma to symbolizować jego szczerość i czystość, niewinność. To rozpala żądze w księżniczce. Dalszy ciąg już znamy.
Spektakl z Finnische Nationaloper prowadzi Hannu Lintu. Ten wybitny fiński dyrygent wydobywa z muzyki Straussa całą jej barwę, co stwarza wyśmienity efekt ilustracyjny dla libretta. Pierwszy raz od dłuższego czasu słuchałem muzyki tak trudnej z niekłamanym zachwytem. Dodatkowo świetnie w swoich rolach pokazali się śpiewacy, szczególnie główny duet, a więc Salome (w tej roli znakomita Vida Miknevičūte) oraz Jan (w tej roli Andrew Foster-Williams). Właściwie te dwie postacie dominują cały spektakl. Miknevičūte śpiewa niezwykle dramatycznym sopranem, kreując postać powściągliwie, ale z przekorą. Jest demoniczna. Jan w wykonaniu Fostera-Williamsa jest również postacią silną i pełną zdecydowania. Starcie tych dwóch postaci to prawdziwa uczta dla ucha. W pozostałych rolach występują: Herod – Nikolai Schukoff, Herodiada – Karin Lovelius oraz Mihails Čuļpajevs jako Narraboth, dowódca żołnierzy.
I choć wszystkie postacie występują we współczesnych strojach, to jednak nie przeszkadza to w niczym, aby przenieść się do świata Biblii. Wręcz przeciwnie. Pokazuje, jak bardzo współczesne nam są zachowania „księżniczek” i „Janów”, których przecież tak wielu wokół nas. Gorąco polecam ten spektakl.