Kasieńką w oratorium [rozmowa z Arturem Kozą o płycie „Jidzie burzo!”]

Artur Koza

Chór Filharmonii Łódzkiej im. Artura Rubinsteina nagrał płytę, która zaskoczy. Na pewno nie będzie też można się przy niej nudzić. Artur Koza, dyrygent i szef zespołu, na warsztat wziął tradycyjne utwory ziemi łęczyckiej i sieradzkiej. Wydawnictwo pt. „Jidzie burzo!” premierę będzie miało 1 lutego i ma wielkie szanse stać się prawdziwym wydarzeniem. O pomyśle, trudach i przyjemnościach jego realizacji oraz czasie zmian w polskim środowisku chóralnym rozmawiają Artur Koza i Grzegorz Szczepaniak.

Grzegorz Szczepaniak: Pewnie zdawał pan sobie sprawę, że nie zabraknie krytyków pomysłu, by „uświęcone progi świątyni sztuki”, jaką jest filharmonia, „kalać” ludowszczyzną. Ale mimo to powstała płyta z taką muzyką firmowana przez Filharmonię Łódzką. Akt dużej odwagi.

 

Artur Koza: Cóż, możemy pożartować, ale ten projekt jest na serio. Bardzo. Oczywiście, że to było wyzwanie, ale nie dlatego, że najczęstsza bohaterka ludowych piosenek, czyli powabna Kasieńka, ma zastąpić podniosłe oratorium, jest do niego w jakiejś kontrze. Filharmonia jest rzeczywiście świątynią muzyki, ale muzyka jest różnorodna. Ma pan rację, że nie wszyscy mogą być przekonani, że to jest wartościowa muzyka. I myślę, że będą w błędzie. Nasi kompozytorzy bardzo się przyłożyli do pracy i zaproponowali naprawdę urozmaicony i ciekawy materiał. Jestem bardzo ciekaw reakcji publiczności.

 

Zuzanna Falkowska, Marcin Wawruk i Jacek Sykulski to duże osobowości i bezdyskusyjnie utalentowani twórcy. Coś czuję, że mówiąc „nasi kompozytorzy”, nie myśli pan wyłącznie o ich zawodzie, ale też o tym, czego dokonali.

 

Dokładnie tak. Ja ruszyłem do mądrych ksiąg, choć nie tylko, wybrałem utwory, zaproponowałem, by wykorzystać solistę i kwartet smyczkowy, porozmawialiśmy i czekałem na efekt. A ten jest znakomity. To jest wyjątkowa umiejętność kreowania nowego muzycznego dzieła w odniesieniu do istniejącego. Można je zaaranżować i to też bywa znakomita przygoda i daje rewelacyjne rezultaty. Ale w tym przypadku to są kompozycje, utwory powstałe, odnoszące się, nawiązujące do tradycyjnych pierwowzorów, ale pełne nowego życia. Mamy więc świetne piosenki, w których pobrzmiewa jazz, biały śpiew (co wydaje się oczywiste, ale wcale takie nie jest), a nawet rytmy latynoskie. Jacek Sykulski pisze „szeroko”, wykorzystując ogromny arsenał środków wyrazu, które sprawiają, że jego utwory robią wrażenie, są przestrzenne, chwilami wręcz dojmujące. A przecież to są wciąż proste melodie i proste słowa. Marcin Wawruk jak mało kto rozumie, że śpiewem zespołowym można znakomicie zinterpretować rozrywkę, że granice w muzyce są tak naprawdę sztuczne. Zuzanna Falkowska nie boi się odniesień, choćby jazzowych. Stworzyła z tych utworów prawdziwe muzyczne perełki. Trójka kompozytorów tworzy trzy muzyczne światy. One są trochę odrębne, ale łączy je źródło tej muzyki.

 

Marcin Wawruk nie byłby sobą, gdyby nie wymyślił czegoś specjalnego. Zatem mamy na tej płycie suitę włościańską.

 

Tak, to jest rzeczywiście taka wartość dodana. Profesor Wawruk tak dobrał utwory pod względem muzycznym, ale też lirycznym, tak je skomponował, poukładał, że faktycznie stworzył z nich spójną historię. Wszystko oparte jest na różnych utworach z różnych regionów. Marcin Wawruk usłyszał w nich możliwość wykorzystania do takiej suity i ją stworzył. Ale projekt rozumiany jako zbiór wszystkich powstałych kompozycji to jednak jest pewna artystyczna całość.

Jidzie burzo DUX

 

Utwory bazujące na kulturze tradycyjnej to nie jest żadna nowość w literaturze chóralnej. Niektóre z nich cieszą się wręcz ogromną popularnością tak wśród wykonawców, jak i wśród autorów aranżacji i opracowań. Mam jednak wrażenie, że ta moda przede wszystkim dotyczy chórów amatorskich. Natomiast zespoły zawodowe jakoś mi się z tą literaturą mniej kojarzą.

 

To trochę wynik pewnego stereotypu, ale też faktycznie zespoły zawodowe mniej chętnie sięgają po utwory zwane ludowymi, czyli mające związek z folklorem. Stereotyp jest taki, że chóry w filharmoniach to przede wszystkim wykonawcy wielkich dzieł oratoryjnych. Są często dodatkiem do orkiestry, śpiewają „wielką muzykę”. Jeśli prezentują repertuar a cappella, to jest to najczęściej muzyka sakralna. Zespoły bardzo często śpiewają takie utwory, z którymi je większość kojarzy. Czują się w nich bardzo dobrze. Powiedziałbym, że to wręcz dla nich łatwiejsze, że to jest taka strefa komfortu. Artyści chóru, który prowadzę, to osoby o przeróżnych doświadczeniach i zapatrywaniach. Wiem, że nie dla wszystkich ten pomysł był tak samo porywający jak na przykład dla mnie. Nie brakło też w zespole entuzjastów tego artystycznego zadania. Ale też wydaje mi się, a w zasadzie jestem tego pewien, że akurat temu wydawnictwu nie grozi, by pozostało w zafoliowanych pudełkach, że się po nie będzie sięgać. I jakoś tak pozostaję w przekonaniu, że także ci spośród naszych śpiewaków, którzy nie byli może do końca przekonani, również chętnie po nie sięgną. Z czystej ciekawości, jak to wyszło. A wracając do pytania – myślę, że zawodowe, filharmoniczne zespoły coraz częściej wychodzą z takiego swoistego cienia. Stają się wykonawcami pierwszoplanowymi. Dyrygenci biorą na warsztat coraz to inne rzeczy, ale nie zapominają oczywiście o tych wielkich dziełach. Bo tu nie ma sytuacji „albo-albo”. Ten – uogólniając – tradycyjny materiał jest niezwykle ważny, trzeba go śpiewać i robić to jak najlepiej. Uważam jednak, że nie jest to jedyne zadanie dla zawodowców. Inne projekty są ważne, odświeżają, kształcą, pomagają w rozwoju.

 

Powiedział pan, że chóry są często w filharmoniach traktowane jako „dodatek do orkiestry”. Ja bym powiedział jeszcze mocniej: chóry są czasami traktowane jako wykonawcy mniej ważni, uzupełniający, trochę lekceważeni. Nieraz słyszałem opinie wyrażane przez ludzi ze świata muzyki klasycznej, że „prawdziwy” dyrygent to ten, który prowadzi orkiestrę. Ten „od chóru” – powiedzmy delikatnie – taki ważny nie jest.

 

To są opinie, których oficjalnie nikt raczej nie wypowie, ale w kuluarach można je rzeczywiście usłyszeć. Pozostając w takim dyskursie, mógłbym na nie odpowiedzieć: a co z takimi dyrygentami, którzy pracują i z chórem, i z orkiestrą? A jest ich wcale niemało. Tylko to jest takie „odbijanie piłeczki”, nie w tym rzecz. Myślę, że realny stan tych swoistych relacji między zespołem śpiewaczym a instrumentalnym najlepiej zilustrować takim spostrzeżeniem, że jak się pracuje z instrumentalistami, to się pewne niuanse wyjaśnia, odwołując się do tego, jak by to zrobił chór. I odwrotnie – pracując z chórem, odwołujemy się do orkiestry. Tu nie ma raczej miejsca na dychotomie. Oratorium tak samo potrzebuje orkiestry, jak i chóru. Tak samo jest sporo kompozycji tylko na orkiestrę – i to czasami większą, czasami zupełnie małą – jak i na chór: wielogłosowy, żeński, męski, zespół wokalny. Takie wartościowanie, żeby wskazać, że coś jest ważniejsze, ma miejsce, ale nie bardzo ma sens.

 

A czy ten światek chóralny nie jest przypadkiem sobie sam winien? Czy to, że jest jednak dość hermetyczny, nie sprzyja takim ocenom?

 

Ja bym chyba nie zaryzykował twierdzenia, że tego typu wątpliwości są oznaką hermetyzmu całego środowiska. Może to raczej wyraz pewnego konserwatyzmu części osób, które są weń zaangażowane. Nie odbiega to raczej od „średniej krajowej”. Oczywiście są i takie osoby, które mają swoją wizję i bez względu na wszystko starają się ją realizować. Czasami ze szkodą dla zespołu czy bez liczenia się z odbiorcami. Natomiast wydaje mi się też, że tego typu postawy są już rzadkością, a już na pewno wiele jest zupełnie innych.

 

Rzeczywiście na naszych oczach dokonuje się nie tylko pewna wymiana pokoleniowa, ale też chyba jakaś zmiana myślenia o chórze u osób, które to środowisko tworzą.

 

Zgadzam się. To jest zmiana myślenia o tym, jaki ten chór powinien być, ale też co śpiewać. Coraz więcej osób poszukuje, czasami wręcz eksperymentuje, otwiera się na inne myślenie o zespole, repertuarze, projektach, kierunkach rozwoju. Nie ma tematów tabu. Rozrywka przestaje być muzyką drugiej kategorii, której chóry nie powinny tykać. Zgadzam się, że zmieniają się dyrygenci i chórzyści. Tu jest oczywiście potrzebna mądrość, bo łatwo wylać dziecko z kąpielą. Chór musi pozostać chórem.

 

Mnie jest bliskie takie bardzo proste hasło „chóry są fajne”, bo ono wiele mówi o tym, jakie chóry rzeczywiście są, i o tym, jak chciałyby być postrzegane, a tak naprawdę nie są. Wciąż bowiem pokutuje przekonanie, że chór to zespół oprawiający msze święte. I tyle.

 

Albo towarzyszący orkiestrom. To rzeczywiście jest wyzwanie dla naszego środowiska, by pokazywać różne możliwości chóru, zapraszać do słuchania i odkrywania śpiewu zespołowego przez odbiorców. Nawet w mojej rodzinnej Łodzi, w której teraz pracuję, mamy pewnego rodzaju problem, że brakuje publiczności dla chórów a cappella, że takie koncerty budzą mniejsze zainteresowanie niż te duże formy z orkiestrami. Jest dużo do zrobienia. Także dlatego powstała ta płyta.

 

Wróćmy zatem do niej. Wspomniał pan o sugestii, by pracując nad tymi utworami, kompozytorzy uwzględnili kwartet smyczkowy. Folklor kojarzy się ze smyczkami, ale to chyba nie był główny powód tej propozycji.

 

Wydawało mi się, że ten pomysł bardzo pozytywnie wpłynie na projekt. Zresztą wszyscy kompozytorzy skwapliwie z niego skorzystali, choć zrobili to na różne sposoby. Zaproponowałem też, żeby uwzględnić śpiew solowy w tych kompozycjach – i to także się w projekcie znalazło i znakomicie wpłynęło moim zdaniem na efekt końcowy. Panie, które stworzyły kwartet smyczkowy Etnosomnia, czyli Weronika Mońka-Chwała, Dorota Błaszczyńska-Mogilska, Magdalena Szczebiot-Murawska i Marzena Masłowska, doskonale wpisały się w ten projekt. Rozumieją takie ludowe muzykowanie, ale są też znakomitymi instrumentalistkami. I zaskakują. Słyszymy na tej płycie klasyczny kwartet, ale panie też potrafiły zagrać jak kapela ludowa. Mamy połączenie chóru z graniem instrumentalnym i głosem solowym, bo pojawia się solistka Kasia Pakowska, ale też solista Michał Rudaś. Przyznam, że początkowo był pomysł tylko na męski głos solowy. Żeński został niejako dopisany i bardzo dobrze się stało. Jestem bardzo zadowolony z efektów. Soliści doskonale rozumieją materię, w której się poruszamy, są twórczy, brzmią świetnie. Mamy w efekcie przeróżne konstelacje, co bardzo dobrze wpływa na projekt. Jest chór z solistką, jest sam chór, pojawiają się brzmienia kwartetu smyczkowego czy ludowej kapeli. W zasadzie nie ma tylko duetu solistów, ale jest biały śpiew, no bo jest on charakterystyczny dla tradycyjnych pieśni, pojawia się on jednak w sposób nieoczywisty. Myślę, że ta płyta będzie zaskakiwała odbiorcę, nie będzie się można przy niej nudzić.

 

A jak poradził pan sobie z przeniesieniem emocji? Przyznam, że sam odczuwam ogromną różnicę między słuchaniem nagrań chóralnych a występów na żywo. Moim zdaniem emocje mają dla chóru ogromne znaczenie. One w trakcie koncertu niejako wylewają się ze sceny na widzów i zazwyczaj unoszą publiczność i wykonawców. Na płycie bardzo trudno odnaleźć taki rodzaj emocji, bo też chyba jest obiektywny problem z tym, by je właściwie oddać.

 

Rzeczywiście jest to kłopot, ale warto się tego zadania podjąć. Już mówiłem, że bardzo ciekaw jestem odbioru tej płyty. To pewien truizm, ale jest kilka aspektów, które sprawiają, że to jest wyjątkowe oczekiwanie i wyjątkowa ciekawość. Płyta powstawała w dość ekstremalnych warunkach, bo nie mieliśmy komfortu czasowego. Było kilka spotkań w studiu i trzeba było zadbać o wszystko – o poprawne technicznie wykonanie partytur, popracować nad niuansami, nad wieloma elementami, które składają się na ostateczną wersję takiego dzieła. Także nad przeniesieniem emocji, które towarzyszyły nam, kiedy nagrania powstawały, i tymi, które niesie ze sobą ta muzyka. To prawda, że nie jest to łatwe, ale warto i trzeba próbować.

 

Myśli pan o jakiejś formie kontynuacji?

 

Mam wiele pomysłów, które chciałbym móc zrealizować z tym zespołem. Wierzę, że będzie mi to dane. Na razie jednak myślę przede wszystkim o premierze płyty. Myślę, że dla naszego zespołu to będzie piękne zakończenie jubileuszu 55-lecia działalności artystycznej.

 

Dziękuję za rozmowę.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.