Romantyczne zakończenie sezonu w Filharmonii Łódzkiej
„Czucie i wiara silniej mówi do mnie niż mędrca szkiełko i oko” – właśnie tymi słowami ballady Romantyczność Adama Mickiewicza rozpoczął się koncert symfoniczny w Filharmonii Łódzkiej zatytułowany 200 lat polskiego romantyzmu.
Koncert ten był wyjątkowy z wielu powodów. Nadszedł czas wakacji, zatem za nami kolejny sezon artystyczny, zwieńczający jednocześnie pięcioletnią kadencję dyrektora artystycznego – Pawła Przytockiego, który tego wieczoru poprowadził orkiestrę. Ponadto łódzcy filharmonicy przedstawili publiczności twórczość dwóch ciekawych osobowości: Józefa Wieniawskiego (którego działalność została niestety przyćmiona przez jego starszego brat, wszystkim znanego Henryka Wieniawskiego) oraz Karola Szymanowskiego – romantyka kierującego się w stronę modernizmu.
Podczas pierwszej części koncertu można było usłyszeć utwór, który udowadnia, że polska muzyka skrywa w sobie wiele nieodkrytych jeszcze skarbów – Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Łódzkiej zaprezentowała Symfonię D-dur op. 49 powstałą w 1890 roku, a w Polsce wykonaną dotychczas jedynie trzy razy. Była to zatem wyjątkowa okazja, aby publiczność mogła zapoznać się z namiastką twórczości Józefa Wieniawskiego. Z pewnością wykonanie to zasiało w wielu ziarno zainteresowania twórczością tego kompozytora. Jak wspomniała prowadząca koncert – Małgorzata Janicka-Słysz – jedno z wcześniejszych polskich wykonań tego utworu zostało zadyrygowane również przez Pawła Przytockiego w 2014 roku. Publiczność mogła zatopić się w czteroczęściowym dziele, w którym słyszalne były nawiązania do najlepszej tradycji symfonicznej. Prowadząca koncert dodała również, że przy okazji pierwszego wykonania utworu w Brukseli mówiono o nim, że jest niezwykle malowniczy i urzekający. Część pierwsza – Allegro con spirito un poco pastorale – wprowadza słuchaczy w świat fascynacji naturą i jej odgłosami. Z kolei część druga – Andante molto cantabile – ukazuje śpiewną i romantyczną stronę kompozytora, by zaraz przejść do części trzeciej, czyli niezwykle przewrotnego w swoim charakterze Scherza. Część finałowa to Allegro risoluto, w której w pięknym stylu wybrzmiewają „fanfary” trąbek. Z pewnością można zauważyć, że Józef Wieniawski wspaniale opanował warsztat instrumentacyjny. Nie jest to symfonia, w której „pierwsze skrzypce” grają właśnie skrzypce. Przeszło mi nawet przez myśl (pół żartem, pół serio), że być może jest to spowodowane osobą Henryka Wieniawskiego, który w rodzinie Wieniawskich skrzypcom oddał swoje serce. Józef przydziela partie solowe wiolonczeli, altówce, fletom poprzecznym i waltorni, a także wydobywa z orkiestry malownicze barwy, operując często wszystkimi grupami instrumentów.
Drugą część koncertu otworzyły podziękowania i pożegnania. Dyrektor Tomasz Bęben oraz Dyrektor Artystyczny Paweł Przytocki w kilku słowach podsumowali ostatni sezon, a także wręczyli podziękowanie za wieloletnią współpracę chórzystce, Ewie Gramsz, która tym wystąpieniem zakończyła swoją stałą współpracę z Filharmonią Łódzką. Nie zabrakło również kilku słów serdeczności i podziękowań skierowanych w stronę publiczności za to, że po prostu była. „Jesienią wróciliśmy do ostrożnego grania, a państwo byliście wciąż z nami w tym trudnym okresie, bo powroty w każdych sytuacjach są trudne. Bardzo dziękuję państwu, że zebraliście się w sobie i z sympatią, życzliwością i miłością towarzyszyliście nam w tych naszych muzycznych opowieściach” – mówił Paweł Przytocki.
W drugiej części koncertu filharmonicy łódzcy zaprezentowali dzieło, które bez wątpienia, w przeciwieństwie do utworu Józefa Wieniawskiego, zasłynęło zarówno w Polsce, jak i na świecie. Prowadząca, Małgorzata Janicka-Słysz, opisała w swojej zapowiedzi Stabat Mater Karola Szymanowskiego jako „ucieleśnienie w dźwiękach najwyższego piękna, dzieło największej, szlachetnej inspiracji, ideał sacrum w muzyce”. Trudno się z tymi słowami nie zgodzić. Dzieło wyjątkowe, złożone z sześciu części, wprowadziło publiczność w chwilowy stan hibernacji muzycznej. Za każdym razem, gdy słyszę ten utwór – czas się zatrzymuje. Tego wieczoru na scenie pojawiły się trzy wybitne głosy, które wydobyły z dzieła Szymanowskiego to, co najpiękniejsze, i doprowadziły publiczność do chwili zawieszenia i wzruszenia. Iwona Sobotka to artystka, którą można nazwać specjalistką od wykonywania twórczości Karola Szymanowskiego, gdyż w 2004 roku otrzymała za płytę z dziełami Szymanowskiego Fryderyka w kategorii najwybitniejsze nagranie muzyki polskiej. Partię mezzosopranu wykonała doskonała Aleksandra Opała. Bardzo często zdarza się, że partie mezzosopranu zanikają wśród innych z powodu swoich niższych częstotliwości – na szczęście piękny, pełny i brzmiący głos artystki doskonale zaznaczył swoją obecność podczas tego wykonania. Przedstawicielem męskiego głosu był baryton, Jarosław Bręk, o którym, jak wspomniała prowadząca, mówił Krzysztof Penderecki, że to nie tylko wspaniały głos, ale także postać o niezwykłej dykcji i umiejętności przekazu znaczeń słów, której nie ma prawie nikt na świecie. I z tym trudno się nie zgodzić. W przypadku Stabat Mater słowo odgrywa wyjątkową rolę – Szymanowskiemu szczególnie zależało na tym, by za pomocą słowa bezpośrednio dotrzeć do odbiorcy, dlatego skorzystał ze współczesnego polskiego przekładu Józefa Jankowskiego. Warto również podkreślić rolę Chóru Filharmonii Łódzkiej, który tego wieczoru został przygotowany przez Marię Hubluk-Kaszubę. Zespół z niezwykłą precyzją oddał znaczenie słów i emocjonalność zakodowaną w harmoniach głosów.
Dwa zupełnie różne dzieła zaprezentowane tego wieczoru pokazały, że jest jeszcze wiele skarbów muzyki, których nie udało nam się odkryć, a także, że utwory nam znane potrafią nadal wzruszać. I na tym polega właśnie siła wykonawstwa muzyki.