Roman Gutek: Dobrzy twórcy filmowi nie relatywizują zła

11.04.2025
Roman Gutek

7 kwietnia 2025 roku w Warszawie rozpoczął się Timeless Film Festival, na którym prezentowana jest klasyka kina. To dobra okazja do nadrobienia filmowych zaległości, a także powrotu do korzeni kina. Z tej okazji postanowiliśmy porozmawiać z założycielem festiwalu – Romanem Gutkiem na temat kina gatunkowego, szokujących zjawisk w kinie, a także m.in. „najgorszych filmów świata”, a przede wszystkim narodzin jego miłości do filmu.

 

Mam wrażenie, że jest pan artystą, a na pewno ma artystyczną duszę. Jak godzi pan tę wrażliwość z biznesem? Wielu uważa to za dwa różne światy.


 

Raczej nie myślę w kategoriach biznesu. Jestem szczęśliwy, bo udaje mi się godzić pasję z zarabianiem pieniędzy. Kino zawsze było mi bliskie, fascynowało mnie już jako małego chłopca. Zaczytywałem się wówczas w „Winnetou” Karola Maya, a później mogłem zobaczyć bohaterów tej książki w kinie objazdowym na lubelskiej wsi, gdzie się wychowałem. Byłem oczarowany, jak na ekranie pojawił się świat z książek, i zafascynowany tym, że można się przenieść w inną rzeczywistość. W dzieciństwie miałem dużo swobody i nieograniczone przestrzenie do odkrywania. To uczyło samodzielności, niezależności i kreatywności. Wymyślaliśmy przeróżne, czasami niebezpieczne, zabawy. Kiedy zepsuł mi się rower, to musiałem sam go reperować. Miałem niezwykłego sąsiada, który uchodził na wsi za odmieńca. Z wojny wrócił z traumą. Założył warsztat, był świetnym stolarzem, przy pracy słuchał oper i muzyki klasycznej. Miał dużą bibliotekę, pierwszy we wsi telewizor. Oglądałem u niego kreskówki, „Stawkę większą niż życie”, „Czterech pancernych i psa”, a później jako nastolatek już poważniejsze filmy. Niewiele z nich rozumiałem, ale wówczas uświadomiłem sobie, że kino to nie tylko rozrywka, że może ono także mówić o kwestiach ważniejszych: relacjach między kobietą i mężczyzną, moralnych wyborach, sprawach wiary. W 1977 roku przyjechałem na studia do Warszawy, na Wydział Zarządzania, chciałem być kierownikiem domu kultury, w którym byłoby kino, a ja bym je programował. Studia mocno mnie rozczarowały, ale jakoś je przetrwałem, a marzenia się spełniły. Pomogło mi zaangażowanie w dyskusyjne kluby filmowe na Uniwersytecie Warszawskim i studia z historii i teorii kina u profesora Aleksandra Jackiewicza w Instytucie Sztuki Polskiej Akademii Nauk, gdzie studiowałem jako wolny słuchacz.

 

Kiedy oglądam film, to myślę o ludziach, z którymi chcę się nim podzielić. To jest ogromny przywilej. Firma Gutek Film powstała właśnie po to, żeby dzielić się wybranymi przeze mnie filmami z innymi. Z potrzeby pokazywania „innego” kina powstał także Festiwal Nowe Horyzonty. Podążałem za marzeniem. Miałem to szczęście, że trafiłem na okres przełomu w roku 1989. Komuna upadła, można było wziąć sprawy w swoje ręce. Wtedy zacząłem myśleć o kupowaniu praw do filmów i wprowadzaniu ich do kin. W 1990 roku wyjechałem na stypendium Goethe Institut do Monachium. Poznałem tam wiele osób, dzięki którym dużo się przez te trzy miesiące nauczyłem, dowiedziałem się o dystrybucji, o wolnym rynku itd. Kiedy wróciłem do Polski, związałem się na trzy lata z Fundacją Sztuki Filmowej, byłem szefem działu dystrybucji i kin i nieźle to rozkręciłem, bo kupiłem od Solopanu prawa do dystrybucji na Polskę filmu „Tańczący z wilkami” (reż. Kevin Costner). Zarobiłem na tym zakupie duże pieniądze, to był nieoczywisty hit. Później kupiłem film „Europa, Europa” Agnieszki Holland. I miałem dużo szczęścia, bo wciąż się uczyłem, a dzięki dobrej promocji osiągnęliśmy sukces. Przestałem bać się dużych pieniędzy. Postanowiłem założyć prywatną firmę i tak w 1994 roku powstał Gutek Film. Nie miałem żadnego kapitału, założyłem spółkę, bo czułem, że to dobra formuła, bo dzięki temu będę mógł wprowadzać te filmy, które mi się podobają, i będę niezależny. Wydzierżawiłem kina Muranów i kino Wars w Warszawie. Moje nazwisko było już wówczas kojarzone z kinem i dałem je firmie, na dobre i na złe. Chciałem, żeby wiedziano, kto stoi za tym przedsięwzięciem.

Timless film festival

 

Często wspomina pan w wywiadach, że lubi pan chodzić do kina sam. Ja również oglądam filmy, które są dla mnie ważne, w samotności. Dlaczego lubi pan oglądać filmy samemu?


 

Dla mnie oglądanie filmów jest bardzo intymne. Świadomie wybieram to, co oglądam, lubię kino autorskie, bo od początku było mi bliskie. Pomagało mi też w życiu, szedłem do kina, żeby tam szukać odpowiedzi. Muszę przyznać, że czasami robię sobie takie guilty pleasure i oglądam romansidło czy jakąś komedię. Czasami chodzę też do kina ze znajomymi ze studiów lub z rodziną, wnukami, ale rzadko mi się to zdarza. Rzadko też oglądam filmy klasy B czy klasy C, choć oczywiście wiem, że niektórzy fascynują się takimi produkcjami. My też w Nowych Horyzontach czy w Muranowie pokazujemy takie filmy w cyklu „Najgorsze filmy świata”, ale raczej nie jest to moje kino.


 

Czy są filmy, których nie jest pan w stanie oglądać, bo na przykład nie jest to pana wrażliwość?


 

Raczej nie, chociaż mam lęk wysokości i kiedy oglądam film, w którym są wysokie budynki lub kamera robi najazd, jakby spadała na chodnik, to mam wrażenie, jakbym tam stał, i źle się czuję. Jest to jakiś dziwny rodzaj lęku, bo latając samolotem, nie mam tego problemu. Podejrzewam jednak, że pyta pani o wrażenia estetyczne, więc raczej nie mam takich odczuć. Narzuca mi się tutaj kwestia brutalności, na przykład u Quentina Tarantino i jemu podobnych. Dobrzy twórcy filmowi raczej nie relatywizują zła, ale przyglądają się ludziom w skrajnych sytuacjach i próbują ich zrozumieć. Zdarzają się sceny szokujące, które mnie odrzucają. Nie jestem zwolennikiem przemocy w kinie, ale czasami, żeby coś powiedzieć lub mocniej nami wstrząsnąć, takie sceny są potrzebne. Zawsze staram się wtedy zrozumieć reżysera. Wydaje mi się, że wiem, kiedy twórca wprowadza brutalność, myśląc, że w ten sposób wzbudzi kontrowersje i przyciągnie widzów, a kiedy robi to dla formy i wypowiedzi artystycznej.


 

Troszkę łączy mi się to z Post Pxrn Film Festival. Wiele osób, które zapewne nie widziały ani jednego z prezentowanych tam filmów, okrzyknęło go „festiwalem pornografii”. Mam wrażenie, że zamysł był odwrotny. Kino pokazuje, że erotyzm i seksualność nie są tym samym, że nawet w relacji cielesnej, aby powstała bliskość, wciąż najważniejszy jest umysł. Festiwal stoi wręcz w kontrze do pełnych agresji, a często obrzydliwych filmów pornograficznych, pokazując cielesność w artystycznym wymiarze.


 

Tak, ludzie mieli ogromny problem z tym festiwalem. Na Nowych Horyzontach też było dużo kina, w którym poruszano tematy cielesności, seksualności, i po jednym z takich pokazów przyszła do mnie pewna pani i zapytała, czy pokazałbym to swoim dzieciom. Odpowiedziałem, że moje dzieci są jeszcze za małe. Już teraz oglądają dużo filmów, ale to one same w przyszłości zdecydują, czy chcą coś takiego oglądać. My też zawsze informujemy widza, na jaki film się wybiera, i krytykowanie tego festiwalu jako pornografię pokazuje właśnie, że ci ludzie nie widzieli żadnego z tych filmów. Jeśli ktoś chce dzisiaj oglądać pornografię, to trafi na nią kilkoma kliknięciami – to jest duży problem. Dlaczego nic się z tym nie robi? Oglądają to dzieci i bardzo młodzi ludzie, jeszcze nieukształtowani, którzy mogą czerpać z tego negatywne wzorce. To jest straszne. Nie rozumiem, dlaczego film, w którym Schwarzenegger rozwala karabinem 12 osób, nie jest niczym złym, a widok nagiej piersi jest szokujący.

 

Z drugiej strony przez podobną krytykę film zyskuje wśród widzów taką popularność, na jaką normalnie nie mógłby liczyć. Antyreklama również działa. Trochę jak z „Dziadami” Mai Kleczewskiej.


 

Tak, ludzie organizują protesty, nie rozumiejąc przekazu dzieła, nie mając o niczym pojęcia. Kiedyś oglądałem film „Ksiądz” (reż. Antonia Bird), którego głównym bohaterem jest ksiądz homoseksualista. Normalnie ten film przeszedłby przez ekrany niezauważony, ale to był początek lat 90. i rozpoczęły się protesty. Ludzie modlili się przed kinem i nie wpuszczali widzów do środka. W całej Polsce ten film zobaczyło tysiące osób, co normalnie nigdy by się nie udało.


 

Dlaczego w programie Timeless Film Festival Warsaw, który rozpocznie się już 7 kwietnia 2025 roku, znalazło się tak niewiele polskich filmów? Czy Polacy nie lubią oglądać rodzimych produkcji w kinach, a wolą w domach?


 

Będzie ich około 20. Widzowie uważają, że polskie filmy zawsze zdążą zobaczyć: są one dostępne w telewizji, są pokazywane na różnych przeglądach, dostępne na internetowych platformach. Na Timeless chcą oglądać filmy, które trudno jest obejrzeć. Staramy się więc robić wydarzenia wokół pokazów polskich filmów, zapraszamy ich twórców. W tym roku będzie retrospektywa filmów z udziałem Daniela Olbrychskiego, który kończy 80 lat i z tej okazji pokazujemy 20 filmów, w których zagrał. Nie wszystkie starsze polskie filmy są odnowione cyfrowo, nie wszystkie są dostępne. Wciąż pracujemy nad tym, żeby przyciągać widzów na polskie filmy. Jedno ze spotkań z Danielem organizujemy w południe, bo mamy nadzieję, że to przyciągnie seniorów. Należy też pamiętać, że festiwal tworzony jest przez garstkę ludzi. Ja wykładam na jego organizację prywatne pieniądze. Rozmawiamy dwa tygodnie przed festiwalem, a Polski Instytut Sztuki Filmowej nie podjął jeszcze decyzji o dotacjach i nie wiem, czy dostaniemy te pieniądze. Nie narzekam, bo nikt mnie nie zmusza do robienia tego festiwalu i robię go z własnej woli.


 

Wspominał pan, że podczas festiwalu, jeśli obejrzy pan naprawdę dobry film, to potrzebuje pan pobyć z nim dłużej – pójść na spacer, pomyśleć. Czy nie ma pan wrażenia, że przez to, ile produkcji oglądamy, nie potrafimy już obejrzeć jednego filmu i zostać z nim? Czasami film tak mną wstrząśnie, że potrzebuję czasu na przemyślenie go i nie chcę już oglądać drugiego, trzeciego i czwartego filmu tego dnia.


 

Ze względu na pracę dużo oglądam, ale coraz częściej czuję przesyt. To jest jednak mój zawód. Lubię oglądać filmy w kinie, nie znoszę na komputerze, gdzie jest nieduży ekran, a najlepiej ogląda mi się filmy na festiwalach. Wtedy po prostu zapominam o całym świecie, zanurzam się przez kilka dni w ten sztuczny świat i nie wychodzę z sal kinowych. Nie lubię, jak zaraz po wyjściu z sali wszyscy pytają: „powiedz, co myślisz?”, „czy ci się podobało?”. Zawsze odpowiadam, szczególnie kiedy widzę coś naprawdę mocnego, co w człowieku zostaje, że potrzebuję czasu, żeby to przemyśleć. Kupuję filmy, robię selekcję, ale rozumiem panią doskonale i też tak czuję. Po to między innymi powstał Podlasie SlowFest, żeby po filmie wyjść do pobliskiego lasu, na łąkę, do kawiarni, porozmawiać z innymi.


 

Roman Gutek

 

Podlasie SlowFest to festiwal bliski mojemu odbiorowi kina. Oglądając zbyt dużo filmów, mam wrażenie, że przez to coś mi umyka. Czasami wszystkie obejrzane na festiwalu filmy zlewają mi się w jeden i tworzę w głowie nowe dzieło połączone ze wszystkich filmów, które obejrzałam przez te kilka dni. Nie obawiał się pan, że nie znajdzie widza dla tak kontemplacyjnego festiwalu?


 

Jest dużo widzów, którzy chwalą sobie slow cinema. Takie filmy pokazuję od pierwszych edycji Nowych Horyzontów. Natomiast festiwal Podlasie SlowFest powstał z potrzeby bycia blisko natury. Chciałem zrobić nieśpieszny festiwal, to dla mnie ważne, żeby być blisko ludzi, spotykać się, żeby twórcy byli razem, wymieniali pomysły. Wydarzenia odbywają się w niewielkich salach lub na łonie natury. Organizujemy warsztaty pisania ikon i podsłuchujemy naturę. Mamy wolność, niczego nie musimy, nie ma dużego budżetu, tłumów ludzi. Festiwal powstał z potrzeby zwolnienia, ucieczki, robienia czegoś małego, ale blisko widzów. W kontrze nawet do Nowych Horyzontów – może nie z uwagi na sam program, bo we Wrocławiu też jest sporo „Gutkowych snujów”, ale tempo festiwalu. Właśnie z tego powodu pierwsze edycje Nowych Horyzontów odbywały się w Sanoku, a potem w Cieszynie, żeby być daleko od dużych miast. Jeśli chodzi o slow cinema, to bardzo polecam książkę Rafała Syski „Filmowy neomodernizm”.


 

Z małych festiwali bardzo lubię festiwal Spektrum organizowany w Świdnicy. Jest tam spokój małego miasta, świetne filmy i brak przesytu.


 

Od początku wspierałem ten pomysł. Byłem na pierwszych edycjach, raz byłem też w jury, ale teraz mam mniej czasu. Terminy festiwali też nakładają się na siebie.


 

Dlaczego przeniósł pan Nowe Horyzonty akurat do Wrocławia?


 

W Cieszynie poświęcaliśmy bardzo dużo czasu na logistykę, zamiast skupiać się na filmie. Trzeba było zamieniać kolejne sale na sale kinowe, co było trudne. Jakość projekcji pozostawiała wiele do życzenia, baza hotelowa była zbyt skromna. Tuż po piątej edycji festiwalu zadzwonił do mnie prezydent Rafał Dutkiewicz, który zaprosił mnie do siebie i zaproponował zorganizowanie festiwalu we Wrocławiu. Nie byliśmy wówczas w stanie organizować drugiego festiwalu. W Cieszynie festiwal nie miał szans na rozwój, więc podjąłem decyzję o przeniesieniu Nowych Horyzontów do Wrocławia. Od tego momentu mija właśnie dwadzieścia lat.


 

Dziękuję za rozmowę.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.