Róbcie to dalej [Jazz Around Festival edycja 1.0]

07.10.2022
Jazz Around Festival

„To były piękne dni…” – tak słowami piosenki można określić dwa dni Jazz Around Festival pod zamkiem w maleńkiej miejscowości Moszna koło Opola. Jak powiedziała o tych dniach Marta Kula z radia 357, to był festiwal, w którym naprawdę chodziło o muzykę.

Oj, tak. Muzyka przez duże „M” gościła tam przez dwa wieczory z olbrzymią dawką energii, jaką ma w sobie jazz w najróżniejszej postaci. Bo przecież jazz niejedno ma imię. Piękna, choć mocno odludna sceneria tylko dodała temu festiwalowi uroku. A wszystko zaczęło się w piątkowy wieczór 16 września. Zarówno organizatorzy, jak i pewnie uczestnicy mieli obawy „czy to wypali?”. Jak głosiły doniesienia medialne, festiwal inspirowany jest słynnymi „Montreux Jazz Festival” i „North Sea Jazz Festival”, a to stawia poprzeczkę niezmiernie wysoko.

Znam zamek w Mosznej od lat. Piękna sceneria parku, zamczysko w nienaruszonej formie. Miejsce świetne na sesje zdjęciowe – od ślubnych, po wszelkie inne. Dojazd, delikatnie mówiąc, fatalny. I nagle to miejsce ma być centrum jazzu w Polsce, stając w szranki chociażby ze słynnym już przecież festiwalem „Jazz nad Odrą”. Odważne posunięcie. Pierwsze moje obawy były takie, czy tam w ogóle ktoś dotrze… Oj, jakie było moje zdziwienie, gdy okazało się, że tego „kogoś” jest całe mnóstwo i, co więcej, są to ludzie znający się na jazzie. Dwie sceny pod zamkiem, jedna w kaplicy zamkowej i kolejna w galerii na piętrze zamku. I, co ciekawe, we wszystkich tych miejscach pełno ludzi. Mimo że część koncertów zachodziła na siebie, nikomu to nie przeszkadzało. Każdy wybierał sobie to, na co miał ochotę, i bawił się świetnie. A było w czym wybierać. Trudno tutaj opisać wszystkich, bo w sumie przez dwa wieczory zagrały aż 22 formacje.

Jazz Around Festival

Na pewno największym zaskoczeniem pierwszego dnia był powrót na scenę „Poluzjantów”, którzy wraz z charyzmatycznym Kubą Badachem zagrali taki koncert, jakiegoś świat dawno nie widział. Po kilku latach przerwy, gdzie nawet sami „Poluzjanci” nie wierzyli, że jeszcze uda się kiedyś wskrzesić ten zespół – oto są. I grają tak, jakby nigdy nie mieli przerwy. Puls i siła, jaka biła ze sceny, udzielała się wszystkim. Oczywiście koncert nie miał prawa zakończyć się w przewidzianym czasie. Nic tylko czekać na nową płytę.

 

Tuż przed nimi na bocznej – lecz wcale nie mniejszej – scenie zagrała nasza rewelacyjna basistka, Kinga Głyk. Kto choć trochę zna jej twórczość, ten wie, że buja ona basem nieziemsko i na jej koncercie nie da się nudzić w żaden sposób. Młoda, zdolna, a przy tym mocno ugruntowana już na międzynarodowej scenie – pokazała się z najlepszej strony.

 

Dla miłośników bardziej kameralnego brzmienia także coś się znalazło. W kaplicy zamkowej – niezwykle klimatycznej – wystąpił Adam Bałdych, któremu towarzyszył pianista, Łukasz Ojdana. Połączenie skrzypiec i fortepianu zawsze miało swój czar. Zarówno w muzyce klasycznej, jak i jazzie. A to, co robi Bałdych ze swoim kosmicznym talentem improwizatorskim, wynosi jego muzykę na wyżyny. Połączenie klasycznego brzmienia i jazzowego smaku oczarowało wszystkich obecnych w wypełnionej po brzegi kaplicy.

Jazz Around Festival

Drugi dzień rozpoczął się szalenie energetycznym koncertem zespołu „Bibobit”. Postanowiłem wcześniej nie słuchać dokonań formacji, których nie znałem, i to był strzał w dziesiątkę. „Bibobit” zafascynował mnie swoją energią bijącą ze sceny. Dawka hip-hopu i świetnej instrumentacji pokazały mi, jak bardzo ograniczony byłem w tych klimatach. Jako miłośnik opery nie czuję tego stylu w najmniejszy sposób. A tutaj!!! Odleciałem razem ze wszystkimi pod sceną.

 

A potem było jeszcze lepiej… To, co pokazał Bartek Królik ze swoją grupą, można nazwać chyba najbardziej polskim pop–soul–funkiem, jaki można było wytworzyć. I znów publika odpłynęła pod sceną.

 

Zaraz po nich na drugiej scenie zabrzmiała chyba najlepsza polska gitara jazzowa, jeśli nie w ogóle najlepsza gitara w Polsce. Marek Napiórkowski oczarował swoimi brzmieniami. To był jazz w najczystszej postaci. Zresztą trudno się dziwić. Słynny „Napiór” przyzwyczaił nas przez lata do tego, że u niego nie ma złego grania. Każda płyta, czy to solowa, czy nagrana z innymi artystami to najwyższy poziom artystyczny. I to samo prezentuje na scenie. Owszem, jest to jazz momentami mocno wysublimowany. Powiedziałbym, że dla znawców gatunku… Ale jak tego się słucha i ogląda… To, co Napiórkowski robi z gitarą podczas koncertu, to po prostu majstersztyk.

 

Po brzmieniach gitarowych przyszedł czas na „Scary Pockets”. No, to już było szaleństwo w najczystszej postaci. Choć zespół gra głównie covery znanych przebojów, to jednak są one zaaranżowane tak, że ma się wrażenie, że to zupełnie nowe numery. Charyzmatyczni wokaliści rozkręcili publiczność godzinnym występem do tego stopnia, że nikomu nie przeszkadzał coraz mocniej padający deszcz. I choć wróżyło to klapę koncertu, nic takiego się nie stało. A lało ponad godzinę. Grunt pod nogami publiczności powoli zaczynał przypominać ten znany ze zdjęć z Woodstocku. Breja i błoto… Ale komu to przeszkadza? Na pewno nie takiej publiczności. Niektórzy wprawdzie skryli się w zamkowych komnatach, ale tylko na chwilę. Bo przecież trudno siedzieć w najpiękniejszych nawet murach, gdy obok jest taka dawka muzyki. Zrobiło się kolorowo od foliowych peleryn i choć temperatura spadła na zewnątrz do lekko dramatycznej, to jednak wszyscy byli rozgrzani muzyką…

Jazz Around Festival

Ja na życzenie deszcz przestał padać przed finałowym koncertem wieczoru. Na scenie zasiadła dostojna Orkiestra Miasta Tychy AUKSO rozbudowana o kilkudziesięciu dodatkowych muzyków do rozmiarów orkiestry symfonicznej. Gdy przy pulpicie stanął Jules Buckley, całe dostojeństwo tak poważnego przecież aparatu muzycznego skończyło się. Ze sceny popłynęły świetnie zaaranżowane utwory słynnego Quincy Jonesa. Oczywiście największą popularnością cieszyły się utwory Michaela Jacksona z płyt „Thriller” i „Bad”, których przed laty Jones był współproducentem i w znacznym stopniu aranżerem. Utwory króla popu świetnie wykonał Jonah Nilsson. To, co połączyło publiczność i orkiestrę oraz wokalistów, to świetna zabawa. Szczere uśmiechy i świetna muzyka, które płynęły ze sceny w stronę publiczności, były odwzajemniane szalonym wręcz entuzjazmem i aplauzem. Jak dla mnie był to chyba najlepszy koncert całego festiwalu – mimo że WSZYSTKIE koncerty stały na najwyższym poziomie artystycznym – i to trzeba podkreślić.

 

Organizator tego święta muzycznego – agencja: Good Taste Production stworzyła coś niebanalnego i na najwyższym poziomie światowym. Tak, nie tylko europejskim, ale światowym. Armia ludzi włożyła w ten projekt całe swoje serce i miłość do muzyki, co zaowocowało pod koniec skrajnym zmęczeniem, ale i szczęściem na twarzach. Zarówno produkcja koncertów, jak i całe zaplecze z tym związane (obsługa widowni i nas – mediów, zabezpieczenie sanitarne i medyczne, a także – co przecież równie ważne – kulinarne) było przygotowane na najwyższym poziomie. Jeśli ktokolwiek miał wątpliwości, czy to się uda, to ogłaszam wszem wobec – UDAŁO SIĘ! I czekamy na kolejne edycje. Róbcie to dalej, bo Jazz Around Festival to wydarzenie, którego brakowało w Polsce w takiej formie.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.