Szczere Encanto [recenzja „Naszego Magicznego Encanto”]
Jest to opowieść o dziewczynie, która przez pół filmu biega po domu i swoim małym miasteczku. A jednak – film śledzi się tak samo jak baśniowe „Frozen” czy „Zaplątanych”. Ale poza akcją film ma do zaoferowania dwie niezwykle rzeczy: opowieść o nieidealnej rodzinie i kontakt z żywą kulturą Kolumbii
Jest to oczywiście disneyowska opowieść o bohaterce, która skonfrontowana z wielkim problemem, postanawia działać wbrew wszystkim przeciwnościom. Pojawiają się w niej motywy znane z innych bajek amerykańskiej wytwórni. Zaczarowany dom („Piękna i Bestia”), niezwykła rodzina („Iniemamocni”). Znalazło się nawet miejsce na bezpośrednie nawiązania do „Herkulesa”. Jest jednak w „Encanto” coś, co daje tej opowieści klimat, jakiego nie pamiętam z żadnej innej bajki z dzieciństwa.
O czym jest „Encanto”?
To jest nasz dom, mamy każdą generację / tak pełny muzyki, z rytmem własnego projektu / To moja rodzina – perfekcyjna konstelacja / Tak wiele gwiazd i każda ma okazję świecić.
„Nasze magiczne Encanto” porusza wiele problemów i opowiada kilka historii jednocześnie. Już te pierwsze wersy piosenki wprowadzającej w magiczny świat rodziny Madrigalów można rozumieć na wiele sposobów. Po pierwsze jest to piosenka o radosnej gromadzie niezwykłych osób, którą śpiewa Mirabel – jedyna nieobdarzona magicznym darem członkini rodziny. Jest to więc utwór o problemach i pragnieniach młodej dziewczyny, która nie może się nigdzie odnaleźć.
Po drugie – piosenka brzmi niezwykle ironicznie już po kilku scenach, gdy widz orientuje się, że rodzina ma wiele wewnętrznych (oczywiście skrywanych) problemów. Słowa o „perfekcyjnej konstelacji” stają się więc pustą przechwałką, pokazującą paradoksalnie, jak źle dzieje się u Madrigalów.
Po trzecie – nietrudno w pełnym hiszpańskojęzycznego folkloru filmie zorientować się, że Casita, Encanto i wszystko dookoła jest alegorią.
Trudno mi stwierdzić, co się za nią kryje. Czy nowa produkcja Disneya jest opowieścią o Kolumbii? O Kolumbijczykach? O imigrantach? Prawdopodobnie po części każdą z nich. Sam raczej tego nie odgadnę, ale niezwykle poruszyła mnie recenzja Laury Zornosy, w której ona – pół Kolumbijka, pół Amerykanka – opowiadała o tym, jak bardzo utożsamiała się z główną bohaterką.
Nieegzotyczna i żywa Kolumbia
Mirabel jako jedyna nie posiadała magicznych mocy w swojej rodzinie i choć była w niej kochana, jednocześnie czuła się niewystarczająco dobra. Nie pomagał w tym wszystkim brak wsparcia rodziny… „Dla mnie – napisała Laura Zornosa – jedynej kuzynki w rodzinie urodzonej poza Kolumbią i jedynej niemówiącej po hiszpańsku – to bardzo bliskie”.
W tekście wspomniała też o reakcji swojego ojca – Kolumbijczyka – na film. Po 20 minutach seansu łzy ciekły mu z oczu. Wszystkie krajobrazy i kadry wydawały się mu bliskie. Matriarchalna rodzina, którą „dowodziła” Abuela Alma, przypominała mu tę, którą pamiętał z rodzinnych stron. Film przeniósł go do kraju, który pamiętał z dzieciństwa. Kraju, który dziś – po licznych wewnętrznych konfliktach – jest kompletnie innym miejscem niż 50 lat temu.
Te dwie historie ludzi o różnym powiązaniu z Kolumbią pokazują, że „Nasze magiczne Encanto” nie jest jedynie egzotyczną historią dla europejskiego konsumenta. Jest to produkcja, którą tworzyli ludzie związani z tą kulturą dla ludzi, którzy również znają tę kulturę.
I można przywołać jeszcze wiele innych faktów. Warto wspomnieć o ścisłej współpracy i konsultowaniu każdego elementu (od botaniki otoczenia do muzyki i choreografii) z grupą ekspertów „The Columbia Cultural Trust”.
Ważne jest jednak to, że Disney, już od dawna eksplorujący różne kultury w swoich animacjach, stworzył (miejmy nadzieję) standard, w którym korzysta z dorobku ludzi o różnym pochodzeniu z poszanowaniem i docenieniem tego dorobku.
Rodzina kompletnie nie z bajki
Rodzina Madrigalów w całej radości ze swojego pochodzenia i swoich darów nie jest jednak idealna. Po bliższym spojrzeniu widać, że jest to właściwie rodzina dysfunkcyjna. Bo kogo możemy poznać?
Luisa – siostra Mirabel – określana jako „skała rodziny”, tak naprawdę nie wytrzymuje już presji rodziny i bliskich. W jednej z piosenek opisuje swój lęk przed tym, że stanie się bezwartościowa, kiedy nie będzie w stanie zrobić wszystkiego, czego rodzina od niej oczekuje. Isabela – druga siostra – pozbawiona jest możliwości decydowania o sobie i zmuszona jest spełniać wyidealizowaną wizję rodziców lub babci. Jest też skazany na zapomnienie Bruno. Rodzina stale, wręcz obsesyjnie, upomina główną bohaterkę, by nie wspominać o wujku – czarnej owcy. I jest przede wszystkim Alma, która jako głowa rodziny wymaga od wszystkich spełniania jej wizji idealnej familii. Cały dom potrafi chodzić na palcach i milczeć, by nie zdenerwować babci. Ostatecznie doprowadza to całą rodzinę do krawędzi.
Jednak film jest daleki od dobitnego przedstawiania bólu i smutku, jaki wywołuje ta tragiczna sytuacja w rodzinie. Paradoksalnie przez większość czasu da się poczuć całkiem miłą i rodzinną atmosferę. Co więcej – jest też w tym domu miłość, którą łatwo zobaczyć. To, czego brakuje, to rozmowa!
Łatwe rozwiązanie trudnych problemów
Te wszystkie półsłówka, tajemnice i cisza w magicznym domu zmusiły Mirabel do działania. To one sprowokowały ją do rozpoczęcia dochodzenia, które miało wyjaśnić, co się właściwie dzieje w Encanto. Jared Bush, Byron Howard i Charise Castro Smith (reżyserzy i scenarzyści) sprytnie poprowadzili od tego momentu fabułę filmu. Mirabel udaje się w podróż po swoim domu i poznaje nie tylko jego historię, lecz także wady. Animacja w ten sposób zapoznaje młodych odbiorców z problemami, jakie mogą trapić osoby w ich wieku. Jednocześnie nie demonizuje tych, którzy doprowadzają swoje dzieci do depresji czy innych problemów. I tu mam pewien problem.
Film dobrze pokazuje ścieżkę rozwiązania kłopotów z komunikacją z bliskimi, normalizuje obraz nieidealnej rodziny i opowiada o tym, jakie mogą być skutki zamiatania problemów pod dywan. Ostatecznie jednak wydaje się rzucać tekstem w stylu: „No ale wszyscy się przecież kochają, więc wszystko będzie dobrze”. I rozumiem, że animacja familijna nie służy tworzeniu przekroju psychologicznego dysfunkcyjnej rodziny. Chciałbym tylko, żeby „Nasze magiczne Encanto”, tak jak mówi szczerze o problemach rodzinnych, tak samo otwarcie mówiło o ich skutkach.
Rozwiązanie przychodzi bohaterom bez większego trudu (choć jest efektowne dla widza), a winowajcy zostają, jak na mój gust, łatwo rozgrzeszeni. Może to dziecinne, ale im dłużej o tym myślę, tym bardziej chciałbym, by dorosłe osoby, wpędzające dzieci w kompleksy i problemy, dostały po głowie za swój brak odpowiedzialności.
Chociaż nie wiem, czy nie są to oczekiwania na wyrost. Koniec końców film i tak w zaskakujący sposób połączył niezwykle trudny temat z lekką i znaną formą.
Czy warto zobaczyć "Nasze Magiczne Encanto"?
Można się zagłębiać w te aspekty „Encanto” dość długo, bo animacja postarała się, by nie być jednowymiarowa. Fabuła i dramaturgia broni się jednak nawet bez alegorii czy odniesień do folkloru i kultury. I ponownie – robi to w bardzo nie-disneyowski sposób.
Z boku patrząc – historia powinna być okropnie nudna. Jest to opowieść o dziewczynie, która przez pół filmu biega po domu i swoim małym miasteczku. A jednak – film śledzi się tak samo jak baśniowe „Frozen” czy „Zaplątanych” – bajki, w których podstawą jest epicka podróż na drugi koniec świata.
Tutaj taki wątek się nie pojawia, choć emocje dorównują wyżej wspomnianym produkcjom. Opowieść nie spoczywa też na barkach kiczowatej historii romantycznej. „Nasze magiczne Encanto” opowiada o rodzinnych dramatach i w – faktycznie – „magiczny” sposób sprawia, że jest to historia wartka i pełna akcji!
Rozmach realizacyjny (och, jaka ładna jest ta animacja!), muzyka łącząca pop, salsę i disneyowski styl (aż wstyd, że nie wspomniałem o niej), bogactwo treści oraz duży kawał fabuły i konfliktów między bohaterami sprawia, że „Naszego magicznego Encanto” nie da się obejrzeć z poczuciem znudzenia. Owszem – pod kątem treści może ostatecznie pozostawić starszych odbiorców głodnymi. Młodszych – nie może nie zadowolić, a dodatkowo: zapozna ich z inną kulturą (która jest żywa, a nie egzotyczna) i pokaże im, że problemy, które mogą mieć, nie są czymś, czego nie da się rozwiązać.
Wojciech Gabriel Pietrow