Muzyczne memento mori [Wagner, Poulenc i prawykonanie Psalmu V Romana Palestry w Filharmonii Krakowskiej]

08.03.2023

Nie bez przyczyny wszystkie trzy utwory przedstawione w Filharmonii Krakowskiej 24 i 25 lutego to muzyczne spojrzenia na człowieka wobec śmierci. Dokładnie rok temu świat obiegła wiadomość o tragicznych wydarzeniach w Ukrainie, dlatego koncerty te zostały dedykowane pamięci ofiar w pierwszą rocznicę wybuchu wojny.

Przed koncertem w Sali Złotej Filharmonii odbyło się kolejne spotkanie Dyskusyjnego Klubu Muzycznego „Wszystko gra”. Tym razem prowadząca klub i pomysłodawczyni wydarzenia – Agnieszka Malatyńska-Stankiewicz – zaproponowała spotkanie z Łukaszem Borowiczem, dyrygentem szefem Filharmonii Poznańskiej, który tego wieczoru gościnnie wystąpił w Filharmonii Krakowskiej. Będąc fanką jego audycji w radiowej „Dwójce”, wiedziałam, że to świetny gawędziarz, erudyta i znawca muzyki. Rozpoczęta parę tygodni temu działalność klubu daje melomanom niezwykłą szansę odbycia przed koncertem spotkania z artystami lub prelegentem opowiadającymi o tym, czego wysłuchamy, kim są wykonawcy, dlaczego tak czy inaczej został ułożony program koncertu i o wielu innych sprawach mających wydarzyć się za chwilę. To wielka przygoda dla melomanów odwiedzających filharmonię.

 

Po krótkiej przerwie, bogatsza o wiedzę wyniesioną ze spotkania, mogłam oddać się kontemplacji muzyki. Jako utwory „wyciszające” słuchaczy przed niezwykle dynamicznym Psalmem V Romana Palestry dyrygent Łukasz Borowicz wybrał Preludium oraz Scenę śmierci Izoldy z dramatu muzycznego Tristan i Izolda Richarda Wagnera – jednego z arcydzieł, które w trwały sposób odbiło swoje piętno w historii muzyki. Dzieło przesiąknięte motywem miłości i śmierci, niekończącej się melodii. Orkiestra bardzo przekonująco pomimo wyciszenia zagrała moment śmierci Izoldy. Udało się uzyskać psychotyczne wręcz napięcie, które rozładowało się dopiero po dłuższej chwili.

 

Psalm V Romana Palestra do słów barokowego poety, Wespazjana Kochowskiego, z partią solową barytona Mariusza Godlewskiego to utwór taran – pełen skład perkusyjny, organy, tuba, harfy, chór i orkiestra! Dzieło napisane zostało przez dwudziestoczteroletniego zaledwie kompozytora w ramach dyplomu w Konserwatorium Muzycznym w Warszawie i uzyskało w czerwcu 1931 roku wysoką ocenę komisji. Jak to się stało, że prawykonanie pierwszej wersji Psalmu odbyło się dopiero teraz, a jego druga, poprawiona przez kompozytora wersja zabrzmiała 28 października ubiegłego roku w Tarnowie w ramach projektu Orkiestry Akademii Beethovenowskiej „Jeszcze Polska Muzyka”? Otóż w 1949 roku Roman Palester zdecydował się na emigrację. Zamieszkał w Paryżu, ale nie przyjął obywatelstwa francuskiego. Był bezpaństwowcem, z zakazem powrotu do Polski. Dzięki przemianom, jakie nastąpiły w kraju, w 1983 roku udało mu się przyjechać do Krakowa, by obecnością uświetnić prawykonanie swego koncertu. Organizatorzy planowali nagranie utworu, jednak pewna kompletnie niemądra decyzja zabroniła rozstawienia mikrofonów w Sukiennicach. Przecież skoro wyrażono zgodę na przyjazd „zakazanego” kompozytora, usuniętego z wszelkich publikacji muzycznych, to zakaz zapisu koncertu był po prostu absurdalny. Chociaż mija już ponad dziewięćdziesiąt lat od napisania Psalmu, a jego autor przez szereg lat uznawany był za jednego z najważniejszych współczesnych kompozytorów polskich, szerokiej rzeszy odbiorców do niedawna znany był głównie jako twórca muzyki do filmu Zakazane piosenki.

 

Psalm V to głos młodego pokolenia tworzącego w początkach XX w. Jego przedstawiciele chcą mówić po swojemu. Wierzą w kult siły i energii. Przenoszą do muzyki to, co dominuje w architekturze międzywojnia, gdy architekci po rewolucji Le Corbusiéra projektują budynki monumentalne, lecz proste, o geometrycznych podziałach i niezwykłych, oszczędnych dekoracjach (np. Teatr Wielki w Warszawie wg projektu Bohdana Pniewskiego). Dzieło Palestry to rześkość, energia i siła młodości, to jakby przeniesienie tej architektury do muzyki. Psalm rozpoczyna wielkie tutti orkiestrowe, z dużą dawką perkusji, z bębnem (gran cassa), organami i chórem. Potem w kontraście następuje pianissimo chóru, na którego tle baryton Mariusz Godlewski rozpoczyna swą pieśń. W kolejnym wejściu pięknie wprowadzają go kontrabasy z perkusją. Solista śpiewa à capella, by w kolejnym kontraście nastąpiło tutti chóru i orkiestry. Piękne są chwile, gdy flety piccolo przedzierają się przez chór oraz wszystkie instrumenty. Organy spinają to basową klamrą, tworząc olbrzymie napięcie. Piękne prawykonanie…

 

Dlaczego jednak dyrygent zdecydował się na przedstawienie pierwszej wersji Psalmu. Po prostu, mimo kilku niedociągnięć i błędów młodego kompozytora (drugą wersję Palester przedstawił po 50 latach!), wersja pierwsza jest inna, lecz również bardzo ciekawa. Dyrygent oraz chórmistrz, Piotr Piwko, musieli dokonać kilku niezbędnych zmian w partyturze. Mariusz Godlewski opanował obie wersje partii barytonu (ciekawe, czy mu się nie mylą) i udało się. Interesujące byłoby nagranie obu wersji, dające możliwość ich porównania.

 

Koncert dopełniło Stabat Mater Francisa Poulenca do tekstu średniowiecznej sekwencji. Kompozycja, złożona z dwunastu miniaturowych części, przeznaczona została na sopran, chór mieszany i orkiestrę. Partię sopranu solo wykonała słoweńska artystka, Urška Arlič Gololičič.

 

Ten „pół mnich, pół łobuz”, czyli Francis Poulenc, był entuzjastą mostów, miłośnikiem psów, hipochondrykiem. Nie był pewny siebie i był uzależniony od leków nasennych. Najsilniej oddziaływali na niego tacy kompozytorzy, jak Igor Strawinski i Emmanuel Chabrier, a także popularna muzyka francuska i wodewil. Czerpał również z twórczości Béli Bartóka, Arnolda Schönberga, Claude’a Debussy’ego i Maurice’a Ravela. Starsze pokolenie na zawsze zapamiętało motyw przewodni baletu Les biches (Łanie), którym kiedyś rozpoczynał się w telewizji program Eureka. Skąd więc Stabat Mater u Poulenca? To nie tylko zamówienie z festiwalu w Strasbourgu i dedykacja dla zmarłego artysty, Christiana Bérarda. Artysta chciał dać w ten sposób upust rozpaczy po utratach kolejnych miłości (partnerów homoseksualnych). Wielu kompozytorów pisało muzykę do tego niewiarygodnie pięknego tekstu, prawie zawsze wiernie cytowanego. Jest w nim moc wyzwalająca najsilniejsze emocje. Śpiewającą sopranem solistkę dyrygent ustawił pomiędzy chórem. Często musiała mocnym forte fortissimo górować ponad chóralnym tutti. Pokonywała kontrabasy, puzony oraz mocno urytmizowane, chóralne partie bez tekstu. Była przecież cierpiącą Matką Boską! Nie lamentowała, nie płakała, tylko z całych sił wykrzykiwała swój ból! Czasem Stabat Mater Poulenca brzmi jak pieśń rewolucyjna, a kończący utwór dysonans skrzypiec połączył się z sygnałem karetki pogotowia, jadącej ulicą obok filharmonii.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.