Pończocha na obiektywie, czyli rzecz o „Skrzypku na dachu”
Chciałam Wam opowiedzieć o wiedzy, która wyciska łzy z oczu. O wiedzy, która płynie z filmu dokumentalnego o innym filmie. O filmie, który powstał na podstawie spektaklu, książek, obrazów. Znacie te obrazy – sny na temat utraconego świata. Namalował je Marc Chagall. Na jego płótnach żydowski skrzypek stoi jedną nogą na dachu, a drugą na ziemi.
Postać z obrazów Chagalla zainspirowała twórców musicalu „Skrzypek na dachu”, który pokochała publiczność na całym świecie. Spektakl luźno oparto na cyklu powieści i opowiadań Szolema Alejchema, żydowskiego pisarza pochodzącego z Ukrainy. Muzykę do „Skrzypka na dachu” napisał Jerry Bock, tekst Sheldon Harnick, zaś libretto Joseph Stein. Historia rozgrywa się we wsi Anatewka na początku XX wieku, miejscu fikcyjnym, ale oddającym klimat carskiej Rosji.
To, co wydawało się początkowo być interesujące wyłącznie dla odbiorców żydowskich, stało się bliskie i wielu innym. Okazało się, że motyw przemijania i odchodzenia pewnych tradycji jest uniwersalny, zwłaszcza w czasach aż „furkoczących” od przemian obyczajowych i kulturowych. Siłą rzeczy musiał powstać i film muzyczny oparty na teatralnym pierwowzorze. Trudnego zadania reżyserii obrazu podjął się Norman Jewison, który – wbrew brzmieniu swojego nazwiska – jest gojem. Niemniej tradycje żydowskie od dzieciństwa były mu bliskie, a praca nad „Skrzypkiem na dachu” tylko ten związek pogłębiła (notabene, Jewison i jego żona zdecydowali się na żydowskie wesele, spędzili razem później 51 lat aż do śmierci ukochanej w 2004 roku).
Proces ożywiania na ekranie rzeczywistości bohaterów „Skrzypka…” był długi i skomplikowany, wymagał ogromnego nakładu pracy. Większość zdjęć nakręcono w Jugosławii, to tam znaleziono lokacje przypominające zamierzchły świat. W czasie Holocaustu drewniane synagogi we wsiach zamieszkałych przez Żydów Europy Środkowo-Wschodniej w większości spłonęły. Dlatego na potrzeby filmu należało wybudować to, czego nie sposób było już odszukać na mapie; należało też znaleźć wieś, która oddawałaby ducha dawnej społeczności żydowskiej. A gdy już odnaleziono to, czego szukano, w Zagrzebiu, rozpoczęły się negocjacje z ówczesnym dyktatorem, Tito, który na szczęście lubił kino. Było to także istotne osobiście dla Jewisona, który po śmierci Roberta F. Kennedy'ego, którego miał przyjemność poznać osobiście i który jako pierwszy docenił jeden z jego poprzednich filmów – „W upalną noc” (1968) – zapragnął wyjechać ze Stanów, które wydawały się w tamtym czasie miejscem pełnym nierówności społecznych. Paradoks historii jest taki, że dziś Jugosławia także nie istnieje – jak i świat ukazany w „Skrzypku na dachu”. Oglądanie „Skrzypka…” z dzisiejszej perspektywy jest zatem podróżą pod każdym względem sentymentalną.
O tym wszystkim opowiada film dokumentalny „Droga skrzypka na duży ekran” (USA, 2022), wyświetlany ostatnio w Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN w ramach 20. Warszawskiego Festiwalu Filmów o Tematyce Żydowskiej „Kamera Dawida” (oraz po zakończeniu festiwalu online). Twórcy zawarli w nim szereg anegdot i wspomnień Jewisona i jego współpracowników. Niektóre z tych historii są bardzo wzruszające, zwłaszcza gdy po latach aktorki grające córki Tewji zwierzają się przed kamerą, w jaki sposób dołączyły do obsady, tym samym dostając szansę stania się częścią jednego z najważniejszych dzieł kinematografii tamtych lat – po dziś dzień rozpoznawalnego i cenionego (Jewison był niejednokrotnie nagradzany, a za „Skrzypka na dachu” nominowany do Oscara, podobnie jak i za dwa poprzednie swoje filmy). „To dar…” – mówi jedna z aktorek, a głos jej się łamie. W wypowiedziach tych czuć szczerość i wielki szacunek artystek do reżysera.
Bardzo ciekawe są też kulisy powstawania muzyki (John Williams, opierając się na tematach Jerry'ego Bocka), scenografii silnie inspirowanej muzyką (Robert F. Boyle wraz z Michaelem Stringerem, Peterem Lamontem i Veljko Despotoviciem) i zdjęć (Oswald Morris)… Z filmu dowiadujemy się, że w celu uzyskania jak najwięcej odcieni brązów w obrazie, brązów kojarzonych z ziemią tak ważną w kontekście życia bohaterów filmu, nakładano na obiektyw damskie pończochy! Co do muzyki – Williams w filmie podkreśla, jak bardzo muzykalnym i rozumiejącym reżyserem okazał się Jewison. Co więcej, to Jewison namówił na udział w filmie legendę światowej wiolinistyki, Isaaca Sterna, z którym bodaj po raz pierwszy miał porozmawiać na ten temat po jednym z koncertów z chicagowską orkiestrą. Jewison słusznie czuł bowiem, że Stern, rosyjski Żyd, podobnie jak i mleczarz Tewja, głowa rodziny w „Skrzypku na dachu”, biorąc udział w produkcji, będzie chciał złożyć szczególny hołd swojemu wędrującemu po świecie narodowi. Jednak pomimo cudownych melodii wygrywanych przez Sterna w ścieżce dźwiękowej (Williams specjalnie napisał z myślą o nim uwerturę filmu, która później była wykonywana również w wersji koncertowej) realizacja musicalu tego typu nadal pozostawała potężnym wyzwaniem. Scenograf i kompozytor musieli mieć z tyłu głowy, że choreografia w poszczególnych scenach musi być doskonale zgrana z muzyką i wyczuta w przestrzeni (Williams opowiada na ekranie, że w scenie kręconej w stodole należało podjąć np. decyzję, czy drabina ma mieć mniej szczebli, czy muzyka trwać o ileś taktów krócej).
Wszystkie te ciekawostki są szalenie interesujące i pokazują zaplecze jednej z najważniejszych produkcji XX wieku. Ale nie to jest siłą filmu w reżyserii Daniela Raima. Prawdziwa moc tkwi w selekcji zarówno wypowiedzi z przeprowadzonych wywiadów, jak i fragmentów „Skrzypka na dachu” ukazanych w dokumencie. Jest taki moment, gdy do Tewji przychodzi jedna z jego córek, która wyszła za mężczyznę, który nie jest Żydem, przez co Tewja musiał zgodnie z wyznawanymi zasadami uznać ją za martwą. Dziewczyna chce się mimo to pożegnać z rodzicami i siostrami przed daleką podróżą w nieznane. Tewja z początku ją ignoruje – jego dziecko wybrało inną przyszłość, niż on dla niego wymarzył, cierpi, pragnie też pozostać zgodny z krzewionymi od pokoleń w ich rodzinie wartościami. Lecz w pewnym momencie przemawia do niej lapidarnie i z miłością… jak wiele znaczy w takiej chwili proste: „Bóg z wami”. To wielkie zwycięstwo nie tylko ojcowskiej miłości i zdolności do wybaczania, ale i wiary w siłę serca. I choć użyty w filmie fragment jest bardzo krótki, to z oczu popłynęły mi łzy – i sądząc po szeleście wyjmowanych z torebek chusteczek w sąsiednich rzędach, nie tylko mi – a po powrocie do domu zapragnęłam natychmiast przypomnieć sobie cały film. Lepszego efektu po seansie życzyć by sobie nie można. Pisząc ten tekst, słyszę w głowie skrzypce…
ZOBACZ TRAILER FILMU „DROGA SKRZYPKA NA DUŻY EKRAN”: