Sam przeciw światu [o filmie "W samo południe']
„W samo południe” to klasyczny western z 1952 r. w reżyserii Freda Zinnemanna. Główny bohater, grany przez Gary'ego Coopera szeryf Will Kane, dowiaduje się, że gang aresztowanego przezeń bandyty, który został właśnie zwolniony, chce zaatakować miasteczko. Zaczyna szukać wsparcia wśród mieszkańców…
Kto by pomyślał, że dziś klasyczny film Zinnemanna, w swoim czasie nie tylko był rewolucyjny formalnie, lecz także kontrowersyjny politycznie, że aż doczekał się – zrealizowanej także w ramach Fabryki Snów – filmowej polemiki? Ale zacznijmy od początku…
Początek lat 50. stanowi czarną kartę w historii kultury Stanów Zjednoczonych. W działalność twórców, a dotknęło to takich artystów, jak scenarzysta Dalton Trumbo czy współpracujący z Bertoldem Brechtem kompozytor Hanns Eisler, wtrąciła się polityka. Wystarczyło tylko posądzenie o sympatie komunistyczne, by znaleźć się na tzw. czarnej liście, czyli dostać zakaz pracy w branży, przynajmniej oficjalnie. Wiadomo było, że najwybitniejsi pisarze (a do nich zaliczał się Trumbo) pracowali pod pseudonimami, często wysługiwali się figurantami, którzy służyli swoją twarzą i nazwiskiem przy oficjalnych okazjach. Taką historię opowiada film Martina Ritta, „Figurant” („The Front”) z 1976 r., w którym tytułową postać zagrał Woody Allen. Sam Trumbo wrócił do głównego nurtu przy okazji „Spartakusa”. Jak wspominał w swojej autobiografii pt. „Syn śmieciarza” Kirk Douglas, tak oburzył go pomysł reżysera Stanleya Kubricka, by podpisać go jako autora scenariusza, którego nie napisał, że od razu zadzwonił do studia, by wypisać przepustkę dla Trumbo. Niektórzy nie byli tacy odważni. Byli w Hollywood artyści, którzy ze strachu (odmowa zeznań obciążających siebie samego groziła znalezieniem się na czarnej liście, mimo że była zgodna z piątą poprawką do konstytucji!), bądź z przekonania, zdradzali nazwiska kolegów, i to oni potem dostawali zakaz pracy.
W 1951 r. na zeznania przed Komisją ds. Działań Antyamerykańskich (House Commitee on Un-American Activities) został wezwany scenarzysta „W samo południe” Carl Foreman. Wtedy już szukano aktorów do filmu. Gotowy tekst zainteresował wielu aktorów (w tym Marlona Brando i wspomnianego Kirka Douglasa, który sam miał liberalne poglądy), ale oburzył Johna Wayne'a, który bardzo zdecydowanie odmówił zagrania Willa Kane'a.
Sytuacja wpłynęła na charakter filmu, planowanego jako adaptacja opowiadania Johna W. Cunninghama pt. „The Tin Star” („Blaszana gwiazda”, odnosząca się oczywiście do charakterystycznej odznaki szeryfa). Ani Kramer, ani reżyser nie wiedzieli, że Foreman pisał film jako alegorię aktualnych czasów, by ich nadmiernie nie niepokoić, ale jak sam wspominał, w pewnym momencie w scenariuszu zaczęły się powtarzać autentyczne uwagi i sytuacje, z którymi sam się spotkał, będąc wręcz na granicy czarnej listy. Do tego jeszcze główną rolę otrzymał Gary Cooper, który wtedy przechodził krótkie załamanie kariery. Był jednak republikaninem.
Największym szokiem było jednak to, że ze wsparcia dla Foremana zaczął się wycofywać Stanley Kramer, jego wieloletni przyjaciel i współpracownik. Zagrożono mu, że związki ze scenarzystą mogą zaszkodzić jego przyszłemu kontraktowi z wytwórnią Columbia. Foremanowi chwilowo zakazano wstępu na plan. Wsparcie jednak okazał… Gary Cooper. Docenił scenariusz i w trakcie produkcji zaprzyjaźnił się z Foremanem do tego stopnia, że był gotowy zaryzykować własną karierę i zeznawać na korzyść scenarzysty w Kongresie. Odradził mu to prawnik.
W Kongresie, zgodnie z powziętym zamiarem, Carl Foreman odmówił zeznań. Bardzo szybko zareagowała na to konserwatywna prasa. Studio zostało zmuszone do, przynajmniej chwilowego, odcięcia się od autora. Cooper miał założyć z nim spółkę produkcyjną, ale pod wpływem dużej presji prasy i konserwatywnych przyjaciół (w tym Johna Wayne'a) wycofał się.
Foreman natomiast wyjechał do Londynu, gdzie pracował przez następne 25 lat. Choć razem z innym scenarzystą znajdującym się na czarnej liście napisał oscarowy scenariusz do adaptacji „Mostu na rzece Kwai”, w filmie podpisano autora powieści. Dopiero po śmierci obu autorów uznano ich za autentycznych scenarzystów. Ze swojej strony autor „W samo południe” nie miał za złe, że Cooper wycofał się ze wspólnych planów, bo jako jedyny próbował mu pomóc, gdy całe środowisko się od niego odwróciło.
Finalna wersja filmu Zinnemanna powstała w rzeczywistości na stole montażowym, ale została zaakceptowana zarówno przez reżysera, jak i producenta Stanleya Kramera. Dynamiki i napięcia filmowej opowieści dodał prosty fakt, który stanie się zrozumiały, kiedy spojrzymy na podstawowy zarys dramaturgii.
Jedną z podstawowych technik dramaturgicznych stosowanych w filmie jest wbudowanie w fabułę ograniczeń czasowych. Znają to przede wszystkim fani kina akcji. Ile razy nasi bohaterowie rozbrajali bombę? Twórcy regularnie wtedy przypominają o odliczaniu. Żeby napięcie sięgnęło zenitu, oczywiście koniecznie protagonista musi osiągnąć sukces w ostatniej sekundzie przed wybuchem (chyba że jest Jamesem Bondem. Wtedy rozbrojenie następuje dokładnie 0:07 przed końcem, jak w „Diamenty są wieczne”).
Takie ograniczenie wbudowane jest też we „W samo południe”. Tytułowa pora (po angielsku „High Noon”) to równo dwunasta, kiedy odjeżdża pociąg z miasteczka, którym mają wyjechać Kane i jego świeżo upieczona żona Amy (w tej roli późniejsza gwiazda Alfreda Hitchcocka i księżna Monako Grace Kelly, która zginęła w tragicznym wypadku samochodowym). Wtedy też ma przyjechać Frank Miller. O nadchodzącej konfrontacji widzom przypominają dwa obrazy: regularnie pojawiający się zegar, informujący o godzinie i pokazywani co jakiś czas oczekujący na stacji kolejowej bandyci.
Do tego momentu narracja jest klasyczna. Jednak montaż doprowadził do rewolucyjnej zmiany: wydarzenia zostały pokazane w czasie rzeczywistym. Od momentu, w którym Will dowiaduje się, co ma się wydarzyć, do finałowej konfrontacji upływa tyle realnego czasu trwania, co w filmowym świecie. Zabieg ten zwiększa napięcie, a na podobny pomysł dopiero kilkadziesiąt lat później wpadła telewizja, kiedy formułę „czasu rzeczywistego” wykorzystał sensacyjny serial „24 godziny”. Tam co prawda struktura serialu wymusiła dość „interesującą” zasadę, że w świecie przedstawionym najbardziej szokujące wydarzenia odbywają się na dosłownie trzy sekundy przed pełną godziną, ale dramaturgia ma swoje prawa, a serial odniósł sukces.
Jest jeszcze jeden aspekt, który jest dla filmu bardzo ważny. Na początku lat 50. w Hollywood decyzja o wyborze koloru bądź czerni i bieli miała charakter artystyczny. Na pewien czas nawet przyznająca Oscary Akademia wprowadziła nawet dwie odrębne kategorie operatorskie – za zdjęcia kolorowe i czarno-białe. W latach 80. Ted Turner postanowił pokolorować niektóre klasyki amerykańskiego kina, w tym „W samo południe”. Było to zupełnie wbrew intencjom Freda Zinnemanna i jego operatora Floyda Crosby'ego. Autor zdjęć zwiększył kontrast obrazu, nie wykorzystując filtru, który zaciemniał niebo, i wywołując taśmę nieco jaśniej. Dzięki temu osiągnął bardziej alienujący, paranoiczny efekt. Nic dziwnego, że reżyser był przeciw koloryzacji.
Will Kane szuka wsparcia. Wie, że ma przed sobą konfrontację z bandytami, która nie jest już jego obowiązkiem. Przypomina mu o tym żona-pacyfistka. Mogłoby się zdawać, że cały świat jest przeciw niemu. Odwraca się od niego nawet jego zastępca, a wsparcie szeryfa jest wręcz jego obowiązkiem. Pomimo tego, zgodnie ze swoimi zasadami, na finałową walkę idzie sam. W ostatniej chwili pomaga mu ukochana Amy, dzięki czemu Kane może odnieść zwycięstwo.
Poszukiwanie wsparcia odpowiadało temu, co przechodził w tym czasie w swoim życiu Carl Foreman. Co ciekawe, Fred Zinnemann, który nie został wtajemniczony w prawdziwe znaczenie historii, najprawdopodobniej by się zgodził z politycznym przesłaniem filmu.
Nie zgodził się natomiast John Wayne, jedna z największych gwiazd kina. Słynny aktor nigdy nie krył się ze swoimi silnie konserwatywnymi poglądami, przyznając nawet w niesławnym wywiadzie dla Playboya z 1971 r., że „wierzy w wyższość białej rasy” („I believe in white supremacy”). Osobiście wspierał mccarthyzm i czarną listę, a po latach miał stwierdzić, że skończenie kariery Carla Foremana było jednym z jego powodów do dumy. Co sądził o samym filmie? Cóż, niech o tym świadczy film, który zrobił pod koniec lat 50., „Rio Bravo”. Słynny western Howarda Hawksa powstał bowiem jako wyraźna polemika ze „W samo południe”. Co ciekawe, muzykę do obu filmów napisał Ukrainiec Dimitri Tiomkin (którego językiem narodowym, zgodnie z popularnym w branży żartem, miała być łamana angielszczyzna), sam uciekinier z ZSRR. Oba filmy mają słynne piosenki – w filmie Freda Zinnemanna jest to śpiewane przez Teksa Rittera „Do Not Forsake Me”, u Howarda Hawksa – wykonywane przez Deana Martina „My Rifle, My Pony and Me” (samo w sobie zresztą łudząco podobne do pieśni Tiomkina z „Rzeki czerwonej” tego samego reżysera).
„W samo południe” przeszło jednak do historii kina i… Polski. Słynny kadr z Garym Cooperem sięgającym po rewolwer został wykorzystany przez antykomunistyczną opozycję jako plakat wyborczy podczas wyborów kontraktowych w 1989 r. Oczywiście nie broń trzymał w ręku Will Kane, ale kartę do głosowania. Czy wywołało to w USA jakiekolwiek kontrowersje? Nie. Amerykanie przyjęli ten symbol walki o wolność z życzliwością. Nie zmienia to jednak faktu, że historia zatoczyła ciekawe koło: oto kadr z filmu, który był protestem przeciwko atakiem na lewicujących artystów pod pozorem obrony przed komunizmem, dziś dla nas stanowi symbol udanej walki z tym ustrojem.
Paweł Stroiński
Lektury dla zainteresowanych:
Jerzy Łabuda, tekst w: „W samo południe”, wydanie DVD w ramach serii „Wielka kolekcja westernów”;
Glenn Frankel, „High Noon’s Secret Backstory”, Vanity Fair, 2017, https://www.vanityfair.com/hollywood/2017/02/high-noons-secret-backstory;
Kirk Douglas, „Syn śmieciarza”, przeł. Maria Zborowska, Iskry, Warszawa 1991;
Łukasz Plesnar, tekst w: „Rio Bravo”, wydanie DVD w ramach serii „30 filmów wszech czasów”, „Gazeta Wyborcza”