I co z tego, że już było? [płyta „Polish Film Music” Brass Riders wyd. DUX]

płyta „Polish Film Music”  Brass Riders wyd. DUX

John Cage to chyba najbardziej znany zwolennik tezy, że w „muzyce było już wszystko”, że możliwości kreacji czegoś obiektywnie nowego, wcześniej nieistniejącego, się skończyły. Przekroczyliśmy granicę, za którą są już tylko odniesienia, interpretacje i eksperymenty. Po przesłuchaniu płyty krakowskiego projektu Brass Riders, pod niemal wszystko mówiącym tytułem „Polish Film Music”, po raz kolejny zauważyłem, że spór pomiędzy zwolennikami i przeciwnikami tej tezy jeśli nawet ma jakieś znaczenie, to pozostaje ono dla mnie nieodkrytą tajemnicą.

Cóż bowiem z tego, że twórcy płyty sięgnęli po rzeczy doskonale znane? Zresztą to rzecz bardzo względna, bo rzeczywiście znane są ludziom pamiętającym i rozumiejącym polskie realia drugiej połowy dwudziestego wieku, zwłaszcza PRL. Młodsi słuchacze mogą mieć już pewien problem z rozpoznaniem tej twórczości, bo choć to klasyka, dla młodych odbiorców nie musi być, i pewnie często nie jest, oczywistością. Co z tego, że autorzy wydawnictwa nie popełnili jakiegoś rewolucyjnego odkrycia, „wyciągając” z orkiestry symfonicznej ściśle w niej współpracujące ze sobą puzony oraz tubę i taki zestaw wykorzystując do realizacji swego projektu? Niewiele zmienia fakt, że bez problemu odszukamy zestawy instrumentów, które mogą znacznie mocniej zaskoczyć. Takie składy proponują muzykę zarówno wartościową, jak i będącą zwyczajnie stratą czasu. I nie od zestawu instrumentów zależy końcowy efekt. Jakie znaczenie ma to, że te trzy puzony i tuba na pierwszy rzut oka nie poruszają wyobraźni i nie są zapowiedzią jakiejś przygody? Może to już było, ale czy to oznacza, że ta propozycja nie może być taką właśnie muzyczną przygodą? I to w kilku wymiarach?

 

Na pohybel malkontentom wierzącym, że jeśli coś wydaje się oczywiste i mało odkrywcze, to nie warto zwracać na taki projekt uwagi. Jeśli dać owym „oczywistościom” szansę, jeśli nie obrażać się, że pomysł w swych założeniach nie wydaje się odkrywczy, to można spędzić naprawdę sympatyczną godzinkę w towarzystwie inteligentnych muzyków, wirtuozów swych instrumentów, którzy mają w nosie, że „wszystko już było” i tkają atrakcyjną muzyczną opowieść. Pełną subtelności, smaczków, muzycznych żarcików, ale też wirtuozerii, pasji i respektu autorów dla materii, którą się zajęli. I co może najbardziej wartościowe – ta muzyka wzbogaca, uczy i zaskakuje.

 

Przede wszystkim jednak materiał na tej płycie bawi. I jest to zabawa z klasą, żaden tam rechot. Jestem jednak głęboko przekonany, że kompletnie inaczej bawi kogoś, kto wychował się na tych filmach, z których pochodzą wykorzystane kompozycje, a inaczej dzisiejszych dwudziesto- czy trzydziestolatków. Ci pierwsi mają pewnie żywe wspomnienia i są w stanie zacytować wiele fragmentów dialogów z tych obrazów, także nucąc sobie pod prysznicem pochodzące z nich melodie. Ci drudzy mają okazję do udziału w „wyprawie archeologicznej” i odkrywania nieznanych, ale przecież obiektywnie atrakcyjnych „artefaktów”, jednocześnie dobrze się przy tym bawiąc.

 

Pierwsi mogą usłyszeć banjo i fortepian w melodii z komedii Juliusza Machulskiego „Vabank”. Bo w oryginalnym wykonaniu oba instrumenty wraz z trąbkami „robią robotę”. Tyle że na płycie Brass Riders ich nie ma. Drudzy mogą się uśmiechnąć, słysząc w tym samym utworze autorstwa Henryka Kuźniaka, jak milknie puzon, grający motyw przewodni – by pozwolić na to tubie. A tuba z wygrywaniem takich melodii zdecydowanie się nie kojarzy.

 

Zresztą ten instrument i to, co zaplanował dla niego Tomasz Stolarczyk (a wykonał Jarosław Jastrzębski), aranżujący te utwory dla Brass Riders, cały czas przyciąga uwagę, trochę kradnąc całe show. Już na początku dostajemy zapowiedź niezłych „baletów” tuby. Otwierające płytę pierwsze takty sundtracku z „Alternatywy 4” to zaskakujący, ale uroczy dialog puzonów właśnie z tubą. Nie ostatni na tym wydawnictwie.

 

Członkowie zespołu skorzystali przede wszystkim z kompozycji Jerzego Matuszkiewicza, który odpowiada za muzykę do „Janosika”, „Czterdziestolatka”, „Alternatywy 4” czy „Stawki większej niż życie”. Tylko nie jestem do końca przekonany, że to wyraz hołdu dla tego znakomitego, zmarłego przed czterema laty kompozytora. Skąd takie przypuszczenie? Ano stąd, że kiedy wysłucha się całego materiału, trudno nie odnieść wrażenia, że stanowi on pewną przemyślaną całość, „kompaktową”, poskładaną jak puzzle w zaskakujący, ale też bardzo atrakcyjny „obrazek”. Wygląda na to, że muzycy zwracali uwagę na utwory, a nie ich autorów, no i „wyszło, jak wyszło”. Jednocześnie płyta stworzona jest z wybitnym znawstwem zasad budowania dramaturgii i łapania słuchacza za uszy tak skutecznie, że wyłączyć jej nie sposób. Jak już się zacznie, trzeba dosłuchać do końca.

 

Ciekawych momentów na płycie jest bez liku i to jeden z jej największych atutów. Zupełnie nie przeszkadza pewna oczywistość tego pomysłu, sprowadzająca się do bezkompromisowego wykorzystania zamiłowania Polaków do muzyki, którą znają. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że jest tam wspomniana już, wyczuwalna pasja, a może nawet miłość, do tych utworów, oraz dogłębna znajomość materii. Muzycy po prostu lubią i cenią kompozycje Jerzego Matuszkiewicza, Piotra Marczewskiego, Włodzimierza Korcza i Henryka Kuźniaka, ale nie budują dla nich ołtarza. Bawią się świetnie muzyką i do tej zabawy skutecznie zapraszają słuchaczy.

 

Po drugie wszystkie wykorzystane kompozycje są znakomite. Tak po prostu. Oczywiście nie ma takiego utworu, którego – poprzez próbę nagrania „po swojemu” – nie można zepsuć. Nie w tym przypadku. Pewnie dlatego, że muzycy mają dużo szacunku do tych utworów. Traktują je serio, zarazem skutecznie zapraszają do tego, by się nimi także bawić. Zresztą jak nie bawić się piosenką z filmu „Na kłopoty Bednarski” czy motywem z „Kariery Nikodema Dyzmy”?

 

Kolejnym bardzo ważnym elementem płyty jest niezwykle świadome wykorzystywanie instrumentów, by podkreślać ich możliwości. O puzonach wiemy na pewno tyle, że potwornie trudno na nich grać, ale jak już się uda je opanować, zagrać można niemal wszystko. Materiał muzyczny zawarty na tej płycie jest doskonałą ilustracją dla tego twierdzenia.

 

Jak już jednak wcześniej wspomniałem, to tuba kradnie show. Ten instrument czeka jeszcze na odkrycie jego wszystkich możliwości, a dzisiaj musi się zmagać ze stereotypowym myśleniem o tym, co można z nim robić. A można znacznie więcej niż wygrywanie linii basowych. Muzycy Brass Riders skutecznie z tym stereotypem walczą i to jest bardzo silna strona tego wydawnictwa, które warto mieć w kolekcji i często do niego wracać. Z dużym prawdopodobieństwem mogę założyć, że za każdym razem usłyszymy tam coś nowego

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.