Wirtuozowska dynamika, emocjonalna dojrzałość [Piotr Pławner w Filharmonii Łódzkiej]
Uwielbiam atmosferę filharmonii: kojąca akustyka, cudowna atmosfera, widownia o wysokiej kulturze osobistej, spotkanie wrażliwych odbiorców z wirtuozami instrumentów, piękne, kojące i poruszające doświadczenie przenoszące mnie na chwilę z szorstkiego, realnego świata w zaczarowany świat wysokiej kultury. W Filharmonii Łódzkiej 10 marca odbył się koncert symfoniczny pod batutą Piotra Pławnera. Artysta prowadził również podczas tego wieczoru orkiestrę jako dyrygent .
Od początku koncertu najbardziej urzekło mnie wirtuozowskie użycie dynamiki. Ileż trzeba pracy każdego z muzyków, ile talentu i wrażliwości, żeby wydobyć taką różnorodność dynamiczną z instrumentów, żeby zgrać się precyzyjnie w tak kunsztowny sposób w dużym przecież gronie artystów. Było to kojące, urzekające i magiczne. Ciekawy był też dobór repertuaru – bardzo różnorodny i ukazujący możliwości orkiestry w pełnej krasie.
Na początku usłyszeliśmy Uwerturę koncertową „Coriolan” op. 62 Ludwiga van Beethovena. Uwertura ta skomponowana przez mistrza w 1804 roku powstała jako muzyczna ilustracja dramatu austriackiego poety, Heinricha von Collina. Dwa tematy muzyczne napisane w rozbudowanej formie sonatowej ukazują muzyczno-dramatyczny konflikt człowieka. Utwór przedstawia walkę bohatera rozdartego między miłością do ojczyzny a zranioną dumą. Temat pierwszy, dramatyczny w wyrazie, przdedstawia chęć zemsty tytułowego bohatera, Coriolana, skazanego na banicję. Drugi temat – liryczny – wyraża jego głos sumienia. Kompozycja Beethovena daje możliwość muzycznego ukazania skrajnych emocji, narastającej frustracji, szaleńczej walki wewnętrznej przeplatanej głosem sumienia, który wyraża wrażliwość i odpuszczenie.
Z przyjemnością obserwowałam głębokie zaangażowanie emocjonalne artystów Filharmonii Łódzkiej. Miałam jednak wrażenie, że o ile wypracowano wspólnotę dynamiczną w orkiestrze, tak w warstwie czasowej nie było właściwego kontaktu orkiestry z dyrygentem. Uwertura koncertowa „Coriolan” najeżona jest pauzami, dramatycznymi zatrzymaniami, wstrzymywaniem emocji. Nie czułam tych auftaktów. Widząc je, podobnie jak muzycy orkiestry, nie rozumiałabym, kiedy zaczynać grać, a kiedy kończyć. Miałam poczucie, że ręce dyrygenta nie są precyzyjne, tak jakby nad nimi nie panował i przypadkowo wykonywał gesty wbrew swojej woli. Orkiestra w wejściach nie startowała równo, a to jest odpowiedzialność dyrygenta. Miałam też wrażenie, że muzycy kwintetu sami zaczęli się komunikować, czujnie obserwowali siebie i od pewnego momentu kwintet uruchamiał się i zamierał bardzo precyzyjnie. Muzycy instrumentów dętych siedzieli jednak z tyłu i nie mieli szansy na komunikowanie się z kwintetem. Dziwiły mnie te rozchwiania w kontrze do mistrzowskiego budowania napięcia dynamiką. Nie było to wykonanie na miarę takiego miejsca, a szkoda, bo dzieło było niezwykle poruszające i niewiele zabrakło, żeby było porywająco genialnie wykonane.
Kolejno wybrzmiał Koncert skrzypcowy D-dur KV 218 Wolfganga Amadeusa Mozarta. Piotr Pławner grał tu solo skrzypcowe i od instrumentu dyrygował orkiestrą. Koncert skrzypcowy D-dur powstał w czasie, gdy kompozytor pracował jako koncertmistrz na dworze księcia arcybiskupa Salzburga. Mozart przy jego komponowaniu czerpał inspirację z muzyki włoskiej, w warstwie melodycznej można wysłyszeć cechy muzyki operowej. Koncert jest wirtuozowski, a partie solowe skrzypiec – najeżone trudnościami, występują charakterystyczne dla Mozarta szybkie przebiegi „wielu nut”. Piotr Pławner grał pięknie i dojrzale, szczególnie góry brzmiały czysto, pięknie. Barwa wprost wywołująca ciarki na całym ciele, słodkość, liryzm i poruszenie. Dolne dźwięki były jednak czasem nieprecyzyjne, o dziwo zdarzały się drobne błędy i brak dokładności.
Po przerwie usłyszeliśmy I Symfonię c-moll op. 11 Felixa Mendelssohna. Autor napisał dzieło, mając zaledwie 15 lat, a mimo to jest już bardzo dojrzałe i zawiera cechy kompozycji charakterystyczne dla Mendelssohna. Gdy kompozytor tworzył I Symfonię c-moll, miał już spory dorobek dzieł napisanych na orkiestrę smyczkową. Mendelssohn był znakomicie wykształcony muzycznie, miał też doświadczenie w komponowaniu. Symfonia początkowo oznaczona była numerem trzynastym. Mendelssohn w swym utworze kontynuował klasyczny model kompozycji wyznaczony już przez Haydna i Mozarta, jednak da się wychwycić romantyczną nutę i odejście od klasycznego podejścia do budowy utworu. Ta część koncertu była w mojej opinii najbardziej precyzyjna i poruszająca. Niebywała energia, z jaką grali artyści Filharmonii, poruszała i zachwycała. Bardzo udane sola instrumentów dętych drewnianych. Finał ukazywał najwyższe możliwości profesjonalnej orkiestry zarówno w warstwie technicznej, jak i emocjonalnej.
Reasumując, koncert był ciekawy, różnorodny i dojrzale zagrany. Jednakże brakowało energii, z jaką dyrygent potrafi porwać zespół. Charyzmy, dzięki której energia wygenerowana przez wspaniałych i emocjonalnie zaangażowanych muzyków zostanie złapana i przekierowana w stronę widowni z właściwą dla megafal dźwiękowych zwielokrotnioną mocą.