Mistrzowie manipulacji ["Telefon" i "Medium" Menottiego w WOK]
Warszawska publiczność rzadko ma okazję usłyszeć dwudziestowieczne dzieła operowe nieznanych kompozytorów. Ostatnia premiera Warszawskiej Opery Kameralnej na scenie Basen Artystyczny jest w tej kwestii miłą odmianą.
Warszawska Opera Kameralna 10 marca zaprosiła widzów na premierę dwóch dzieł operowych amerykańskiego kompozytora włoskiego pochodzenia, Gian Carlo Menottiego (1911-2007). Menotti zdobył sławę głównie w Stanach Zjednoczonych, wystawiając swoje dzieła na scenach Broadwayu i Metropolitan Opera w Nowym Jorku. W swoich różnorodnych stylistycznie kompozycjach łączył cechy opery i musicalu, brzmienia tonalne z dysonansami, stylistykę opery włoskiej z muzyką estradową. Łączy je zaskakująco aktualna do dziś tematyka, mimo że większość jego dzieł powstała w pierwszej połowie poprzedniego stulecia.
Premierowy wieczór otworzyła jednoaktowa opera „Telefon”. W niemal półgodzinnym dziele poznajemy tylko dwójkę bohaterów – Lucy i Bena. Mężczyzna próbuje tuż przed wyjazdem oświadczyć się swojej wybrance, która jednak uzależniona jest od telefonu. Nie potrafiąc skupić na sobie uwagi Lucy, Ben decyduje się na – jak się wydaje jedyną skuteczną drogę dotarcia do kobiety – oświadczyny właśnie przez telefon. Kobieta co prawda przyjmuje oświadczyny, ale mężczyzna ostatecznie kończy relację, pokonany przez ważniejszy dla ukochanej telefon.
„Telefon” w reżyserii Jakuba Przebindowskiego ma od początku jasne odniesienia do współczesnego świata, w którym niemal każdy uzależniony jest od smartfona. I dopiero później dociera do widza świadomość, że miniopera Menottiego powstała w 1947 roku, na długo przed erą smartfonów. Kompozytor, tworząc postać Lucy, zbudował postać kobiety chorobliwie pochłoniętej pasją telefonicznych plotek z przyjaciółkami. Temat ten znany jest wszak nie od dziś. Przebindowski jednak w najbardziej logiczny i nieunikniony sposób przeniósł postać kobiety i jej świat w czasy współczesne, co pokazuje, że historia nie straciła na aktualności. Odnajdujemy w Lucy każdego z nas – siebie i naszych bliskich – zatopionych codziennie w odmętach smartfona. Wystarczyło tylko przeskoczyć kilka dekad postępu technologicznego i zastąpić kablowy telefon z tarczą z oryginalnej treści opery współczesną komórką.
Oprócz świetnej reżyserii uwagę przykuwają odtwórcy głównych ról. Aleksandra Borkiewicz-Cłapińska (Lucy), która w cały spektakl wskoczyła w ostatniej chwili, mając tylko cztery dni na nauczenie się partii w obu premierowych dziełach, bardzo przekonująco odegrała rolę pogrążonej w telefonicznym nałogu bohaterki. Pod względem muzycznym zachwyciła, wydobywając nie tylko dynamiczne niuanse, ale także dopasowując się do zmieniającej się co chwila stylistyki dzieła. Wspomnieć należy też o jej nienagannej dykcji, którą nie zawsze pochwalić się mogą polscy artyści śpiewający w ojczystym języku. W roli Bena wystąpił Damian Wilma, który stworzył swoją postać w sposób kompletny. Według koncepcji reżysera miał być postacią bardziej komediową, zapewne dla kontrastu wobec skomplikowanej charakterologicznie i pogrążonej w nałogu Lucy. Wilma pokazał humorystyczną wersję Bena nie tylko aktorsko, ale także głosem, dbając o szczegóły muzyczne, które uwydatniały także charakter postaci. Był przekonujący i naturalny, jakby się patrzyło na zwykłego człowieka, kogoś, kogo znamy. Śpiewakom towarzyszyła Orkiestra Projektowa Warszawskiej Opery Kameralnej pod dyrekcją Kuby Wnuka, który mistrzowsko poprowadził to eklektyczne dzieło Menottiego, pełne różnych, szybko zmieniających się muzycznych stylów – od Puccinowskiej opery do musicalu, od operowego weryzmu po Broadwayowską rewię. W konsekwencji powstała produkcja z elementami wysmakowanego pastiszu wszystkich zawartych w nim środków stylistycznych, głównie właśnie dzięki dyrygentowi, który wydobył z dzieła każdy najmniejszy detal, pomocny w podkreśleniu pastiszowego charakteru opery. Pomógł w tym także polski tekst w tłumaczeniu Michała Wojnarowskiego. Teoretycznie nie pasował on do tego dzieła. Można by nawet pomyśleć, że wolelibyśmy usłyszeć operę w oryginale, a język polski brzmi tu dziwnie. Potem jednak odczytuje się to także jako element pastiszu, trochę jak w czasach, kiedy wiele oper i operetek często na siłę tłumaczono na język polski, kosztem pewnej zgrabności językowej.
Drugą operą wystawioną tego samego wieczoru było „Medium” – dwuaktowe, prawie godzinne dzieło, w zupełnie innym klimacie. Główną bohaterką jest Madame Flora, która jako Woodu Baba albo Medium oszukuje swoich klientów, którzy za jej sprawą rzekomo kontaktują się ze zmarłymi. Podczas jednego z seansów spirytystycznych sama jednak wpada w histerię, bo ktoś dotknął ją zimną dłonią. Popada w obłąkanie, topi emocje w alkoholu, zrywa współpracę z klientami, przyznaje się im do oszustwa, prosi Boga o wybaczenie, aż wreszcie wyrzuca z domu przygarniętego kiedyś chłopca – niemowę Tobiego. Ten jednak zakochany w swojej przybranej siostrze, Monice, wraca. W ostatniej scenie pogrążona w pijackim widzie Madame Flora strzela do niego, widząc w nim ducha. Chłopak umiera w rękach Moniki.
„Medium” to poruszająca historia okraszona fenomenalną muzyką, nawiązującą stylistycznie ponownie do dzieł Pucciniego, a także dramatów muzycznych Wagnera (leitmotivy związane z postaciami i przedmiotami). Napięcie na scenie idzie w parze z napięciem muzycznym, oba trzymają widza w skupieniu do ostatnich sekund. „Medium” to także pojedynek wokalny na głosy kobiece. Niezwykle wyrazista Roksana Wardenga (Madame Flora) nadała swojej postaci przejmująco emocjonalnego charakteru. Fantastyczna Natalia Rubiś (Monica) bezbłędnie udźwignęła trudną wokalnie partię, w której roiło się od długich, wysokich dźwięków, śpiewanych z ogromnym ładunkiem emocjonalnym i w dużej dynamice. Artystka poradziła sobie z tym znakomicie, doskonale panując nad materią i planując perfekcyjnie każdy kolejny krok. Pojawiająca się drugi raz tego wieczoru na scenie Aleksandra Borkiewicz-Cłapińska (pani Gobineau) zachwyciła barwą głosu i nienaganną dykcją. Podobnie do jej ogarniętej nałogiem postaci w „Telefonie”, w „Medium” świetnie odegrała rolę zmanipulowanej i omamionej kobiety, pełnej nadziei na kolejny kontakt duchowy ze zmarłym synem. Na uwagę zasługuje też aktor, Dominik Mironiuk, dzięki któremu Toby nadał i tak już niepokojącej fabule jeszcze więcej wyrazistości, mimo że z racji wykonywanej roli nie wydał z siebie ani jednego dźwięku. Również tłumaczenie Michała Wojnarowskiego bardzo dobrze zgrało się z charakterem muzyki i fabułą „Medium”.
Premiera w Warszawskiej Operze Kameralnej daje nadzieję, że dzieła Gian Carlo Menottiego przyciągną jeszcze nie raz warszawską publiczność, szczególnie że oprócz warstwy muzycznej, świetnie przygotowanej przez kierownika muzycznego, Kubę Wnuka, na uwagę zasługują także: prosta w środkach, ale bardzo przekonująca i klarowna scenografia Witolda Stefaniaka; współgrające z fabułą wizualizacje Hektora Weriosa, które w „Medium” były wręcz psychodeliczne; a także kostiumy Tomasza Ossolińskiego, nieodciągające uwagi od postaci, ale prawdziwie podkreślające ich charakter czy status społeczny. W spektaklu przyciąga także uniwersalna tematyka obydwu dzieł i ich wspólny mianownik – manipulacja, która niezależnie od formy – czy to jako uzależnienie od telefonu, czy kontrolowanie ludzkich emocji i nadziei – zawsze jest hipnotyzująca.