Historia chwil przeżytych [Piotr Paleczny w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej]
W zatrzęsieniu filharmonijnych inauguracji Polska Filharmonia Bałtycka zdecydowała się na wybór stosunkowo klasyczny – centralnym kompozytorem wieczoru był bowiem Fryderyk Chopin. Fortepianocentryczna inauguracja to w Gdańsku nie nowość. Zeszłoroczną inaugurację otwierał Szymon Nehring, a niedawną Daniel Ciobanu. Tym razem przed klawiaturą zasiadł Piotr Paleczny.
Słynny pedagog i pianista, choć już niemłody, wykonał I Koncert fortepianowy op. 11 Chopina z pełną kontrolą. Nie silił się na tempa, z których nie byłby w stanie się wywiązać. Nie mamił słuchaczy obietnicami, które pozostałyby niespełnione. Grał z lekkim agogicznym „tyłem”, stosunkowo bezpiecznie pod kątem technicznym, unikał skrajności dynamicznych.
Z opisu powyższego można by wywnioskować, że omawiane wykonanie było co najwyżej poprawne – wniosek taki byłby zasadny, gdyby nie bardzo szczegółowe frazowanie, które zaprezentował Paleczny. W ramach stosunkowo spokojnych temp i unikania przesadnej wirtuozerii odnalazł taki rodzaj frazy, który muzyki Chopina nie przesładzał, lecz opowiadał historię romantycznie realną, dojrzałą. Bez agogicznych zawieszeń narracji na rzecz chwilowych uniesień czy ekstensywnych rubat. Była to historia chwil przeżytych, a nie wyobrażonych.
Wiele filharmonii próbuje wyróżnić się w sezonie otwarć, w czasie początków – wystawiają dzieła monumentalne i wielkoobsadowe, eksperymentują z muzyką współczesną i zamówieniami kompozytorskimi lub proponują nietradycyjne pozycje programowe. W Gdańsku zdecydowano się na zaprezentowanie utworów wykonywanych stosunkowo rzadko. Jest to zresztą praktyka cyklicznie kontynuowana na tej scenie od miesięcy – warto tu przywołać choćby wspaniałe wykonanie Suity z baletu Cudowny Mandaryn Beli Bartoka.
Tym razem zdecydowano się na Entr’acte & Carnival Music z opery Notre Dame Franza Schmidta oraz poemat symfoniczny Don Juan Ryszarda Straussa. Ten drugi utwór był zdecydowanym popisem neoromantycznej ekspresji i okazją do ponownego zabłyśnięcia dla instrumentów dętych – podobnie jak we wspomnianym Bartoku. Wykonanie Schmidta zostało zaś wsparte nawiązaniami historycznymi – konferansjer Krzysztof Dąbrowski powoływał się na pochlebne opinie Gustava Mahlera o tym kompozytorze. I choć jego muzyka brzmiała interesująco, Strauss okazał się o wiele bardziej porywający – zarówno w ramach samego dzieła, jak i pod względem wykonawczym.