Pełnia wirtuozerii [Pietro de Maria i George Tchitchinadze w polskiej Filharmonii Bałtyckiej]
W programie koncertu, który miał miejsce 27 stycznia w Polskiej Filharmonii Bałtyckiej, znalazły się utwory pochodzące z zupełnie różnych muzycznie światów. Punktem wspólnym tych trzech kompozycji mogłaby być jednak wirtuozeria.
W I Koncercie d-moll Johannesa Brahmsa byłaby to wirtuozeria pianisty i orkiestry w równym niemal stopniu. W przypadku 33. Symfonii B-dur KV 319 W.A. Mozarta mowa o wirtuozerii kompozytora-geniusza. Wieńcząca koncert Rapsodia hiszpańska M. Ravela to przykład wirtuozerii barw orkiestrowych i nastrojowości. Podsumowując, mamy do czynienia ze śmiałym programem, prowokującym wysokie oczekiwania melomanów.
Do wykonania Koncertu Brahmsa zaproszono włoskiego pianistę, Pietro de Maria, jednego z ulubieńców gdańskiej publiczności. Sądzę jednak, że nie tylko ja po wysłuchaniu tej interpretacji odczuwam niedosyt, gdyż był to występ nierówny. Sam utwór, mimo młodzieńczej werwy, zakorzeniony jest silnie w niemieckiej tradycji, w sposób szczególny nawiązujący do twórczości Beethovena czy Schumanna. Potwierdza to także ogromna, niemal równorzędna rola orkiestry w koncercie. Zdawałoby się sprawą oczywistą, że u podstaw satysfakcjonującej interpretacji dzieła powinna leżeć szczególna czujność solisty we współpracy z resztą zespołu. Nie można de Marii odmówić warsztatu, doświadczenia, wrażliwości czy biegłości gry. Nie mogłam się też niestety oprzeć się wrażeniu, że solista opowiadał nieco inną muzyczną historię niż pozostali muzycy obecni na scenie. Podczas tych najbardziej popisowych fragmentów pierwszej części pianista wpadał w pewną manierę, uderzał w tony przywodzące na myśl chopinowski styl brillant. Brak barwowej komplementarności między solistą a członkami orkiestry (niekiedy naprawdę pięknie muzykującymi) nie wpłynął w mojej opinii dobrze na spójność tej interpretacji. Część druga była pod każdym względem bardziej udana. Tu gęsta faktura fortepianu stapiała się z brzmieniem orkiestry w lirycznym Adagio. W finałowym rondzie Pietro de Maria pokazał walory swojej gry, będąc bliżej brahmsowskiej estetyki, niż to miało miejsce w części pierwszej. Soliście z pewnością nie pomogła trudna akustyka filharmonijnej sali. Całość występu została jednak przyjęta przez publiczność bardzo ciepło.
W drugiej części koncertu nastąpił zaskakujący zwrot akcji. Jeżeli coś tego wieczoru można było bez wątpliwości określić jako wirtuozerię, to byłoby to wykonanie 33 Symfonii B-dur Wolfganga Amadeusza Mozarta KV 319. Niemal całkowity brak pogłosu w sali uwydatnił wszystkie niuanse bardzo udanej interpretacji George’a Tchitchinadzego. Przyjemnością było obserwować, jak zachwyt dyrygenta nad każdą z pięknie i zgrabnie napisanych mozartowskich fraz udziela się towarzyszącym mu muzykom. Można powiedzieć, że było to wykonanie wysoce artystyczne, a miejscami nawet porywające.
Czteroczęściowa rapsodia, napisana na rozbudowany skład orkiestry symfonicznej, ukazująca hiszpańskie barwy, melodie i rytmy, stanowiła efektowne zwieńczenie wieczoru. Utwór ten zajmuje ważne miejsce w światowym repertuarze filharmonijnym, tym bardziej warto docenić poziom gry i zaangażowanie całego zespołu. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że niewiele zabrakło, by był to koncert świetny – taki, który się pamięta latami. Ostatnie ambitne programy oraz udane (choć nie zawsze zachwycające) realizacje sprawiają, że z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój wydarzeń w tym sezonie koncertowym.