Paryż – miasto opery
Paryż często kojarzy się jako miasto malarzy, ale to także miasto opery. Od ponad trzystu lat przyciągało ono, a czasem i odstraszało największych kompozytorów, takich jak Wagner, Verdi, Donizetti czy Rossini. Dziś Paryż posiada największy teatr operowy w Europie i kilka innych teatrów, na których deskach można zobaczyć ciekawe produkcje operowe.
Zapewne wielu melomanów słyszało o dwóch scenach Opera de Paris, natomiast w Paryżu są też inne teatry, które prezentują wysokiej klasy przedstawienia operowe. Opéra-Comique posiada tradycje sięgające 1714 roku. To tutaj odbywały się premiery takich dzieł, jak „Potępienie Fausta” Berlioza, „Kopciuszek” Masseneta czy też „Peleas i Melisanda” Debussy’ego. Najsłynniejszą operą, która była tu zaprezentowana po raz pierwszy, jest bezsprzecznie „Carmen” Bizeta. Dziś Opéra-Comique mieści się w neobarokowym gmachu Salle Favart, który słynie z unikatowej akustyki. Instytucja ta kontynuuje tradycję prezentowania francuskich dzieł operowych. Ostatnio odbyła się tutaj premiera nowej inscenizacji „La Périchole” Jacquesa Offenbacha. Jest to dość błahe dzieło komediowe, ale wbrew pozorom wymagające. W lekkie arie Offenbach wplótł technicznie skomplikowane tryle, natomiast orkiestra musi często zmieniać rytmy i tempa. Pod koniec XIX w. historia biednej Peruwianki La Périchole, która zostaje konkubiną hiszpańskiego Wicekróla, ale ostatecznie, ryzykując życie, zostawia go dla swojej prawdziwej miłości, podbiła Paryż, a nawet stała się popularna na całym świecie. Dziś „La Périchole” rzadko pojawia się na scenach operowych. Obecna produkcja daje możliwość krytycznego spojrzenia na gusta Belle Époque. Od strony muzycznej przygotował ją Julien Leroy, który poprowadził Orchestre de chambre de Paris. Pod jego batutą muzyka Offenbacha mieniła się od barw. Brzmienie orkiestry było bogate, ale zarazem zbalansowane. W tytułowej roli wystąpiła Stéphanie d’Oustrac. Jest to bez wątpienia wybitna śpiewaczka, która swoją partię wykonała naturalnie i lekko, jednak jej głos nie był idealny do tej roli. D’Oustrac chwilami cięła lub nie do końca artykułowała koloratury, którymi Offenbach najeżył tę partię. Jako Piquillo wystąpił Philippe Talbot, który wspaniale spisał się w tej roli. Jest to lekki tenor o lirycznej barwie, którego głos imponuje pięknym brzmieniem oraz techniką bez zarzutu. Świetny był również Tassis Christoyannis jako Wicekról. Jego interpretacja była bogata i ekspresyjna.
Przedstawienie wyreżyserowała Valérie Lesort. Jej produkcja ma w sobie coś „cepeliowego”, ale przyznam, że dobrze mi się oglądało ten spektakl. Był on zrobiony bezpretensjonalnie. Muzyka Offenbacha czaruje swoją melodyjnością, rytmicznością. „La Périchole” dziś wydaje się raczej muzyczną ciekawostką, którą się ogląda z przyjemnością, ale bez większej ekscytacji.
Théâtre des Champs-Elysées to kolejna instytucja, w której są wystawiane ciekawe spektakle operowe. Od swoich początków w 1913 r. teatr ten prezentował awangardowe przedstawienia i był przestrzenią dla niepokornych reżyserów. Dziś możemy tutaj zobaczyć nową produkcję „Giulio Cesare in Egitto” Georga Friedricha Haendla. Zdecydowanie jest to jedno z największych dzieł epoki baroku. Najnowszą wersję przygotował Włoch Damiano Michieletto. Przyznam, że generalnie lubię przedstawienia tego reżysera, jednak to nie należy do jego najlepszych. „Juliusz Cezar” rozgrywa się tutaj gdzieś na pograniczu podświadomości. Michieletto tworzy na poły abstrakcyjną refleksję nad tym, co nas determinuje, nad przemocą, której doświadczamy i wreszcie nad losem, nad którym nie mamy kontroli. Reżyser kreuje sceny w sposób subtelny. Jest tu pewna elegancja połączona z myślą filozoficzną. Spektakl ten jednak wydaje się zbyt statyczny. Zabrakło w nim lepszego wyczucia narracji. Barwna muzyka Haendla ugrzęzła tu w biało-czarnej wydumanej produkcji. Muzycznie natomiast było to bardzo udane przedstawienie. Ensemble Artaserse pod kierownictwem Philippe’a Jaroussky’ego grało z finezją. Ich wykonanie „Giulio Cesare” było bardzo ekspresyjne, a zarazem pełne niuansów. W tytułową postać wcieliła się Gaëlle Arquez. Była ona imponująca technicznie, ale jej głos chwilami brzmiał matowo i nie miał polotu. Prawdziwą gwiazdą przedstawienia była Sabine Devieilhe, która wykonała partię Kleopatry. Jej głos był krystaliczny, a interpretacja bogata w detale. Śpiewaczka świetnie operuje dynamiką oraz barwami wokalnymi, sprawiając, że arie Haendla w jej wykonaniu są po prostu porywające. Brawa należą się też Francowi Fagiolemu, który brawurowo wykonał rolę Sekstusa. Jego interpretację można opisać jako wokalne fajerwerki.