Opera jest dla wszystkich [Andrea Bocelli w Krakowie]
Minione dwa lata nie były łaskawe dla artystów. Wielu z nich było zmuszonych przenosić swoje koncerty czasem nawet po kilka razy. Podobnie rzecz miała się z koncertami Andrei Bocelliego, którego w tym miesiącu mogliśmy gościć w Polsce aż dwa razy.
Krakowski koncert zaplanowany na rok 2020 przekładano dwukrotnie, by wreszcie w minioną sobotę 27 sierpnia mógł się odbyć. Tydzień wcześniej artysta wystąpił przy komplecie publiczności w Warszawie. Mnie udało się być w Krakowie, gdzie również Tauron Arena była wypełniona widzami do ostatniego miejsca. Swoją drogą jest to fenomen, że dziś wciąż na koncerty muzyki klasycznej przychodzi kilkadziesiąt tysięcy ludzi. W Warszawie mówiono o około 30 tysięcy, a w Krakowie 12 tysięcy widzów. Cieszy fakt, że nie jest to muzyka ściśle elitarna a raczej dostępna dla wszystkich.
Oba koncerty były bardzo zróżnicowane. Zarówno w Warszawie, jak i w Krakowie artyście akompaniowała Orkiestra Akademii Beethovenowskiej. Wystąpił także Akademicki Chór Uniwersytetu Morskiego w Gdyni. W Krakowie zabrakło niestety duetu z synem, Matteo, na który chyba wszyscy liczyli.
Koncert podzielono na dwie części. W pierwszej usłyszeliśmy utwory stricte operowe. W partiach sopranowych maestro towarzyszyła Francesca Maionchi, która świetnie wykonała „Vissi D’arte”. Tosca zawsze wzbudza w widowni wielkie zainteresowanie i tak było tym razem. Pod koniec pierwszej części artyści wystąpili razem w duecie „O soave fanciulla” z „Cygarnerii”, a przy końcu odsunęli się znacznie od mikrofonów, imitując grę zza sceny – jak to przewidziano w operze. Nie przeszkodziło to jednak temu, by ich głos był słyszalny nawet w odległych miejscach Areny. Potężne brzmienia obu głosów wywołały burzę oklasków.
Pierwszą część zakończyło słynne „Brindisi” z „Traviatty” – jeden z najsłynniejszych utworów operowych. Utwór ten – swoisty szlagier – zapowiedział to, co miało się wydarzyć w drugiej części. A do niej przygotowano repertuar z mniej klasycznych płyt artysty. Oczywiście i tutaj nie zabrakło gości. Drugą część rozpoczęła pieśń „O fortuna” z kantaty „Carmina Burana” – Carla Orfa. To majestatyczne dzieło wniosło na scenę nową energię, którą maestro Bocelli tylko świetnie pobudził. Po pięknym wykonaniu „Ave Maria” z płyty „Believe” z towarzyszeniem skrzypaczki, Anastasii Petryshak, przyszła pora na nieco lżejszy repertuar. Słynne „Besame Mucho” wywołało burzę oklasków już po pierwszych dźwiękach gitary. Ognistym tańcem utwory ubarwiali tancerze: Angelica Gismondo i Antonio Fiore. Rockowego pazura wniosła w koncert wokalistka RED, wykonując jeden ze swoich utworów. W duecie z Bocellim zaśpiewała także nieśmiertelny utwór Elvisa Presleya: „Can’t help falling in love”. Co ciekawe, maestro sięgnął także do jednej ze swoich starszych płyt – „Sogno”, śpiewając z niej jeden ze swoich przebojów „Canto della terra”. Gdy jednak na bis zabrzmiało słynne „Time to say goodbye”, wszyscy wiedzieliśmy już, że koniec jest bliski. Nie mogło zabraknąć jednak ostatniego bisu. Aria „Nessun Dorma” z opery „Turandot” zwieńczyła wieczór. Publiczność długo nie chciała wypuścić artystów ze sceny. Andrea Bocelli wraz z dyrygentem, Carlo Berninim, podszedł do obu stron sceny, by na pożegnanie pomachać widowni. Na szczęście już niebawem, bo w listopadzie, artysta powróci do Polski, by tym razem wystąpić w Sopockiej Arenie.
Nie można zaprzeczyć, że Andrea Bocelli jest w życiowej formie. Ta passa trwa od dobrych kilku lat i widać, że kontakt z publicznością to jego żywioł. Każdy występ stara się ubarwić, urozmaicić. I choć towarzyszą mu często ci sami goście, to jednak każdy z występów jest niesamowitym przeżyciem dla widza.