Obłęd w multiwersum Marvela

20.05.2022
Doktor Strange w multiwersum obłędu

Przez ostatnie dwie dekady przekonywano nas, że kino komiksowe to niczym nieskrępowana rozrywka, którą smakować można całymi rodzinami. Tytaniczną pracę wykonało w tym zakresie studio Marvela, tworząc kinowe uniwersum scalające przygody najbardziej popularnych komiksowych superbohaterów. Wygląda na to, że film „Doktor Strange w multiwersum obłędu” definitywnie kończy tę sielankę.

Obraz w reżyserii Sama Raimiego to skierowanie komiksowych ekranizacji Marvela na nowe tory – obłędnie zrealizowanego kina grozy z nutką kampu.

Kontynuacja „Doktora Strange’a” rodziła się w bólach. Pierwsze informacje o powstaniu sequela pojawiły się zaraz po premierze i dosyć umiarkowanym kasowym sukcesie widowiska Scotta Derricksona. Reżyser zdradził wówczas, że chciałby zaprezentować w kinowym uniwersum Marvela coś zupełnie nowego. Coś, co balansowałoby na pograniczu widowiskowej akcji oraz kina grozy. Zanim jednak rozpoczęto pracę na planie, doszło do kreatywnych tarć z szefem studia Kevinem Feige’em, wynikiem czego było odejście Derricksona z projektu. Na jego miejsce zaangażowano człowieka, który zarówno w filmach grozy, jak i komiksowych ekranizacjach niejedno już powiedział. Problem w tym, że artystyczna forma tego reżysera w chwili angażu pozostawiała wiele do życzenia.

 

Sam Raimi – bo o nim tu mowa – stanął przed niełatwym zadaniem. Z jednej strony musiał wpasować się w komercyjną otoczkę spowijającą wszystkie produkcje sygnowane logotypami Marvela i Disneya. Z drugiej otrzymał na tyle dużo swobody, aby uczynić z sequela „Doktora Strange’a” swoistą antytezę kina familijnego – pełną absurdów wyprawę do świata, gdzie heroizm staje w szranki z obłędem i rządzą sprawowania kontroli. A to dopiero początek fascynującej wyprawy przez to dziwaczne multiwersum.

Doktor Strange w multiwersum obłęd

Wszystko zaczyna się od snów, które trapią Stevena. Złowieszcze wizje okazują się prawdą, kiedy pewnego dnia Strange spotyka bohaterkę swoich koszmarów – młodą dziewczynę o imieniu America. Cudowne dziecko posiadające zdolność podróżowania pomiędzy wieloświatami staje się obiektem pożądania Wandy Maximoff, a raczej jej złowieszczego alter ego, Szkarłatnej Wiedźmy. Niespełnione matczyne ambicje kobiety popychają ją do serii dramatycznych w skutkach działań, które zagrozić mogą istnieniu całego wszechświata.

 

Trzeba przyznać, że tak zarysowana fabuła bez znajomości szerszego kontekstu jawi się jako jeden wielki bełkot. Jednak ten, kto bacznie śledził losy Strange’a w poprzednich kinowych filmach Marvela (m.in. „Spider-Man: Bez drogi do domu”) oraz Wandy Maximoff w serialu „WandaVision”, wejdzie w ten skomplikowany świat zależności przyczynowo-skutkowych bez większego zgrzytania zębami. W przeciwnym razie kołem ratunkowym będzie specyficzny styl, w jakim Sam Raimi eksponuje wątki grozy. Miłośnicy kina klasy B bez trudu skojarzą niektóre sceny z groteską i kampem serwowanym nam przez Raimiego w serii „Martwe zło”. Nie bez znaczenia jest zresztą komiczne cameo głównego bohatera tej franczyzy.

 

Stosunkowo łatwo przyszło nam zaakceptowanie coraz wyższych stawek, o które toczy się rozgrywka w kolejnych filmach Marvela. Jednak to, co mamy okazję podziwiać w „ Multiwersum obłędu”, wyłamuje się nieco z tego schematu. Z jednej strony bowiem faktycznie nie o przysłowiową marchewkę biją się tutaj bohaterowie, a brutalne, szokujące wręcz sceny mocno naginają kategorię wiekową, w której dopuszczono ten film do obiegu. Z drugiej sposób, w jaki jest to ukazane – patetyczne dialogi, praca kamery oraz montaż – sprawiają, że trudno nam to wszystko przyjąć z należytą powagą. Film Raimiego niebezpiecznie balansuje na granicy kiczu, ale na szczęście jej nie przekracza.

Doktor Strange w multiwersum obłędu

Z tym wszystkim świetnie współgra muzyka, za którą odpowiedzialny był Danny Elfman. Wieloletni współpracownik Sama Raimiego doskonale rozumie styl reżysera i w podobny sposób starał się opowiadać historię Stevena Strange’a za pomocą pompatycznej, ekspresyjnej do granic możliwości oprawy muzycznej. I zupełnie jak film, tak i ścieżka dźwiękowa balansuje gdzieś pomiędzy hollywoodzkim mainstreamem a przesadną hiperdramaturgią typową dla produkcji klasy B z lat 80. Brzmi mało zachęcająco?

 

Mimo wszystko „Doktor Strange w multiwersum obłędu” nie będzie kolejnym nic nieznaczącym przystankiem w MCU. Jako pełne rozwinięcie wątku wieloświatów poruszonego w filmie o człowieku-pająku stanie się nowym otwarciem dla herosów Marvela. Bo skoro drzwi do alternatywnych światów zostały wyważone, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby do woli tasować karty, jakimi do tej pory grali twórcy tych komiksowych ekranizacji. Obyśmy tylko w tej rozgrywce się wszyscy nie pogubili.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.