Muzyka–obraz–iluzja, czyli o mappingu Kiyoko Ishii i Toshikazu Toyamy „Arka” [Noc Kultury w Lublinie]
Noc Kultury w Lublinie rokrocznie przyciąga rzesze odbiorców spragnionych uczestnictwa w kulturze. Jest to wydarzenie, które nie tylko prezentuje wybrane przez organizatorów wydarzenia, ale ma za zadanie integrowanie odbiorców i oswajanie ich z wybranymi elementami przestrzeni publicznej. Odkrywanie miasta przez sztukę właśnie w tę jedną noc pozostawia w mieszkańcach niezapomniane wrażenia, które pamiętają i o których mówią przez kolejny rok, czekając na następną edycję.
Mapping to nie tyle wizualizacja, ale ożywianie, spersonalizowanie obiektu, nadanie mu cech ruchomych, spojrzenie na bryłę z zupełnie innej perspektywy. Obiekt/budynek jest elementem wyjściowym, a animacja transformuje go w żywy obraz. Cały model i narracja animacji odbywa się przy użyciu elementów obiektu, tj. okien, wnęk, filarów etc.
Premiera „Arki” miała się odbyć już trzy lata temu w Lublinie, jednak – jak większość wydarzeń kulturalnych realizowanych w tym okresie – plany te przerwała pandemia, nic zatem dziwnego, że była to premiera wyczekiwana. Zainteresowanie tym 5-minutowym obrazem było ogromne. Pierwsza prezentacja zaczęła się o 22:00, wówczas na jej „odpalenie” czekała grupa ponad 350 osób. Prezentowana była w interwałach dziesięciominutowych przez 4 godziny. Sami sobie policzcie, ilu potencjalnych odbiorców mogła przyciągnąć, zważywszy, że ostatnia projekcja odbyła się o 01:50. „Arka” Kiyoko Ishii i Toshikazu Toyamy to dzieło totalne, wysmakowane, któremu za tło, a raczej swoiste „płótno”, posłużył pałac Czartoryskich usytuowany w centrum miasta.
Pierwsze sekwencje mappingu to zarysowywanie konturów budynku, filarów, okien, drzwi, aby już po chwili budynek zatracił się w dźwięku kropli – to sygnał, aby zajrzeć do jego wnętrza – już przy dźwiękach Prelude in C major Jana Sebastiana Bacha. Patrzyliśmy na wspaniałe, okazałe drzewo, na którym zamiast liści mruczały świetliste punkty. Pomieszczenie, w którym stało drzewo, obracało się i zniknęło. W ślad za nim, na jego miejsce pojawiły się chłodne w swej istocie kwiaty. Chłodne jak węże, które w kilka sekund później wyłoniły się spoza kadru, tak aby ostatecznie w lekkim tańcu zajęły swoją postacią niemal całość obrazu. Spoglądały na widzów jakby w stopklatce, w zatrzymaniu, aby rozpłynąć się w dymie. Przeszliśmy dalej, poprzez pomieszczenie z filarami, szybko i dynamicznie, raz do przodu, a raz do tyłu. Cofnęliśmy się do początku pomieszczenia, w którym momentalnie ze skrawków jaśniejących punktów wykreowało się wielkie jajo, które w jednej chwili schowało się za ścianą fasady pałacu. Zaczęła się burza, ulewa, nadeszły chmury i zalała nas woda. Pałac zmienił się w Arkę, dryfującą raz pod wodą, a raz na niej. Byliśmy w podwodnym świecie wraz z przepływającymi go rybami, pęcherzykami powietrza, w czystej świetlistej wodzie. Wzbiliśmy się wyżej, ponad ziemię, w kosmos, widząc model astrolabium (znany od XVIII wieku przyrząd nawigacyjny, stosowany przez żeglarzy do określania szerokości geograficznej), który wyznaczał nam kierunek, pokazując, że czas na powrót. Wróciliśmy więc na chwile do Arki, widząc ją płynącą po wzburzonych wodach, ale tylko przelatując nad nią, by w oka mgnieniu znaleźć się pod wodą, ale nad makietą Lublina widzianą z oddali. Ruch obrazu prowadził nas jednak do miejsca, w którym właśnie się znajdowaliśmy, oglądając mapping (plac Mieczysława Alberta Krąpca, bo to właśnie w tym miejscu bezpiecznie wylądowała Arka-Pałac). Weszliśmy do wnętrza Arki-Pałacu i naszym oczom ukazało się wielkie jajo, właśnie to z początku animacji, które podzieliło się na setki gołębi krążących w lotnym wirze. I znów na zasadzie klamry wróciliśmy do początku: widzieliśmy drzewa, ale tym razem zielone i bujne, zdrowe i spokojne. Bo i my odczuwaliśmy spokój, taki jak dwa gołębie znikające za kadrem. Nad nami rozrysowała się tęcza, muzyka ustała, przestrzenie Pałacu zamknęły się.
„Arka” Kiyoko Ishii i Toshikazu Toyamy w bardzo luźny sposób dotyka przypowieści biblijnej, jest raczej nie tyle jej „ekranizacją”, co grą skojarzeń. Zdawać by się mogło, że japońscy twórcy sięgnęli po ten temat nie tyle z potrzeby duchowej, co z powodu oswojenia traumy popandemicznej (dzieło ewoluowało) – animacja wyraża potrzebę życia pełnią życia. Elementy marynistyczne, pojawiające się nie tylko w warstwie wizualnej, ale również dźwiękowej (spadające krople), sugerują ulotność chwili. Inne elementy symbolizują zło (wąż), jak i dobro (magiczne jajo, drzewo – nowe życie). Warstwa muzyczna to nie jedynie dźwięki przesuwanych obrazów, spadających kropel, zamykanych i otwieranych wrót, ale przede wszystkim kompozycja Bacha w swoim wydźwięku, z założenia mająca radosny, przynoszący nadzieję i ulgę charakter.
W dynamicznie, lecz subtelnie i z wyczuciem zaprezentowanej projekcji sekwencji obrazów, tej alegorycznej opowieści snutej przez autorów, Arką stał się Pałac Czartoryskich, który osiadł w centrum Lublina. Jest to więc zapewne ta bezpieczna przystań, ten dom, dzięki któremu możemy wytchnąć w schronieniu. Miało się wrażenie, że dźwięki, obrazy pochłonęły widzów i na te właśnie 5 minut stali się oni jej częścią.