Efekt widać tylko z dystansu [rozmowa z twórczynią murali Anną Waluś]
"Doceniam tych, którzy tworzą i mają odwagę pokazać to innym." Autorką tych słów jest Anna Waluś, malarka. To, że mogłem zadać jej kilka pytań, było dla mnie jedną z rzeczy wymarzonych. Bo lubię patrzeć na malarstwo wielkoformatowe, czyli to, które można – tu i tam – zobaczyć w przestrzeni publicznej miast. Robi to na mnie wrażenie, a tak mało o tym wiem. I druga jeszcze – dla mnie – niepojęta tajemnica: animacje powstające techniką malarską. Jak to możliwe, jak to się robi, to musi być chyba ściema jakaś! A jednak nie. Nie ściema, a mrówcza praca. I potem taki efekt jak w filmie „Twój Vincent”. Zapraszam do wywiadu…
Władysław Rokiciński: W Pani dorobku artystycznym – teraz chyba się częściej mówi: w portfolio artystycznym – są obrazy zarówno gigantycznych, jak i zupełnie malutkich rozmiarów. Czy mogłaby Pani podać na starcie naszej rozmowy jakieś dwa przykłady? Jeden ten duży i drugi – malutki?
Anna Waluś: Oczywiście! Mogę podać tych przykładów bardzo wiele. Praktycznie przy każdej wielkoformatowej realizacji wszystko się zaczyna od małego projektu. Mam kilka realizacji, do których inspiracją była moja ilustracja. Są to dla mnie bardzo cenne projekty, ponieważ są po części elementem mojej autorskiej kolekcji prac. Wiele prac, które wykonuję, jest robionych typowo na zamówienie. Jest to wówczas – w moim mniemaniu – bardziej praca rzemieślnicza niż typowo artystyczna. Wykorzystuję moje umiejętności manualne, by wykonać lub opracować często czyjąś koncepcję. Jednak na tyle, na ile pozwala mi czas, staram się tworzyć jak najwięcej własnych projektów, na które jedyny wpływ ma moja wizja. Te projekty są mi najbliższe. Dlatego ciężki wybór, którego musiałam dokonać, jest właśnie taki:
Myślę, że dużych jest mniej, prawda? To jakby oczywiste. Ale gdyby miała Pani nadać wagi swojej twórczości – tej o dużych rozmiarach i tej o małych – to która ważyłaby więcej? W Pani ocenie? Pani sympatii? Pani przywiązaniu?
Z każdym dużym projektem i jego realizacją wiążą się miejsce i ludzie. Ludzie, którzy w te projekty inwestują, tworzą je ze mną, malują, i odbiorcy, czyli mieszkańcy miejsca, gdzie malujemy. Każda realizacja ma swoją historię i w każdą jestem zaangażowana na 100%. Społeczności są różne i mają swój niezastępowalny charakter. Podczas malowania murali mieszkańcy się z nami integrują. Bywało tak, że w małych miejscowościach po tygodniu malowania znaliśmy już większość mieszkańców, a do domu wracaliśmy obładowani jajkami, bimbrem i miodem.
Twórczość o małych rozmiarach – ta moja, prywatna – jest podróżą do wewnątrz. Często otoczona ścianami pracowni, okraszona dobrą kawą i przyjemną dla ucha muzyką. Mimo że idee i koncepcje powstają często spontanicznie, to później ich przelanie na papier lub płótno jest dla mnie porównywalne do medytacji.
Trudno jest mi odpowiedzieć na Pana pytanie, ponieważ każda z prac daje mi zupełnie inne doświadczenia, które wbrew pozorom są skrajnie różne. Ze względów twórczych doceniam bardziej prace typowo autorskie, w których nie ma narzuconych tematów czy wiszących nad nimi oczekiwań odbiorców lub inwestorów.
Mnie szczególnie interesują murale. Nie tak dawno temu przeczytałem powieść „Frida” – autorką jest amerykańska pisarka, Barbara Mujica – i tam siłą rzeczy jednym z głównych bohaterów jest Diego Rivera, malarz wielu najsławniejszych meksykańskich murali. Frida Kahlo poznała zresztą swojego przyszłego męża właśnie przy okazji malowania jednego z nich. Od czego takie malowanie się zaczyna? Bo chyba nie od zamiaru, pomysłu samego artysty? Tu chyba musi być zamówienie? Musi być ktoś, kto chce zamówić takie malowidło i sfinansować proces jego powstawania?
Tak, większość murali, które maluję, powstaje na zamówienie. Często są to typowe zamówienia z różnych okazji, np. 100-lecia odzyskania niepodległości lub ważnego wydarzenia w mieście. Projekty są opracowywane konkretnie pod to dane wydarzenie czy zamówienie. Czasem zdarza się, że ktoś zainspirowany moją autorską twórczością chce coś w „moim stylu”. Zdarzyło mi się to nawet przy bardzo dużych realizacjach i przyznam, że zawsze był to dla mnie ogromny zaszczyt.
Z lektury „Fridy” odniosłem wrażenie, że Diego Rivera malował swoje murale sam. Czy dziś też tak jest? Czy są to dzieła jednego artysty? Pytam, bo powierzchnia jest wielka, siłą rzeczy czas powstawania dzieła też musi swoje trwać.
Nie wyobrażam sobie malować muralu sama. Przy dużych ścianach często samo podanie ciężkiego wiadra z farbą na wyższe piętro jest ogromną pomocą. Wiem, że są artyści, którzy sami malują takie ściany. Są też różne technologie malowania. Dla mnie malowanie w grupie jest jednym z atutów tej pracy. Jest to towarzysko-socjalny oddech po wyjściu z zacisza pracowni. Często maluję z kolegą, Markiem Maksimovichem. Założyliśmy grupę, którą nazwaliśmy Wow Wall Studio i do współpracy przy większych projektach zapraszamy różnych artystów. Malowałam też m.in. z Anną Kluzą, Dominiką Hofman, Małgorzatą Kuźnik. Są to bardzo zdolne i cenione artystki. Często wzajemnie się inspirujemy i wspieramy przy różnych większych projektach.
A jak – najprościej i najkrócej rzecz ujmując – opisać warsztat malarza murali? Rodzaj zastosowanych materiałów i technik malowania. Czym się to różni w porównaniu do malarstwa sztalugowego i też ściennego, ale nie wystawionego na działanie czynników atmosferycznych: fresków?
Przy malowaniu murali używamy farb fasadowych i malujemy tradycyjnie. W ruch idą pędzle i wałki. Przy dużych formatach fascynującym zjawiskiem jest to, że kiedy jest się na rusztowaniu, obraz jest często tak duży, iż patrząc na niego z małej odległości, może być na tyle zniekształcony, że bez dobrego przeniesienia rysunku nie ma możliwości namalowania obrazu poprawnie. Będąc na rusztowaniu, nie widzę całości elementu, a więc efektu pracy. Trzeba zejść i się oddalić, by zobaczyć, co się namalowało.
Jest to dla mnie najbardziej odczuwalna różnica pomiędzy malowaniem sztalugowym a ściennym. Pomijam różnice wykorzystywanych materiałów. A, jak wiadomo, jest wiele technik malarskich. I każda ma swoją specyfikę i możliwości ujęcia danego tematu. W ostatnich latach staje się coraz bardziej popularne malowanie na tablecie czy w komputerze. Co też daje piękne efekty.
Typowy fresk natomiast to bardzo stara technika malarstwa ściennego polegająca na malowaniu na mokrym tynku.
Murale należą do street artu, prawda? Czy murale to są wielkoformatowe graffiti, można tak powiedzieć?
Zarówno graffiti, jak i murale zaliczają się do street artu, który obejmuje wszelką działalność artystyczną pojawiającą się w przestrzeni publicznej. Różnica między tymi definicjami jest bardzo rozmyta. Mural jest definiowany jako dekoracyjne malarstwo ścienne. Graffiti jest również twórczością artystyczną, jednak częściej kojarzone jest jako nielegalne. W mojej opinii zarówno wśród graffiti, jak i murali można odnaleźć bardzo oryginalne i ciekawe dzieła sztuki. Jedno i drugie może być tworzone różnymi technikami, a także i jedno, i drugie, moim zdaniem, może być odbierane w sposób pozytywny lub negatywny.
A teraz, uwaga, schodzimy z rusztowania, wchodzimy do Pani pracowni i… Stajemy przed sztalugami? Czy raczej pochylamy się nad warsztatem pracy ilustratorki?
Najbardziej lubię farby olejne. Przez ostatnie lata można było oglądać moje małe ilustracje tworzone akwarelą lub gwaszem. Technika ta była jednak narzucona przez częste podróże. Łatwiej jest zabrać ze sobą blok z małym pudełeczkiem farb niż farby olejne i płótna, które do tego długo schną. W ostatnim czasie czuję ogromną tęsknotę do mojego ukochanego malarstwa olejnego. Pierwsze dwa miesiące roku spędziłam w Sopocie – wykorzystując zimę, kiedy nie ma zleceń na murale – gdzie dołączyłam na chwilę do zespołu malarzy tworzących film „Chłopi”. Codzienne malowanie obrazów farbami olejnymi zainspirowało mnie jeszcze bardziej, by tworzyć swoje projekty właśnie tą techniką. Mam mnóstwo pomysłów na serię obrazów. Jedyna rzecz, której mi do tego potrzeba, to czas.
A właśnie – dobrze, że Pani o tym wspomniała. Jest jeszcze jeden obszar Pani aktywności artystycznej, który mnie niesłychanie interesuje. Prawie tak samo jak malowanie murali, a może nawet ciut więcej? Należała Pani do zespołu artystów malarzy, których pracy zawdzięcza swoje powstanie film „Twój Vincent”. Czy powinienem powiedzieć „których mrówczej pracy”? Bo tak to widzę, nic dokładnie o tym nie wiedząc. Jak powstaje animacja, która jest realizowana techniką malarską?
Tak, byłam jedną z malarek animatorek „Twojego Vincenta”. Była to tak naprawdę pierwsza moja poważna praca, gdy przebranżawiałam się z projektantki wnętrz na wykonywanie prac typowo malarskich. Spełniałam wtedy swoje marzenie i zostawienie tamtego tematu było najlepszą decyzją, jaką podjęłam w życiu. Malowanie klatek animacyjnych do filmu „Twój Vincent” można nazwać rzeczywiście „mrówczą pracą”. Aby dokładnie wytłumaczyć, jak przebiegała praca malarza animatora, moglibyśmy napisać o tym oddzielny artykuł. W skrócie powiem, że praca polegała na przemalowywaniu – farbami olejnymi na tzw. podobraziu malarskim – nagranego wcześniej filmu z aktorami. Klatka po klatce. Na sekundę filmu składało się 12 takich przemalowań, czyli tak naprawdę 12 obrazów. Ponieważ każde miejsce na ekranie, w którym był jakiś ruch, trzeba było zmazać i namalować od nowa. W Gdańsku było nas około 90 malarzy (były 3 studia), a wszystkich malarzy, którzy malowali film, było 125. Chętnych do pracy przy filmie, którzy nadesłali swoje portfolia, było około 5000 osób. Aby się dostać do ekipy malującej, trzeba było przejść trzydniowe testy, a potem pięciotygodniowe szkolenie. Dopiero po szkoleniu zapadała decyzja o dołączeniu do zespołu. Podczas pracy przy „Vincencie” poznałam malarzy z całego świata. Z wieloma artystami do tej pory się przyjaźnimy i współpracujemy. To, że poznałam tylu ludzi, którzy wybrali taką samą ścieżkę jak ja, dało mi ogromną siłę, by przy tym wytrwać i cały czas działać.
Czy artysta malarz, który uczestniczy w takim przedsięwzięciu, musi posiadać jakieś szczególne umiejętności? Może cechy charakteru? By podołać takiej „mrówczej pracy”…
Przede wszystkim trzeba to lubić. Ale chyba tak jest ze wszystkim. Ludzie, którzy mnie otaczali w studio – i tak naprawdę otaczają do tej pory – to są ludzie z pasją. Aby wytrwać w tym zawodzie, trzeba być bardzo konsekwentnym i pracowitym. Nie poddawać się przy pierwszej krytyce i wierzyć w to, co się robi. Cały czas dokształcać swój warsztat. Często trzeba najpierw dużo zainwestować, by były z tej pracy profity. W dzisiejszym zdigitalizowanym świecie, do którego wdziera się sztuczna inteligencja – która z tego, co widziałam, zastępuje człowieka już nawet w tworzeniu ilustracji – trzeba umieć odnaleźć i wyrażać siebie. Rozwój technologii i globalizacja świata mają jednak swoją pozytywną stronę. Wydaje mi się, że ludzie zaczynają doceniać człowieka, jego osobowość i to coś, co emanuje z rzeczy, które on sam własnoręcznie stworzył. Uważam, że rękodzieło jest coraz bardziej cenione, a tym bardziej gdy dochodzi do niego inwencja twórcza. Eksponowanie się ze swoją twórczością jest, moim zdaniem, w pewnym sensie aktem odwagi. Każdy boi się odrzucenia i krytyki. W szczególności jeżeli chodzi o coś, co wyszło z jego wnętrza. Murale w dużym stopniu uczą radzenia sobie z krytyką. Malując w przestrzeni publicznej, artysta jest praktycznie cały czas narażony na krytykę. I tę pozytywną, i negatywną. Prawdą jest to, że wchodzi się w ludzką przestrzeń, a nie ma możliwości, by zadowolić wszystkich. Doceniam tych, którzy tworzą i mają odwagę pokazać to innym.
Chciałem jeszcze zapytać, gdzie w najbliższym czasie można będzie zobaczyć Pani prace. W jakiej galerii? A może dokąd – do jakiego miasta, w jakie tego miasta miejsce – powinienem się udać, by zobaczyć któryś z Pani murali. Dokąd by mnie Pani wysłała?
Najwięcej naszych murali jest w Śremie. Już chyba 10! Są to murale o różnej tematyce i można je zobaczyć praktycznie w całym mieście. Te, które szczególnie lubię, znajdują się w Witkowie, Koszalinie i Złotowie. Aktualnie pracujemy nad kilkoma projektami, ale nie będę zdradzała miejsc ich powstania, by nie zapeszyć.
No i plany – plany na najbliższą przyszłość… Są?
Tak! Chciałabym znaleźć czas – w natłoku różnych projektów – na realizowanie moich najnowszych pomysłów na obrazy olejne. A poza tym uważam się za ogromną szczęściarę, ponieważ szczęściem jest mieć pasję, która jest codzienną pracą. I moim marzeniem jest, by ten stan trwał.
Z całego serca tego Pani życzę! I dziękuję za poświęcony mi czas.