Malina Wieczorek: Nie zabieram moim kobietom tożsamości
Kiedy natrafiłem na galerię internetową prac malarskich Pani Maliny Wieczorek, uderzyły mnie w nich dwie rzeczy. A właściwie trzy, ale o tej trzeciej będzie za chwilę. Uderzyła mnie ich jakby monotematyczność, ale jednocześnie – zadałem sobie nawet pytanie: jak to możliwe? – niebywała różnorodność. Można przeglądać i przeglądać kolejne odsłony galerii i wciąż natrafiać na coś nowego. A ta trzecia rzecz to… kolory! Różnorodność barw. I tak to się zaczęło. A skończyło się wywiadem, który mam przyjemność zaprezentować czytelnikom Portalu Presto.
Władysław Rokiciński: Akty kobiece dominują w Pani twórczości. Chyba można tak powiedzieć, prawda? Kiedy powstał ten pierwszy? Kiedy to się zaczęło?
Malina Wieczorek: Rzeczywiście, maluję akty, tylko i wyłącznie. Ale to malarstwo konceptualne, dla którego forma aktu jest wyjściem, zaproszeniem do dyskusji. Kiedy to się zaczęło? Dawno, dawno temu, ale ponoć są artyści, którzy całe życie malują jeden obraz, szukają jego pełnej istoty. Już w trakcie studiów na krakowskiej ASP zaczęłam eksperymentować z formą, z defragmentowaniem i dekompozycją obiektów, jak i z materiałem. Tworzyłam własne farby oparte na kleju stolarskim i sypkich pigmentach. Efekt był niesamowity, gorzej z trwałością niektórych spoiw. Z tych doświadczeń przetrwały dwa obrazy, mam je do dzisiaj, a jeden z nich to był właśnie akt. Jego przerobiona kolorystycznie forma stała się wtedy okładką singla pt. „Gołe baby”.
Mam wrażenie, że o tego typu obrazach często myśli się stereotypowo: jest modelka, są przed nią sztalugi z rozpiętym na nich płótnem, jest malarz za sztalugami z paletą w jednej dłoni i pędzlem w drugiej… Mam rację czy to tylko taki mój stereotyp? I powstaje obraz, którego tematem jest piękno ludzkiego ciała. Ale właśnie: czy tu tylko ciało się liczy?
Tu właśnie nie liczy się ciało, choć od ciała wychodzimy. Zwróćmy uwagę, że moje modelki nie mają tego, co najważniejsze u człowieka – głowy. Są jakby poza kadrem, schowane w ramionach, odwrócone. Pozostają w świecie rzeczywistym, obrazowi zostawiając magię swojego nieistnienia. Dzięki temu nie zabieram, jak się twierdzi w niektórych wierzeniach, moim kobietom tożsamości. One pokazują się w gestach, w charakterystycznych ułożeniach ciała, w detalach. To takie kadry z teatru życia. Wszyscy go tworzymy nieustannie. Nazywam to zapisem z fragmentów życia.
Kiedy patrzyłem na Pani obrazy – na Pani stronie internetowej – przyszła mi do głowy pewna myśl, którą może powinienem zachować dla siebie, bo może ona jest po prostu naiwna? Postanowiłem jednak podzielić się nią z Panią. Jestem mężczyzną, wokół mnie są inni mężczyźni i są kobiety. Wiadomo, że się różnimy. Ale wszyscy jesteśmy ludźmi i zawsze miałem silne poczucie tej jedności. Myślę o psychice, o uczuciach – o duszy? Mówi się: tak mi w duszy gra. Jak gra? I kiedy patrzyłem na Pani obrazy, przyszło mi do głowy, że może ja niewiele wiem o tym, jak kobiecie – np. Pani – w duszy gra. Chociaż i Pani człowiek, i ja człowiek. I co gra? Że może więc te różnice są głębsze? I wtedy pomyślałem, że przedstawiając jakby ten sam temat – w takim mnóstwie ujęć – niby tak samo, a tak różnie, Pani właśnie próbuje dotrzeć do tej głębi. I że ona, ta głębia, może być dla mnie nawet nie do pojęcia?
To, że się różnimy, jest najwspanialszym darem od świata, unifikacja w mojej ocenie unicestwiłaby rozwój i piękno życia.
W sztuce, która jest moim sposobem patrzenia na świat, znajduję też stany podobne do medytacji. To właściwie obraz kieruje mną podczas tworzenia, to on wie, kiedy jest koniec, wymaga skupienia i oddania. I pokory dla sensu danego przekazu.
Dla mnie jako malarki kobiety mają wdzięczniejsze ciała od mężczyzn. Może dlatego, że sama jestem kobietą, daję sobie prawo do pewnych deformacji, uproszczeń, nawet do – w pewnym sensie – ranienia tego ciała. Takie doświadczenie trochę na samej sobie. One, te akty, sobie poradzą, a jeśli będą zaczynem dyskusji w temacie, np. gdzie jest ta prawdziwa kobiecość, co się w niej liczy, to dusza czy uroda ciała, piersi, pośladki czy coś jeszcze innego? Kiedy jesteśmy kobietami tak najgłębiej? Może to chodzi o odwagę w ciągłym zadawaniu najważniejszych pytań i w bezkompromisowych dla siebie odpowiedziach? Te odpowiedzi – każdy ma swoje, dla siebie i inne w każdym momencie życia. Zresztą podobnie jest z literaturą – czytając książkę, ten sam wiersz po iluś latach, z innym doświadczeniem, inaczej je rozumiemy, czego innego w tekście szukamy. Na przykład taki mój cykl „Filia non viva” – kiedyś o trudnych przeżyciach, dziś o nieustannym odradzaniu się w życiu, w warstwie cielesnej i duchowej, o ogromnej sile, która tkwi w człowieku. Więc co mi w duszy gra? Szukanie uniwersalnej prawdy o życiu.
Oczywiście obrazy mają też walor czysto estetyczny, dlatego głównie ludzie je kupują. Ale pamiętajmy, potem żyją z nimi w swoich domach i siłą rzeczy muszą na nie reagować, wchodzić z nimi w wewnętrzny dialog.
Jest cykl obrazów – też aktów – które noszą podtytuł „Madonny”. Jak to rozumieć? Trochę to może… kruchy lód?
A wie Pan, że ja się urodziłam w Częstochowie? Może to jest tropem?
Tak na poważnie – cykl „Madonny” w zamyśle nawiązuje i do klasycznej ikonografii, i tożsamości związanej z kulturą regionów. Stąd w obrazach aureola zastąpiona jest szlaczkiem z ludowych wałków, czasem jest gdzieś z boku. Redefiniuje sposób, w jaki się pokazuje „świętość” kobiet. To cały czas są akty.
Właśnie w niektórych z obrazów z tej serii można odnieść wrażenie, że ta „świętość” drażni ciało, wżyna się w nie, raniąc. Innym razem jest niczym łąka kwietna wokół bohaterek. To właśnie ta wieloznaczność i możliwość samodzielnej interpretacji jest najbardziej dla mnie interesująca.
Cykle różnią się kolorami. Może nawet przede wszystkim kolorami. Skąd taki podział i co oznacza?
Mówi się, że szary kontur na szarym tle jest ideałem niedostrzegalnego malowania. Może więc nie o kolor i farby chodzi, ale o coś poza tym?
Mam takie dni, że nie dotknę farb z gamy czerwieni, innym razem sycę się nimi sama. Zatem może malarstwo jest stanem transu, w który wchodzi artysta i dostraja się do energii wokół, a może ją sobie suplementuje?
Gdyby miała Pani wskazać jedno osiągnięcie – nie wiem, może udział w jakiejś cenionej wystawie, może jakaś otrzymana nagroda albo może sprzedaż któregoś z obrazów do czyjejś kolekcji – to które by Pani wskazała?
Akty wystawione w kościele – chyba to bym wskazała. Bo to niejednoznaczna sytuacja. To była wystawa towarzysząca kampanii dla Fundacji Ewy Błaszczyk „Akogo” i rzeczywiście nawet dość ekstrawaganckie obrazy mojego autorstwa były pokazywane w podziemiach kościoła bielańskiego u proboszcza Wojtka Drozdowicza.
Ale to nic, na Warmii, w jednym z kościołów, zauważyłam Adama i Ewę wprost w akcie miłosnym vis a vis ołtarza. Oczywiście na starych polichromiach. A więc natura chce być blisko Stwórcy.
Warto też wspomnieć, że akty mojego autorstwa zdobią od lat wiele siedzib Private Banking Pekao S.A. w całej Polsce. Jedna z klientek banku, zażądała zdjęcia obrazu ze ściany, wprawiając obsługę w konsternację, sprawdziła, kto jest autorem i jest teraz częstym gościem w mojej pracowni, tworząc własną kolekcję.
Co do nagród – mam ich bez liku, ale reklamowych i za kampanie społeczne.
I odwracając kąt widzenia: który obraz – kilka obrazów, może cykl cały – jest najbliższy Pani sercu? Najmilej Pani w duszy gra?
Teraz bardzo lubię „Madonny”, ale w połączeniu z cyklem „Znaki”. Bo „Znaki” wzięły się z rozważań na temat prób czytania pisma klinowego na zasadach lingwistycznych, które często nie przynoszą zadowalającego rezultatu. Stąd pytanie, czy nie powinniśmy czytać „emocjami”? Tak, jak się to dzieje w rozczytywaniu i rozumieniu obrazów. Oczywiście w te znaki, też są wpisane akty. Grają mi też w duszy obrazy z cyklu „Usta i inne imponderabilia”, są o zauważaniu w detalach dziesiątków wersji nas samych.
I na koniec jeszcze o marketingu społecznym, bo dużo go w Pani życiu. To pasja czy zawód? Czy jedno i drugie? I jakie były tego początki?
Ja zawodowo żyję kilkoma życiami naraz: maluję, robię reklamy społeczne, prowadzę fundację i to wszystko się przeplata. Reklama daje mi dynamikę, malarstwo rodzaj medytacji i wejrzenia w siebie. A fundacja wynika z własnych doświadczeń życiowych. Bo… w życiu są dwie strategie. Napotykając trudności, można się załamać lub wyciągnąć z tego doświadczenia siłę. Siłę, która będzie nas niosła, która stanie się drogowskazem i autentyczną motywacją dla innych.
Przyznaję, że był moment, kiedy nie dałam rady prowadzić firmy, fundacji, wychowywać dziecka i regularnie organizować wernisaże. Coś na pewien czas musiałam zawiesić i jedynym wyborem moralnie słusznym było malarstwo. Bo sztuka nigdy w człowieku nie umiera, wręcz oczekuje nowych etapów wynikających z dojrzałości i doświadczenia. Zrozumiałam też, że mam prawo do życia w wielu wymiarach, do różnych odsłon swojej tożsamości, do rozumienia, że każdy z nas może korzystać z całego bogactwa swoich talentów i cieszyć się tym, dzieląc z innymi.
Bardzo Pani dziękuję za poświęcony nam czas.
Malina Wieczorek
studiowała w Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, otrzymując w 1996 roku dyplom z wyróżnieniem. Dyplom w Pracowni Projektowania Architektury Wnętrz u prof. Barbary Borkowskiej-Larysz, aneks z Projektowania Graficznego u prof. Jacka Siwczyńskiego. Malarstwo w pracowni prof. Janusza Tarabuły. Wystawia od 1994 r. Jej prace mają stałe ekspozycje w prestiżowych kolekcjach korporacyjnych i prywatnych na całym świecie.
Od kilkunastu lat zajmuje się również marketingiem społecznym. Ma na swoim koncie kilkaset znaczących kampanii społecznych, szereg nagród, m.in. Dobroczyńca Roku, EFFIE, Kampanie Społeczne Roku, Złoty Magellan, Stevie Awards, Złote Spinacze. Laureatka listy 100 wpływowych ludzi reklamy, Złotej 10 Kobiet Sukcesu Mazowsza, Lider Medycyny Roku, Lauru Eksperta.
Właścicielka agencji marketingu społecznego TELESCOPE (www.telescope.org.pl), fundatorka i prezeska Fundacji SM-WALCZ O SIEBIE (www.sm-walczosiebie.pl), założycielka Szkoły Motywacji (www.szkola-motywacji.pl).