Koniec ery nostalgiozaurów [o filmie „Jurassic World - Dominion”]

12.07.2022
Koniec ery nostalgiozaurów  [o filmie „Jurassic World - Dominion”]

Pielęgnowanie sentymentów jest bardzo dochodowym przedsięwzięciem. Nie wierzycie? A spójrzcie na to, co się dzieje w przemyśle filmowym, a dokładniej w hollywoodzkim blockbusterze. Trylogia „Jurassic World” – w szczególności ostatnia jej odsłona – mogłaby stać się przykładem, jak nostalgię za kinem nowej przygody z dinozaurami w roli głównej można zamienić w maszynkę do robienia pieniędzy.

Przyznam się, że nie rozumiem gigantycznego sukcesu „Jurassic World”. Już nawet rewolucyjne technicznie filmy Spielberga z lat 90. nigdy nie spotykały się z tak żywym odbiorem ze strony widzów, a „Park Jurajski III” przez wielu krytyków określany był wręcz jednym z najgorszych sequeli w historii kinematografii. No i proszę! Wystarczyło półtorej dekady odpoczynku od dinozaurów, aby w kinomanach wzbudzić sentyment wart 1,6 mld dol. Nie przeszkadzał fakt, że w filmie Colina Trevorowa podmuch świeżości ograniczył się jedynie do wymiany obsady aktorskiej, a fabuła stanowiła kalkę scenariusza widowiska z 1993 r. Można? Oczywiście! O ile więc pierwszy film miał prawo działać niczym magnes na żyjących przeszłością widzów, o tyle sequel („Upadłe królestwo”) nie ukrywał już celu swojego powstania. Zaskoczeniem mogła być konwencja kina grozy, w której zamknięto dzieło J.A. Bayona. Finansowy (choć nie artystyczny) sukces tego obrazu utwierdził w przekonaniu, że należy kuć żelazo póki gorące.

 

Prace na planie finalnej odsłony trylogii ruszyły w marcu 2020 r., ale szybko musiały zostać przerwane w związku z szerzącą się pandemią. Planowana na kolejny rok premiera ostatecznie się nie odbyła. Filmowcy otrzymali więc dodatkowy czas na dopracowanie wszystkich elementów produkcji. Czas ten najwyraźniej przespali lub po prostu stwierdzili, że nie ma czego poprawiać, bo niewiele słyszało się o jakichkolwiek dokrętkach lub zmianach w montażu. Faktem jest, że nikt nie oczekiwał spektakularnego wywracania stolika z poukładanymi jeszcze przez Stevena Spielberga kartami do gry. Aczkolwiek biorąc pod uwagę zaskakujący finał „Upadłego królestwa”, można było oczekiwać od sequela przynajmniej popcornowej rozrywki. W końcu wizja świata, w którym ludzkość żyje u boku dinozaurów, to kopalnia pomysłów oraz swoisty plac zabaw, gdzie można eksperymentować do woli. Co zatem zrobił powracający za kamerę Colin Trevorow? Nudne, nikomu niepotrzebne widowisko o zmodyfikowanej genetycznie szarańczy i nadgryzionych zębem czasu bohaterach, którym ewidentnie znudziło się już ratowanie świata. Czapki z głów.

Od zniszczenia wyspy Isla Nublar mijają cztery lata. Dinozaury rozpierzchły się po świecie, stając się dla jednych atrakcją urozmaicającą miejscową faunę, a dla innych utrapieniem lub wręcz zagrożeniem. W tym świecie próbują się również odnaleźć Owen i Claire wychowujący cudowne dziecko inżynierii genetycznej – Maisie. Kiedy dziewczyna znika w tajemniczych okolicznościach, zdesperowani opiekunowie ruszają jej na ratunek. Na swojej drodze spotykają trójkę innych bohaterów podążających tropem przerośniętej szarańczy. Wszystkie ślady prowadzą ich do korporacji Biosyn aspirującej do bycia globalnym hegemonem na rynku żywności. A gdzie w tym wszystkim miejsce dla stworzeń będących co jak co fundamentem serii? Ot, pytanie, na które seans „Jurassic World: Dominion” nie daje jednoznacznej odpowiedzi.

 

Wyjęta z kapelusza fabuła to jedno, ale najwięcej bólu sprawia patrzenie, jak to wszystko przekuwane jest na materię filmową. Można odnieść wrażenie, że wszyscy biorący udział w tym festiwalu taniej rozrywki – od reżysera począwszy, poprzez całą obsadę aktorską, a na generowanych komputerowo dinozaurach skończywszy – są po prostu zmęczeni tą serią. Pojęcie dynamiki praktycznie nie istnieje w tej produkcji, a narracja wykłada się na próbie usprawiedliwienia udziału bohaterów znanych nam jeszcze z filmów Spielberga. Zmęczenie materiału dało się również we znaki autorowi ścieżki dźwiękowej do całej trylogii „Jurassic World” Michaelowi Giacchino. Po niezwykle przebojowym „Upadłym królestwie” oczekiwania związane z „Dominion” były niezwykle wysokie. Amerykański kompozytor szybko jednak sprowadził nas na ziemię, serwując odbiorcom poprawną do bólu, pozbawioną charyzmy i własnej tożsamości, oprawę muzyczną. Można rzec, że jaki film, taka muzyka…

 

Cóż, zapowiadana po premierze „Jurassic World” trylogia właśnie została odtrąbiona. Zainteresowani otrzymali zapisane w kontraktach sumy, więc mogą wracać do innych zajęć. Tylko co dalej? Studio zarzekało się, że „Dominion” zakończy przygodę z franczyzą o prehistorycznych gadach. Aczkolwiek trudno oczekiwać, że po finansowym (umiarkowanym, ale jednak) sukcesie ostatniego filmu, producenci ot tak wycofają się na z góry upatrzone pozycje. Mimo wszystko trzymam kciuki za konsekwentne trzymanie się tych postanowień. Miłość nietrudno bowiem zamienić na obojętność, a tę z kolei na niechęć, czego przykładem są gwiezdnowojenne filmy tworzone pod szyldem Disneya.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.