O czym marzy stara szafa [rozmowa z lalkarką Zuzą Gaińską]
Lalki pozwalają multiplikować aktorską osobowość, wyrazić to, co przekracza ludzkie możliwości. O magii lalkarstwa i o tym, co trzeba wiedzieć o człowieku, aby animować lalki, opowiada aktorka, reżyserka, lalkarka i wokalistka Zuza Gaińska. Rozmawia Maja Baczyńska
Co lalkarz musi wiedzieć o człowieku, aby ożywić lalkę?
Wszystko, jak każdy artysta. Służymy do zadawania trudnych pytań i znajdywania trafnych odpowiedzi. Artysta musi zachować świeżość i niewinność postrzegania świata jak dziecko, ale i nie może bać się życia. Dlatego bez względu na dziedzinę sztuki, którą się zajmuje, musi wiedzieć o człowieku jak najwięcej.
A czy od razu pokochałaś lalki?
Przygodę z lalkami zaczęłam, oczywiście, w dzieciństwie. Dziadek Zbigniew Brodowski był artystą plastykiem i w początkach swojej kariery robił lalki dla objazdowego zespołu Teatru Baj Warszawski. I trochę tych lalek i matryc do lalek w domu u nas zostało. Jako mała dziewczynka potrafiłam całe dnie bawić się z dziadkiem – on miał pacynkę i był moją przyjaciółką. To była moja ukochana zabawa. Zresztą ta lalka jest u mnie do dziś, ma na imię Jola.
A lalkarstwo? Kiedy je odkryłaś?
Już w wieku pięciu lat postanowiłam zostać aktorką. Moje dzieciństwo to są przede wszystkim „Fraglesy”, „Zamek Eureki” czy „Muppet Show” Jima Hensona i kiedy już miałam zdawać na studia, pojawił się w telewizji nocny program „Jim Henson przedstawia”. Były tam odcinki „Muppet Show” dla dorosłych, a w każdym odcinku cyklu przedstawione sylwetki lalkarzy, takich jak np. Bruce Schwartz. Przemawiała do mnie poetyka Schwarza, humor Hensona, w ogóle oniryzm teatru formy, bo to właściwsza nazwa dla teatru lalek. I wtedy się w lalkarstwie zakochałam, postanowiłam zdawać na lalkarstwo do Białegostoku, najpierw na reżyserię, później na aktorstwo.
I jeśli spojrzeć z perspektywy: człowiek czy lalka, co według Ciebie jest bardziej ekspresyjne, co ma jakie walory, jakie ograniczenia?
W teatrze lalek można zrobić absolutnie wszystko. Tu ogranicza nas tylko nasza wyobraźnia, w teatrze dramatycznym nie utniemy aktorowi głowy, nie wyślemy go w kosmos. Język lalkowy operuje skrótem, metaforą, symbolem, zrozumiemy nawet te spektakle, które są grane w innych językach. W teatrze formy możemy zastosować wszystko, od klasycznych technik lalkowych po teatr czarny i wykorzystanie ultrafioletu czy granie z maską, gdy to sami w pewnym sensie stajemy się lalką. To szkoła magii. Fakt, że teatr lalek często jest postrzegany jako teatr dla dzieci, to natomiast efekt propagandy w latach 20., bo wcześniej był on kierowany głównie do dorosłych (nawet paryskie spektakle w parkach!). Tymczasem na początku XX w. pedagodzy i propagandyści uznali, że teatr lalek może być świetną formą wychowywania dzieci. Ta reforma spowodowała, że od lat 40. do 90. powstawało mało spektakli lalkowych dla dorosłych, choć zdarzały się wyjątki, jak np. „Niech żyje Punch!”, czyli baśń dla dorosłych, mistrzowski spektakl Wojciecha Szelachowskiego i Włodzimierza Fełenczaka.

Najmocniejsze spektakle lalkowe, na jakich byłaś, których nigdy nie zapomnisz, to...?
Mogę wymienić po raz kolejny Bruce'a Schwartza. Pomysł Krzysztofa Kieślowskiego, aby z pomocą Schwartza przepleść „Podwójne życie Weroniki” scenami lalkowymi, jest po prostu świetny. Wspomniany wcześniej Jim Henson to z kolei bóg wszystkich lalkarzy, na jego „Ulicy Sezamkowej” wychowują się kolejne pokolenia i to się nigdy nie starzeje. Bardzo mnie wzruszyło, że po śmierci Hensona na jego trumnie siedział Kermit Żaba (którego Henson animował) z karteczką: „Straciłem mój głos”. Duże wrażenie robiły na mnie właśnie spektakle Wojciecha Szelachowskiego, jak np. „Baron Munchausen”; miałam honor się u niego uczyć. Wojtek nawet reżyserował jeden z moich dyplomów. Nie mogłabym też nie wspomnieć o Tadeuszu Słobodzianku i Piotrze Tomaszuku oraz ich genialnym „Turlajgroszku” czy o teatrze Leszka Mądzika.
A co czujesz, gdy to Ty operujesz lalką na scenie?
Staram się nie terapeutyzować samej siebie poprzez sztukę, mimo że sztuka z życiem gdzieś tam zawsze się przeplata. Staram się oddzielać siebie – Zuzę od ról, które gram, zwłaszcza że moje spektakle bywają makabryczne. Gram więc emocje moich postaci, choć, rzecz jasna, zawsze muszę je przerobić przez własne emocje. Robię tak bez względu na to, czy gram w teatrze dramatycznym, w teatrze formy, czy realizuję słuchowisko. Lubię grać, to moja pasja.
Kiedyś duże wrażenie zrobił na mnie Twój monodram, „Escurial” według Ghelderodego z Twoją piękną, iście filmową piosenką napisaną wraz z Pawłem Ptaszkiewiczem, zatytułowaną „Embrion”.
To historia o błaźnie i królu, obaj kochają królową, królowa właśnie umiera. Pierwszy raz widziałam ten spektakl w reżyserii Marka Bartkowicza, byłam wówczas dzieckiem. Ten tekst za mną chodził, z uwagi na piękno słowa i melancholię niderlandzką – z jednej strony żart, z drugiej strony jakaś tajemnica. Po raz pierwszy zabrałam się do „Escuriala” na drugim roku studiów na zajęciach animacji pacynką u wspaniałej pani profesor Barbary Muszyńskiej, która dała nam za zadanie przygotowanie samodzielnych i kompletnych aktorskich etiud. Postanowiłam zagrać samobójstwo królowej, grając dwiema pacynkami dialog króla i błazna, będący fantazją królowej w agonii. Wspólnie wymyśliłyśmy, że królowa będzie widziana w „lustrze” toaletki, a pacynki na moich rękach będą zwieńczeniami tralek tej toaletki. I gdy kilka lat później Marek Chodaczyński, założyciel teatru Unia Teatr Niemożliwy, zaproponował mi zrealizowanie spektaklu, zdecydowałam się właśnie na „Escuriala”, zagrałam go w Starej Prochoffni i nie tylko. Nie było to łatwe zadanie. Spektakl jest oparty na rytmach, a ostatecznie ja opierałam się tylko na sobie, bo lalki przecież nie podpowiedzą mi tekstu.

Co w teatrze lalkowym można zepsuć?
Zdarzyło mi się grać spektakl dla dzieci, który był klasycznym spektaklem parawanowym. I grałam tak intensywnie, że spadł mi parawan i musiałam zagrać, że moja postać idzie go naprawić. Innym razem robiliśmy spektakl „Fasada” nagradzanego niderlandzkiego artysty Dudy Paivy – to był jego pierwszy spektakl na duży zespół i zarazem pierwszy spektakl lalkowy dla dorosłych na wznowionych Warszawskich Spotkaniach Teatralnych. To była ich 30. edycja. Miałam w nim podwójną rolę: matki i jej dziecka, które było lalką, w jednej ze scen chłopiec-lalka miał zaśpiewać pieśń Chopina. Tak się złożyło, że spektakl był grany nie tylko wieczorami, lecz także za dnia dla liceów. Pewnego dnia na widowni była bardzo niegrzeczna młodzież, strzelali do mnie z procy. Zastanawiałam się, czy nie przerwać spektaklu i nie zejść ze sceny. Cóż, konieczna jest edukacja. Bo to nie był jedyny raz. Na studiach też raz graliśmy spektakl, podczas którego młodzież rzucała w nas ogryzkami. Po wszystkim wyszedł na scenę mój kolega i powiedział do widzów: „Powinniście sobie zdać sprawę, że jesteśmy żywymi ludźmi”.
Czego więc o lalce jeszcze nie wiemy?
Współpracuję z Fundacją Po Drugie, która zajmuje się ludźmi bezdomnymi. Wraz z Małgorzatą Lewińską robimy warsztaty teatralne, które wieńczą spektakle. Ich uczestnicy to młodzi ludzie po poprawczakach, więzieniach, osoby z rodzin patologicznych. A my nie jesteśmy terapeutkami, tylko aktorkami. Niemniej dajemy im możliwość, aby się schowali za przedmiotem, żeby swoje emocje najpierw wyrażali poprzez przedmiot. I ta lalka to niekoniecznie musi być forma antropomorficzna. To może być kubeczek, nożyczki czy butelka. Tak naprawdę każdy przedmiot, który ożywimy. I tylko musimy się zastanowić, o czym może marzyć np. stara szafa. Tu mogą okazać się pomocne bajki przedmiotowe Hansa Christiana Andersena, jak „Pastereczka i kominiarczyk”, „Ołowiany żołnierzyk” czy „Stary kufer”. Możemy opowiadać np. o dramacie maszyny do pisania, która musi pisać i w ten sposób użyć jej jako metafory ludzkiego losu.
Często też nie zdajemy sobie sprawy, że aktor musi być sprawny fizycznie, bo lalki są ciężkie. I tak w filmie Agnieszki Holland „Aktorzy prowincjonalni” główna bohaterka dostaje nagrodę za rolę wrony, a jej mąż komentuje jej pracę: „Robisz fiku-miku na patyku”. Tymczasem lalki ważą ze dwa lub trzy kilogramy, trudno jest zrobić cały spektakl z rękoma i głową w górze, do tego nieraz pracujemy całym ciałem, ważne jest dobre poczucie rytmu. W ogóle uważam, że przygotowanie muzyczne, pantomimiczne i baletowe jest niezwykle istotne we wszelkich sztukach scenicznych. Co ciekawe, nigdy nie ma bólu, gdy aktorzy lalkowi przechodzą z teatru formy do teatru „bez formy”, czyli dramatycznego (zresztą często to się ze sobą łączy). W drugą stronę jednak już bywa różnie, na ogół jest to noszenie, a nie animowanie przedmiotu.
Potrafisz doskonale ograć rekwizyt. A w czym lalka nigdy nie zastąpi człowieka?
Samodzielnie nie zagra. Lalka bez człowieka nie żyje.
Artykuł ukazał się w artbooku Presto nr 32: Lalka.