Łatwo się zgubić w krainie grzybów [o albumie "Fossora" Björk]
Po analizującej otwarte rany „Vulnicurze” i eterycznej, flirciarskiej „Utopi” Björk wróciła na ziemię (a nawet pod nią) z nowym albumem. „Fossora” (po łacinie: „Ta, która kopie”) przedstawia okres w życiu, w którym artystka, po latach pełnych bólu, odnajduje stabilizację. Swój stan wyraża z pomocą techno bitu, sekcji dętej drewnianej i muzyki inspirowanej grzybami. Brzmi jak Björk! Nie satysfakcjonuje jednak tak, jak Björk potrafi.
Styl muzyczny Björk niełatwo opisać. Jest to przestrzeń między artystycznym popem a tzw. muzyką klasyczną. To spektrum jest jednak na tyle duże, by zmieścić w sobie elektronikę, etno, folk, beatbox, hyperpop itd., itd., itd.
Fossora, czyli ta, która ma grunt pod nogami
Już po trzecim albumie islandzkiej artystki dało się zauważyć, że każdy jej projekt jest nie tylko spotkaniem z nowym brzmieniem, ale też bardzo szerokim i wyjątkowym konceptem. Jej prywatne doświadczenia przeradzały się w muzyczne i wizualne obrazy. „Post”, inspirowany życiem w Wielkiej Brytanii, wrzucał odbiorcę w wielkomiejski gwar. „Homogenic”, stworzony przez tęskniącą za krajem artystkę, zanurzał w islandzkich przestrzeniach, „Vespertine” tworzył intymną przestrzeń dla wokalistki, która, zdobywszy sławę, poczuła brak domu. I tak z każdą kolejną płytą.
W 2015 roku powstała „Vulnicura” – album, w którym artystka szeroko opisała swój ból związany z rozwodem, a w 2017 roku „Utopia”, która w kontrze do poprzedniego krążka opisywała tytułowe magiczne miejsce wypełnione miłością. Obydwa albumy, dosadniej i jaśniej niż wcześniejsza dyskografia, przekazywały stany emocjonalne Björk. Obydwa łączyły instrumentalne zespoły z wyrazistym bitem. Obydwa były (przeciwnymi sobie) ekstremami.
I tak oto powstała „Fossora”, która cały swoim istnieniem mówi, że jej twórczyni znalazła… może nie spokój, ale na pewno stabilizację.
Miłość i smutek w tempie techno
Pomysł na główny punkt odniesienia albumu – grzyby – ciekawi, ale nie dziwi. Björk już wcześniej eksplorowała tematy szeroko pojętej natury („Biophilia” 2011), skał, wulkanów, islandzkich przestrzeni („Homogenic” 1997 i „Vulnicura” 2015) czy kwiatów i robaczków („Utopia” 2017). Emocjonalna strona albumu też ma jasne uzasadnienie – Björk, po doświadczeniu emocjonalnych biegunów na poprzednich płytach, „statkuje się”. Muzycznie – ponownie ma to sens – artystka po beatboxie („Medulla” 2004) i mikrobitach („Vulnicura” 2001) zanurza się w świat techno, a po współpracy z chórami, smyczkami i zespołami flecistów postanowiła poeksperymentować z brzmieniem fagotów, klarnetów i innych instrumentów dętych drewnianych.
Te „niezaskakujące” wybory robią jednak wrażenie. Pierwszy singiel – „Atopos” – naprawdę dobrze łączy zespół dęty, grający coś w rodzaju neoklasycystycznej humoreski, z bitem z gatunku gabber. Już tym pierwszym utworem album odrywa hardcore’owe techno od stereotypu tępej „łupanki” (choć uderza ono z pełną mocą). Gatunek ten zmieszany dodatkowo z reggaetonowym rytmem buduje napięcie w opowieści o związku, który utrzymuje się dzięki pracy i nadziei, którą Björk nazywa „mięśniem”.
W następnym utworze – love songu „Ovule” – industrialny bit wzmacnia miłosny przekaz. W „Ancestress” łączy się świetnie z żałobnym wydźwiękiem piosenki. A w tytułowej „Fossorze” całą swoją mocą obrazuje proces aktywnego „zapuszczania korzeni” – odnajdywania równowagi.
Björk wykorzystuje więc techno i jego charakterystyczne elementy w najróżniejszych kontekstach. I robi to bardzo sprawnie! Raz łączy je z zespołem instrumentów dętych drewnianych, grającym partie quasi-Stravinski, innym razem z gamelanem i smyczkami, a czasem pozwala mu iść na całość w rave’owym szale.
Niespełniona obietnica
Stylistyczne podróże Björk na albumie zdają się jednak chwilami odpływać za daleko. Część utworów omyłkowo można uznać za produkty poprzednich projektów. Krótkie interludium „Mycelia” i następujące po nim „Sorrowful Soil” kojarzyć się może z „Medullą” – albumem a capella, a „Freefall” z „Vulnicurą”. Z kolei „Allow” (pierwotnie stworzone jako utwór do „Utopi”) kompozycją i całą produkcją już całkowicie odstaje od reszty. Utwory łączy z konceptem albumu m.in. warstwa tekstowa, ale odróżnia znacznie więcej. Płyta jako całość brzmi nieco miszmaszowo, a i same utwory też na tym tracą, bo skonfrontowane z bogatymi w środki kawałkami o jasnym koncepcie wydają się czasem wybrakowane lub źle wyprodukowane.
Odbioru albumu nie ułatwia fakt, że utwory Björk coraz bardziej tracą swój art-popowy, regularny charakter. Tak, jak pierwsze albumy od razu chwytały melodiami, riffami i przystępnym rytmem, tak teraz słuchacz od razu musi muzykę artystki słuchać w pełnym skupieniu. Kiedy doda się do tego teksty ze zdawkowymi elementami rytmu i rymu, melizmatyczne melodie i wyżej wspomniane problemy – album staje się bardzo ciężki w odbiorze. Na poprzednich płytach metaforyczne teksty Björk i jej nieperfekcyjnie rytmiczny śpiew mogły błyszczeć. Można było je powoli odkrywać i analizować. Na znacznie bardziej awangardowej „Fossorze” docenienie stworzonego materiału nie jest takie proste.
Po kilku przesłuchaniach, album oczywiście staje się bardziej czytelny, ale wtedy prostsze utwory zaczynają nudzić, a stylistyczne różnice między utworami irytują. Finalnie cały wytworzony świat, choć jak zawsze niezwykły, nie zanurza mnie w uczuciach, o których Björk mówi w wywiadach i materiałach promocyjnych. Nie ma w nim również tak wiele gabberu, jak zdawały się zapowiadać to single.
Fungophilia
Album jednak mimo wad jest warty posłuchania. Szczególnie, że na swój sposób przypomina grzyby, które Björk w rozmowie z Pitchfork opisuje tak: „Są super, prawda? Są psychodeliczne i są żywe, i wyskakują wszędzie. W większości podróżują po całym lesie”. Grzyby są jednocześnie dostojne (to królestwo organizmów starszych niż rośliny) i bardzo zabawne (kolorowe i o różnorakich kształtach). Tak samo album jednocześnie zdaje się poważny i zabawny. Mroczny i lekki. Łączy w sobie wątki żałoby i skoczne melodie klarnetu. Brudne techno i klarowne smyczkowe aranżacje. Gra na tych pozornych przeciwieństwach tworzy skomplikowane wrażania estetyczne i emocjonalne. Duże zróżnicowanie utworów nabiera sensu po zrozumieniu inspiracji stojących za albumem. Wciąż wolałbym zobaczyć w tym projekcie więcej koherentności, ale trudno mi odmówić mu uroku.
Również fagoty, klarnety i oboje świetnie wpasowują się w grzybny charakter albumu. Ich ciepłe brzmienie zdaje się zanurzać słuchacza pod ziemią, a grane przez nie żartobliwe i skoczne partie imitować ukryte pod powierzchnią życie grzybów. Björk potrafi jednak używać ich przy tworzeniu znacznie czarniejszych krajobrazów. „Victimhood” – utwór opowiadający o uzależniającym uczuciu bycia ofiarą – przeraża niemalże sonorystyczną barwą i niskimi dźwiękami.
Czy warto wracać?
Tajemnic podziemnego świata stworzonego przez Björk jest więcej. Trudno jednak je w pełni doceniać. Choć wszystkie utwory są połączone wątkami grzybów i odnajdywania życiowej równowagi, to tworzą ostatecznie niespójny album. Oczywiście nie jest to zły projekt – trudno takiego sformułowania użyć, mówiąc o dziele Björk. Jego wielokrotne przesłuchiwanie nie przynosiło mi zmęczenia. Pozostawiało jedna duży niedosyt.
Z pewnością wracać będę do piosenek z tego albumu. Do przepięknie upamiętniającego zmarłą matkę artystki „Ancestress”. Kojącego „Allow”. Energetyzującej „Fossory”. Trudniej mi jednak przyjdzie powrócić do całego albumu. Może to królestwo grzybów jest za duże, a może to ja za mały, ale po prostu się w tym świecie gubię.