Nuda i doświadczenie
Ostatnio obserwuję, u siebie i innych, dziwną zależność – im bardziej ktoś jest doświadczony w jakiejś materii, tym łatwiej się nudzi. Z każdą usłyszaną interpretacją utworu rosną nasze wymagania i łatwiej nam ocenić kolejne jako „nudne”. Im więcej filmów, książek poznajemy, tym częściej zauważamy, że coś jest wtórne, eklektyczne. Czy zatem, intensywnie eksplorując świat sztuki – i świat w ogóle! – mamy szansę tej nudy uniknąć? A może jesteśmy na nią skazani?
Czas naiwności
Gdy byłam nastolatką, wszystko wydawało się nowe, odkrywcze, zachwycające. Każdy koncert słuchany na żywo lub w radiu to było wydarzenie. Nawet jeśli nie wszystko mi się podobało, moja uwaga skupiona była na wyszukiwaniu detali, porównywaniu z innymi wykonaniami. Dopiero uczyłam się trudnej sztuki argumentacji, by móc potem dyskutować o walorach i brakach danej interpretacji, cechach gry różnych wykonawców. Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że dziesięć lat później spokojnie będę przysypiać na koncertach, a po dwudziestu ukradkiem zerkać na komórkę ukrytą w torebce – nie uwierzyłabym. Jakim cudem coś, co jest pasją, w moim przypadku także zawodem, mogłoby mnie znudzić? Z podobnym entuzjazmem podchodziłam do lektur, filmów, a nawet rozmów z przyjaciółmi. Banalne, choć długie rozmowy o naturze nastoletnich związków uczuciowych lub relacji z rodzicami miały w moim odczuciu rangę głębokich dysput filozoficznych. Dziś może nie to, że mnie nudzą, ale staram się, by nie trwały zbyt długo i nie miały zbyt patetycznego tonu. Przecież niczego nowego w tej materii odkryć już się nie da, każdy myśli, że jest wyjątkowy, a wszyscy jesteśmy tacy sami. Brzmi znajomo? Być może tak objawia się dojrzałość i nie trzeba tęsknić za utraconą intensywnością doznań. Oszalelibyśmy sami ze sobą, ekscytując się wszystkim jak szczeniaczek, a doświadczenie uczy nas odróżniać rzeczy wartościowe od pospolitych. Ale czy jednocześnie czegoś nam nie odbiera?
Elita bywalców
Popularny jest pogląd, że aby zasłużyć na miano znawcy tematu, trzeba wszystkiego doświadczać w dużych ilościach. Wydaje się to nam wręcz oczywiste. Licytujemy się, kto więcej książek posiada, ile filmów obejrzał, na ile koncertów rocznie chodzi. A twórcy? Mozart, który napisał około 60 symfonii w czasie krótkiego życia, to jest ktoś, geniusz. A Brahms? Tylko cztery, a żył długo – nie mógł się bardziej sprężyć? Lubimy utożsamiać ilość z jakością i tak też postrzegamy skalę własnego doświadczenia. Do pewnego momentu to działa. Faktycznie, dostarczając sobie wciąż nowych bodźców, nowych lektur, filmów, znajomych – szczególnie gdy bardzo różnią się od siebie – poszerzamy swoje horyzonty siłą rzeczy. Zauważamy różne style wypowiedzi artystycznej, wzbogacamy słownictwo, otwieramy się na różne poglądy. Czasem przybiera to niemal postać uzależnienia, biegamy z jednej wystawy na drugą, śledzimy profile dziesiątek artystów, nałogowo kupujemy płyty. Nasza próżność podpowiada nam, że to dobrze, przecież tak właśnie wygląda rozwój, wzbogacanie się. Poznajemy świat nie tylko dla własnej przyjemności, ale też możemy uchodzić za autorytet, eksperta.
To już było
Przychodzi jednak moment krytyczny, ten, w którym zauważamy, że coś już kiedyś słyszeliśmy, widzieliśmy, czytaliśmy, że to po prostu… nic nowego! Najpierw myślimy, że to przypadek, czasem mamy pod ręką usprawiedliwienie – dobre idee zawsze lęgną się w kilku głowach jednocześnie. Co jednak, gdy liczba plagiatów idzie w setki, a do nas dociera dramatyczna prawda, że wszystko jest już tylko kręceniem się w kółko? Czy łatwo nam to zaakceptować? Nie czujemy się oszukani? A jeśli to my jesteśmy twórcą? Wszystko zależy od naszej ambicji i charakteru. Ci, którzy wciąż gonią za nowością, za punkt honoru stawiają sobie poznawanie nowych terytoriów i mają naturę niestrudzonych eksploratorów – będą musieli coraz więcej trudu włożyć w wynalezienie czegoś, o czym świat jeszcze nie słyszał. Poniekąd czują się do tego zmuszeni, bo przecież wszystko, co znane – jest nudne! Tak naprawdę powiedzonko „ludzie lubią to, co znają” nie do końca jest prawdziwe i bywa nadużywane. Zwykle przez tych, którym nie starcza kreatywności, brakuje odwagi. U twórców pogoń za byciem oryginalnym może doprowadzić do głębokiej frustracji, nie każdemu uda się być odkrywcą nowej techniki malarskiej czy kompozytorskiej. Jedocześnie nie każdy pogodzi się z tym, że dzieła podobne do jego własnych tworzą też inni. Wielu jednak machnie ręką, dalej będzie malować akwarelki, pejzaże i kwiaty w wazonie, nierzadko plagiatując samego siebie – zwycięży pragmatyzm. Bo dziwnym trafem takie dzieła zawsze mają nabywców.
Stare a nowe
Czy mając świadomość, że większość rzeczy w mniejszym lub większym stopniu jest repliką tego, co już istnieje, musimy pogodzić się z nudą? Być może jest sposób, by temu zaradzić, a może nawet kilka. Ze strony artystów, twórców, nauczycieli, wszystkich tych, którzy chcą dzielić się z innymi swoim dorobkiem intelektualnym i artystycznym, może to być świadome odcinanie się od wzorców, od kanonu, odwaga w wytyczaniu nowych trendów. Osobiście niezwykle doceniam nowe interpretacje zagranych do bólu hitów, coraz rzadziej używam zwrotów, że coś jest niestylowe, niezgodne z zamysłem kompozytora itp. On miał jeden umysł i jedną szansę – tworząc dzieło, zaproponował więc jakąś jego wizję. Ale kto wie, czy nie chciałby wprowadzić zmian? Ba, mamy trochę opisanych przypadków, kiedy po latach partytury w istotnym stopniu zmieniały kształt. Akurat nie nuda była tu motywem, częściej perfekcjonizm lub sugestie wykonawców, jednak warto spojrzeć na to i od tej strony. Sam zapis, czy to nutowy, czy tekst sztuki, to dopiero początek. Niewidzialne a nieodłączne są przecież tempo grania lub recytacji, obrazy, które podsuwa umysł odbiorcy, intonacja zdania lub frazy, barwa głosu aktora lub instrumentu muzyka. To one, tak zmienne, pozwalają się nie nudzić, nawet jeśli słuchamy czegoś piętnasty raz w życiu. Przynajmniej w pewnym stopniu. Być może jest w tym głębszy zamysł, że zapis, czy to alfabetem zwykłym, czy nutowym, to mocno niedoskonała próba uwiecznienia treści. Podobnie nasza osobista czułość zmysłów, sposób, w jaki widzimy kolory, słyszymy tony. Może domyślna wielość interpretacji jest w ogóle sensem twórczości?
Zajrzyj do środka
A co może zrobić biedny, znudzony odbiorca, czytelnik, słuchacz, człowiek-który-widział-już-wszystko? Może zacząć eksplorację do wewnątrz. Nie w poziomie, szukając wciąż nowych obiektów zainteresowania, a w pionie – tropiąc interesujące wątki w tym, co już zna. Czy na pewno wie już wszystko o ulubionym dziele, jego twórcy, szkole, z jakiej się wywodzi, użytej technice? Czy obserwuje, jak zmienia się obraz w zależności od oświetlenia? Czy wyobraża sobie, jak wyglądałby, gdyby nagle pojawiła się na nim dodatkowa postać lub inny kolor tła? Może, zamiast zżymać się, że w repertuarach filharmonii są wciąż te same utwory, lepiej spróbować czegoś się o nich dowiedzieć, uruchomić wyobraźnię, ciekawość? Sądzę, że nasz odbiór często jest powierzchowny, bo jesteśmy leniwi. Bo tak naprawdę nie chcemy się dowiedzieć, szczerze mówiąc wcale nas tak bardzo nie interesuje dane dzieło. Ma być przyjemnie, łatwo, dostępnie, w szkole już byliśmy, swoje na klasówki wykuliśmy. Podobnie w relacjach z ludźmi. Mówimy, że ktoś jest nudny, lecz nie robimy żadnego kroku w jego stronę, by zechciał się podzielić tym, co zachowuje tylko dla siebie lub najbliższych.
Bądź jak Paszczak
Oczywiście, oceniając sytuację obiektywnie, możemy mieć rację. Faktycznie nasz rozmówca niczym nie jest w stanie nas zaskoczyć, a utwór lub książka przypominają te, które już znamy. I choćbyśmy chcieli, nie możemy już niczego więcej z nich „wycisnąć”. Na szczęście wydaje się mało prawdopodobne, byśmy zdążyli poznać wszystko. Jak ten biedny Paszczak w Muminkach, który odkrył, że posiada kompletny zbiór znaczków, wszystkie, jakie kiedykolwiek wydano, i wpadł z tego powodu w rozpacz. Dzieł sztuki starczy nam na całe życie, nigdy nie obejrzymy wszystkich wystaw i obrazów, nie damy rady posłuchać każdego utworu – a przecież niektórych słuchamy wielokrotnie, „tracąc” cenny czas. Nie przeczytamy wszystkich książek. Trzeba się z tym pogodzić, ale warto też dostrzec szansę na stały dopływ atrakcyjnych treści, a przecież każdego dnia powstaje coś nowego. Ostatecznie można całkowicie zmienić branżę. Paszczak zaczął układać zielnik. My możemy porzucić wystawy na rzecz starych motocykli, kolekcjonowanie lalek na wycieczki śladem azjatyckiej kuchni. Znam osoby, które mimo zaawansowanego wieku wciąż wynajdują sobie nowe (i to dość odległe od siebie) obszary zainteresowań. Nawet jeśli początkowo robią coś na siłę, bez wielkiego przekonania, po pewnym czasie autentycznie dają się wciągnąć w temat. Może warto brać z nich przykład, w końcu prognozowane jest nam coraz dłuższe życie. A najgorsze, co możemy sobie zrobić, to zanudzić się na śmierć.