Sprzyjając zadumie [„Non omnis moriar” w Polskiej Operze Królewskiej]
„Non omnis moriar” Wolfganga Amadeusza Mozarta w Polskiej Operze Królewskiej – mimo że już trochę od premiery minęło (29.04.2022), to wciąż zachwyca. Soliści śpiewają jak natchnieni, Zespół Wokalny POK wzbudza respekt brzmieniem i perfekcyjnym wykonaniem (przygotowanie – Jakub Szafrański), orkiestra pod dyrekcją Karola Szwecha gra z pasją.
A choć oprawa wizualna całości jest nad wyraz oszczędna, to przecież doskonale się broni w kontekście założeń spektaklu. Ma on charakter kontemplacyjny, budzi refleksję, której tak potrzebujemy na przełomie października i listopada, gdy poruszają nas wspomnienia przywoływane przez Święto Zmarłych.
Na przedstawienie złożyły się trzy kompozycje: Kyrie KV 341 – samodzielna część mszalna utrzymana w tonacji d-moll na potężną obsadę wokalno-instrumentalną, instrumentalne, skomponowane najprawdopodobniej w 1785 roku i silnie związane z epizodem masońskim w życiu kompozytora Maurerische Trauermusik KV 477/479a oraz wykorzystujące melodyczny materiał Mszy c-moll KV 427, przepiękne Davide penitente KV 469 z psalmami z I Księgi Samuela, które w sumie stworzyły „symboliczne misterium nieśmiertelności każdego człowieka, którego pamięć pozostaje w jego dziełach i wśród żyjących”, zgodnie z pierwotnym zamysłem, o którym wspomina w programie wydarzenia Dyrektor Polskiej Opery Królewskiej Andrzej Klimczak, zarazem reżyser przedstawienia. Sam tytuł całości „Non omnis moriar”, na którą złożyły się wspomniane lamentacyjno-żałobne utwory Mozarta, to cytat z Horacego oznaczający: „Nie wszystek umrę”. W ten sposób postanowiono złożyć hołd zarówno postaciom istotnym dla artystów, jak Stefan Sutkowski czy Ryszard Peryt, jak i oddać atmosferę niepokoju i nadziei na pokój za naszą wschodnią granicą. Bo, jak zostało to wyśpiewane podczas wieczoru:
„Pośród mrocznych cieni
złowrogich
jaśnieje dla sprawiedliwego niebo
pogodne,
zachowuje jeszcze pośród burz
swój pokój wierne serce”.
Wspomniałam o wybitnych partiach solistycznych, które wybrzmiały podczas wykonania 4 listopada w Teatrze Królewskim w Starej Oranżerii w Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie. Sopranistka, Iwona Handzlik, głęboko poruszyła publiczność, wydobywając takie emocje i niuanse z kompozycji, iż naprawdę można było się zasłuchać i przeżyć katharsis. Pięknie wtórowała jej druga sopranistka, Gabriela Kamińska, esencjonalny był też trzeci głos, tym razem męski, tenora, Jacka Szponarskiego. Uzyskali oni czyste, doskonale zharmonizowane brzmienie, szczególnie w finale spektaklu, co zostało nagrodzone owacjami na stojąco. Bardzo dobrze sprawdził się też subtelny ruch sceniczny zespołu wokalnego w połączeniu z reżyserią świateł (Paulina Góral) i scenografią (Marlena Skoneczko), w której przede wszystkim wyróżniały się projekcje (Marek Zamojski). Od szczegółu w postaci pojedynczych zniczy, a następnie ich „tłumu” przeszliśmy tutaj do ujęć kosmosu. Z początku grupa śpiewających w skromnych, szarych strojach jawiła się niczym księżycowy lud czy pył kosmiczny wyłaniający się z pustki, później jednak została nam ukazana planeta Ziemia i widok miast widzianych z wysoka. Pozwoliło to spojrzeć na nasze pragnienia i lęki, o których traktowały tęskne melodie tak w bliskości, jak i w dystansie. Było w tym wszystkim coś bardzo autentycznego, głębokiego. Można by się spierać, czy nie było nazbyt statycznie. Jednakże w moim odczuciu inaczej o życiu i śmierci śpiewać nie można – należy zanurzyć się w introspekcji, należy spojrzeć z lotu ptaka, należy wzruszyć się w bocznej loży jak ja i wrócić w zadumie przez park pod gwiazdami.