Niewygodny spektakl ["Napis" w Teatrze Ateneum]
Nasze światopoglądy zbudowane są z zasad. I niezależnie od tego, czym się kierujemy, nawet przesiąknięci ideą wolności, równości i tolerancji możemy być fundamentalistami. Możemy być fanatycznymi wyznawcami antyklerykalizmu. I możemy zwalczać każdego, kto zadaje proste pytanie podważające nasze poglądy.
Zmęczyłam się, oglądając „Napis”. Coraz trudniej mi było znosić płytkich, zarozumiałych hipokrytów w eleganckich i dopasowanych ubraniach z nienagannymi fryzurami i dykcją. Coraz bardziej było mi żal nowych lokatorów apartamentowca w centrum.
Początkowo nie bardzo wiedziałam, kto kim będzie, a małostkowość pana Lebruna śmieszyła mnie tak jak jego sąsiadów. Okazało się jednak, że niewinne pytanie o napis w windzie to także pytanie o to, czym się kierujemy w naszym życiu, w ferowaniu wyroków i ocenianiu innych oraz tworzeniu sobie wyobrażenia o świecie. Niewinne, a dociekliwe „Dlaczego?” pana Lebruna brzmiało jak atak na tożsamość każdego, komu to pytanie zadawał. Przecież w normalnym świecie nikt o to nie pyta. To oczywiste. Przecież tak napisano w gazecie, pokazano w telewizji i napisano o tym tyle mądrych książek, prawda? Pana Lebruna nie obchodzą książki, gazety i inne źródła powierzchownej niby-wiedzy. On chce zrozumieć, dlaczego jest tak, jak jest. I dlaczego ktoś w windzie wyrył ten napis. I nie, nie usunie go, dopóki nie pozna prawdy. Dlatego pan Lebrun został okrzyknięty faszystą. Dlatego na koniec…
Warto zobaczyć niewygodny spektakl w warszawskim Ateneum. Niech nas rozedrga i powierci dziurę w brzuchu.
Prosta, czysta scenografia złożona z jasnego dywanu i szarych nowoczesnych mebli oraz kilku transparentnych akcesoriów, wścibskie wizualizacje i natrętna muzyka są doskonałą ramą dla świetnej gry aktorskiej. W premierowej obsadzie można było zobaczyć m.in. Krzysztofa Tyńca i Emilię Komarnicką-Klynstrę, którzy zagrali wręcz brawurowo. To moi faworyci, ale doceniam także Grzegorza Damięckiego, Paulinę Gałązkę, Bartłomieja Nowosielskiego i Marzenę Trybałę, bo wszyscy weszli w role z chirurgiczną precyzją, tworząc sześć pełnokrwistych postaci. Na słowa uznania zasłużył zresztą cały zespół twórców z reżyserem Arturem Tyszkiewiczem na czele, a przede wszystkim autor sztuki. „Zabrakło mi w tym pewnej głębi i inteligencji” – usłyszałam po wyjściu z sali. I słusznie, że zabrakło. To nie Witkacy. I o tym też jest ten spektakl. Bez głębi i inteligencji, z wdrukowanymi zasadami, dzięki którym żyjemy łatwo i przyjemnie – możemy sprawnie funkcjonować w społeczeństwie. O ile nikt nie próbuje nas pytać, dlaczego myślimy właśnie tak, jak myślimy.