Ja chcę dźwięk lwa! [Jerzy Maksymiuk opowiada]

08.04.2024
Jerzy Maksymiuk

Każdy, kto zna Jerzego Maksymiuka, wie, że jest artystą nie tylko żywej muzyki, ale też żywego słowa. Jego sztuka opowiadania to prawdziwe widowisko z bogatym repertuarem gestów, brzmień i dynamiczną modulacją głosu. Kiedy barwnie snuje historie, jest na scenie – w czasie rzeczywistym, przeszłym i przyszłym. Protagonista absolutny i niezależny, nieposkromiony żywioł, pochłaniający słuchacza bez reszty.

O KREACYJNOŚCI

Monika Szulc: Na spotkanie z Maestro i jego żoną Ewą Piasecką w domu państwa Maksymiuków idę bardzo podekscytowana, z dwudziestoma pytaniami w głowie. Już od pierwszych chwil czuję znakomitą energię. Wywołuję rozmowę serią moich ulubionych „top-myśli” pana Jerzego, a Norwidowskim zdaniem z Promethidiona łapię złotą nitkę porozumienia. Jest entuzjazm.
 

Jerzy Maksymiuk: Zawsze muzykom z orkiestry powtarzam równie ważne dla mnie słowa Ignacego Jana Paderewskiego – „praca kreacyjna daje nowe życie”. A kiedy kończę próbę, chętnie przytaczam łacińską sentencję: nulla dies sine linea, czyli: nie ma dnia bez kreski/bez owocnej pracy.

Muzyka spośród wszystkich sztuk jest najbardziej kreacyjna… Przecież utwór to same czarne kropki. Patrząc na nie, mało kto je słyszy. Tak więc jeśli ich nie zagramy, dzieło się nie wydarzy. Ono potrzebuje ożywienia, najlepiej przez kreację, wybitną kreację! Jeśli utwór wykonany jest średnio, nikogo nie zainteresuje, a my artyści nie będziemy potrzebni. Sztuka zaczyna się tam, gdzie wszystko jest specjalne – od początku do końca. A dyrygent jest jak designer, który stwarza sukienkę. Musi mieć doskonały materiał, ale także świetny projekt i najlepszych wykonawców. Wtedy podchodzi z nożyczkami i tylko jednego jego małego cięcia potrzeba, by powstało prawdziwe dzieło.

 

Ewa Piasecka: No i jeszcze perfekcja. Jurek w utworach chorobliwie dąży do perfekcji. Tłumaczy i usprawiedliwia go to, że muzyka jest dla niego jak świątynia.
 

J.M. Rzeczywiście, ona mnie opanowała. Można tak zamęczyć ludzi, wiem przecież…
 

O POSZUKIWANIU DIAMENTÓW

Lubię, kiedy Maksymiuk opowiada o swoich ulubionych utworach. To historie z akcją, gdzie każdy szczegół jest przemyślany. Tym razem zapytałam o dzieła-zaskoczenia, Maksymiukowe odkrycia.

 

E.P. Kiedyś Jurek wyszukał sobie utwór – Jeux (Gry), ostatnią kompozycję Debussy’ego – niewielkie dziełko, bardzo rzadko grane. Jurek siedział rok nad partyturą. Co on z nią robił, diabli wiedzą. Siedział i przepisywał, przepisywał. Zastanawiał się. Ile można…

 

J.M. Siedziałem, żeby niuanse wydobyć. To, co ja tam wyczytałem, to jest… więcej niż utwór… Znalazłem małe-wielkie piękna, diamenty.

 

E.P. To, czego inni nie szukają i nie znajdują…

 

J.M. Ale muszę przyznać, że w Brahmsie diamentów nie widzę. Być może nie jestem wrażliwy na jego muzykę. Nie wiem nawet, czy Brahms mi się podoba. Jeśli go nie rozumiem, to nie ma co go męczyć (śmiech).

 

O MALARSTWIE

Rozmawiamy o sztuce obrazów. Maksymiuk wymienia Klimta, Muncha, Chagalla, Kandinsky’ego, czyli twórców, których kreska jest bardzo nasycona i wyrazista… Zauważam analogię między wyborami Maestro a typem jego osobowości. Dzielę się spostrzeżeniami, przywołuję Kompozycję 8 Kandinsky’ego. Obraz ten, pełen kontrastów, napięć, ale również miękkich, łagodnych linii, w moim przekonaniu bardzo oddaje fenomen charakteru Mistrza. W Caravaggiowskim Chłopcu z koszem owoców widzę z kolei jak żywo samego Jerzego Maksymiuka, jego ekspresję i siłę. Maestro słucha z zaciekawieniem, nie zaprzecza… Pani Ewa potwierdza moje spostrzeżenia.

 

E.P. Wbrew temu, co myślą ludzie, Jurek jest sumą przeciwieństw. Jednego dnia to diabeł wcielony, rozpiera go nadekspresja, kiedy indziej jest „milaskiem” (śmiech). Podoba mu się Kandinsky, ale i „rozmyty” Pissarro.
 

O PREDYSPOZYCJACH SCENICZNYCH

Pani Ewa opowiada o pewnej artystce, która sądziła, że nie dopuszcza jej na estradę jakaś klika. Przedstawiono ją Maksymiukowi. Grała znakomicie, więc Maestro zgodził się na koncert z udziałem tej solistki. Kiedy doszło do występu, artystkę zżarła trema tak bardzo, że nie mogła grać, zapominała partii, zatrzymywała się co pięć minut, nie wytrzymała napięcia. Koncert musiał zostać przerwany.

 

J.M. Żeby zostać solistą, trzeba mieć, oprócz talentu, jeszcze rozmaite predyspozycje, jak chociażby odporność na stres, świetną pamięć, kinetyczne zdolności, także i prezencję. Skrzypek powinien nie tylko pięknie grać, ale dysponować i mocnym dźwiękiem. To ideał. Zdarza się, że niektórzy soliści niczego z tego nie mają.
 

O BARWACH

W jednym z wywiadów, kiedy Maksymiuk rozprawiał o ulubionym Walcu z Serenady Piotra Czajkowskiego, wspomniał o brzmieniu rosyjskiej zieleni. Spodobała mi się ta fraza, wracam do niej, proszę o uzupełnienie. Jestem ciekawa, czy to inspiracja przyrodą, czy jakiś inny znak szczególny.
 

J.M. Kiedy orkiestra „zagrała już zieleń”, ja zapragnąłem tej „butelkowej” i zaczęła się zabawa… Nie wszyscy muzycy to akceptują. Trudno (śmiech).

Rosyjska zieleń ma w sobie niesłychaną wyrazistość, jest soczysta. To krwista zieleń. Zieleń w ogóle ma wiele barw, nie to co czerwony. Czerwony to czerwony, ma dość małe spektrum. A zieleń – może być prawie żółta, ale też prawie niebieska, może być wojskowa, szara zieleń. Zieleń mnie pociąga…

 

E.M. A mnie pociąga twoje myślenie i twój język. Żądania, by w Serenadzie Czajkowskiego nuty były jak „łezki, a nie igiełki”, pytanie, czy „forte słonia może być takie jak forte motyla”. Stwierdzenie, że „intonacja niby dobra, a całkiem niedobra”.

 

Dalej rozmawiamy o dobrodziejstwach płynących ze słyszenia w kolorach, czyli synestezji i alfabecie barw.

 

J.M. Marta Ptaszyńska widzi muzykę kolorami. Ja natomiast jestem wyczulony na kontrasty, jednak niezwykle subtelne, niuansowe. Dlatego tak bardzo lubię muzykę Debussy’ego. Wszystkie jego utwory to kontrasty, te dyskretne właśnie. W Nokturnach muzyka mówi tak: szary do szarego i szczypta niebieskiego. Albo: szary do tego i szczypta zielonego. Następnie: szary i szczypta innego szarego…

Mówimy o kolorach, ale ich przecież nie ma w muzyce. Dźwięki są jak niby-farby, ale też jak niby-słowa. Barwa w muzyce to materia odczuwana, trudna do uchwycenia. Podobnie kiedy mówimy, że róża jest piękna, to… to jest za mało przecież…

 

O MYŚLENIU OBRAZAMI

Maksymiuk nuci II część Largo z Koncertu fortepianowego nr 5 f-moll BWV 1056 Jana Sebastiana Bacha.

 

J.M. Proszę posłuchać… Ta fraza brzmi jak czułe pytanie skierowane do kobiety: „dlaczego jesteś zamyślona, zasmucona, o czym myślisz…?”. Z muzyki można układać sceny, obrazy, całe historie, odnosząc je do rzeczy, które znamy z życia. To prawdziwa sztuka! Bernstein tak pracował, ja czasem tę metodę również stosuję.

 

E.P. Kiedyś, podczas koncertu, na którym prezentowany był utwór skomponowany przez pewnego młodego kompozytora, Jerzy wymyślił historię o łani i brzozie. Opowiadał, jak sarna tuli się do drzewa, ociera się o nie, dotyka je łebkiem. Zaczęło robić się niebezpiecznie… Dzięki Bogu osoba z widowni wykrzyknęła: „grajcie, grajcie już!”. Ten okrzyk był jak wybawienie (śmiech).
 

O TRAJEKTORIACH EMOCJI KREŚLONYCH WIECZNYM PIÓREM

Kiedy Pani Ewa mówi o łani, Pan Jerzy powoli przenosi się myślami gdzie indziej.

 

J.M. Lubię pisać piórem. Dawniej maczano pióro w atramencie. Pisało się też listy. One były jak obrazy naszych emocji.

 

Maestro bierze jedno ze swoich kolekcjonerskich, szlachetnych piór i wchodzi w rolę piszącego list.

 

J.M. „Droga Ewo! Dzisiaj rozmawiałem z panią Moniką. Cieszę się bardzo, bo nadajemy na podobnych falach. Ale wiesz co, przypomniałem sobie pierwsze nasze spotkanie, kiedy zobaczyłem Cię w parku…” (Maestro pokazuje gest zatrzymanej dłoni. Tłumaczy urok zamyślonej chwili, utrwalony w stygnącym atramencie. Pióro potrzebować będzie kilku niewyraźnych liter, by znów się rozpisać).

 

J.M. „Wiesz. I pamiętam najbardziej…” (Tu Maksymiuk nie odrywa dłoni od kartki. Robi się drobny kleks).

 

J.M. On też znaczy, kreśli emocje…

 

O NASTROJACH PÓR ROKU

J.M. Gdybym miał wybrać, czy deszcz, czy słońce, to wybieram deszcz. Lubię jesień. W niej jest głębia. To metafora całego życia… Lubię też wspominać. W ten sposób zatrzymuję chwile. Mam takie zamyślenia… Jestem smutnym romantykiem… Ewa z kolei myśli do przodu…

 

E.P. Tak, Jurek lubi wracać do przeszłości, ja nie. Nie siedzę tam, bo po co… Pewno dlatego do siebie pasujemy.
 

O SZTUCE DYRYGENCKIEJ

Pytam, czy dyrygent przed czterdziestką to żółtodziób. Maksymiuk odpowiada przecząco.
 

J.M. Dyrygent musi mieć dobre ręce. Często istota ruchu tkwi w jednym milimetrze. Ile jest tajników dyrygentury…

Waltornie, proszę nie zapominać, kiedy odzywa się państwu dźwięk.

Panowie, w ogóle nie reagujecie na gest!

Proszę podnosić instrumenty szybciej!

A teraz precyzyjny rytm poproszę. O! Ten jest właściwy, a ten „rozmemłany”.
 

E.P. Kiedy się Jurek przyczepi, to jak rzep… (śmiech)

(Maksymiuk kontynuuje wymyśloną próbę z orkiestrą).

 

J.M. Panowie, ten dźwięk piszczy jak kot, a ja chcę dźwięk lwa!

Mówię czasem orkiestrze, że brakuje w utworze pointy. Ale jak to zrozumieć… Muzyki nie położysz na wadze. Bo ile waży cisza – 2 deko czy 20 deko… Pewnie muzycy myślą, że znowu cuduję, bo przecież kompozycja pięknie się kończy i tyle. A dla mnie czegoś jeszcze brakuje.

Kiedy na przykład dyryguję Debussym, proszę muzyków, by grali tak cicho, że już ciszej się nie da.

Mówię wtedy: „panowie, poproszę krok od ciszy…”. Wiem, jakie proporcje mają być zachowane, żeby dźwięk brzmiał odpowiednio cicho. Ale nie zdradzę. To lata pracy z orkiestrami i wymyślenie sposobów dotarcia do muzyków. Dodajmy jeszcze zmarnowane serce, nerwy i głowę. Często krwawo trzeba zapłacić za wybitną jakość. Powiem tylko, że moja metoda to: duszę, duszę, bo słyszę! I… wyduszę!… Nie dam rady inaczej.
 

Jestem ciekawa zdania, jakie Maestro ma na temat sztuki dyrygenckiej kobiet.

 

J.M. Kiedyś powiedziałem, że kobieta nie może dobrze dyrygować. Jest przecież słabsza niż mężczyzna, wiele utworów wymaga siły, mężczyzna ma jej wiele więcej. Czy przystoi tak bardzo spocona twarz itp., itd., wiele miałem takich uzasadnień na nie. Teraz cofam te słowa. Zmieniłem zdanie pod wpływem maestrii Moniki Wolińskiej. To niezwykle charyzmatyczna dyrygentka. Bardzo ją cenię. Na uniwersytecie muzycznym przygotowuje dyrygentów tak, by czytali partyturę głęboko. W tamtych właśnie rejonach można znaleźć bowiem coś nieoczywistego. Ale największą sztuką jest przekładać to jeszcze na gest. Niewiele osób to potrafi.

 

O REDAGOWANIU PARTYTUR

Na pytanie, czy Mistrz redaguje partytury, pani Ewa reaguje gwałtownie, jednak słyszę w jej głosie również podziw: on robi straszne rzeczy! Jerzy Maksymiuk szykuje się do tłumaczenia swoich redakcyjnych zabiegów. Do pokazów wybiera Beethovenowską Eroikę, którą dyrygował dwieście razy. Kiedy zaaferowany zaczyna kreślić pięciolinie na swojej własnej partyturze, pani Ewa podnosi larum, podaje Maestro czystą kartkę.
 

J.M. Proszę popatrzeć: trzy pierwsze akordy.

 

Maksymiuk błyskawicznie pisze Beethovenowskie nuty i wykłada swoją koncepcję zapisu, jak w orkiestrze osiągnąć precyzyjnie rytmiczny efekt, który prawdopodobnie był w zamyśle kompozytora. Na kolejnej kartce kreśli z kolei II temat z IV Symfonii i nuci go. Tłumaczy „fizjonomię” barw dźwięków klarnetu oraz podaje przepis na miękkie brzmienie. Dalej opowiada o redakcji partii orkiestrowej w II Koncercie skrzypcowym Szymanowskiego.
 

J.M. Utwór jest rzadko grany, bo orkiestra zagłusza solistę. Szymanowski nie zdawał sobie dobrze sprawy z tego, jak słyszalne będą skrzypce, grając razem z orkiestrą, po prostu nie miał daru do instrumentacji, wobec tego trzeba sporo z tego fragmentu wymazać. Idę wzorem Wodiczki. Wykreśliłem trzydzieści procent nut i teraz to dobrze brzmi. Nasi najwięksi skrzypkowie chwalą, więc przestałem się bać, co też ja robię. Może PWM wyda tę wersję?
 

O UTWORACH „PRZEGRANYCH”

Lista ulubionych kompozytorów Jerzego Maksymiuka jest powszechnie znana. Podczas tego spotkania chciałam posłuchać o dziełach, których formuła być może już się wyczerpała.

 

J.M. Czas rozkwitania utworów jest ograniczony. W pewnym momencie osiągają apogeum i stop. Bzdurą jest sądzić, że wciąż można je wykonywać lepiej i jeszcze lepiej. Kiedy byłem dyrygentem Polskiej Orkiestry Kameralnej, w pewnym momencie zauważyłem, że zacząłem wręcz psuć utwory, moje „dodatki” nie brzmiały już dobrze. Na tournée graliśmy wciąż te same kompozycje, ponieważ repertuar dla takiego typu zespołu jest ograniczony. Przyznam, że w pewnym czasie nienawidziłem Eine Kleine Nachtmusik Mozarta, na Serenadę Czajkowskiego, którą dyrygowałem osiemset pięć razy, także nie mogłem patrzeć. To tak jak z… zupami. Grochówkę lubię bardzo, no ale następuje moment, że już wolę ogórkową.
 

O WIERZE

Nasze rozmowy na chwilę przenoszą się w rejony metafizyczne. Dotykamy wątpliwości, czy „gdzieś tam w niebie” spotkamy Mozarta… Pytamy o wrażliwość człowieka oraz o to, skąd biorą się talenty… W naszych rozmowach pojawia się też postać Jana Pawła II. Dyskusja jest gorąca, zdania mocno podzielone, uwagi bardzo osobiste. Chętnie wrócę jeszcze kiedyś do tych rozmów…
 

O DOBRYM SMAKU

Przenosimy się do pokoju z pianinem. Maestro siada do instrumentu.
 

J.M. Kompozytorem, którego noszę w sercu, jest Rachmaninow.

 

Maestro gra III część Adagio z II Symfonii Rachmaninowa. Zachwyca się pięknem pochodów harmonicznych i kantyleną klarnetu, jednak nie jest to wykład. Widzę rozmarzenie i podziw.

 

J.M. Kiedy dyryguję tym fragmentem utworu, to jakby fale się kołysały.

 

Pan Jerzy powtarza szczególnej urody harmoniczny zwrot.

 

J.M. To brzmi przecież jak miłosne uniesienie… Działa tu zmiana harmonii, a Rachmaninow jest jej mistrzem! Harmonia Różyckiego mnie tak nie porywa. I co zrobisz…

 

Maksymiuk dalej gra utwór Rachmaninowa i na gorąco komentuje uczuciowy ładunek muzycznego przebiegu, czasem zatrzymuje się na jakiejś frazie.

 

J.M. Tu powiedzieć muszę pewną niebezpieczną uwagę. Proszę posłuchać: robi się trochę Moulin Rouge… Rachmaninow balansuje tutaj na granicy kiczu. Dlatego kiedy dyryguję tym utworem, moment „złego gustu” niweluję wygaszaniem frazy. Emocji w muzyce nie można wymierzyć. To jest sprawa dobrego smaku. Po prostu…

 

O PODARUNKACH

Maksymiuk uwielbia sprawiać niespodzianki, obdarowywać drobnymi lub mniej drobnymi prezentami, które czynią dobrze relacjom, czasem budują więź. Żonie chętnie kupuje sukienki, perfumy i porcelanę. U Państwa Maksymiuków piję kawę z takiej właśnie podarowanej filiżanki. Pięknej, delikatnej, w kobaltowe, drobne kwiaty.

Na spotkanie z Maestro przynoszę grapefruity w kolorze różowym i żółtym, w nawiązaniu do wspomnianego, jednak nie dość opisanego w książce Maksymiuk zdarzenia. Dziennikarz „Classical Music” zwrócił uwagę na niekonwencjonalne zachowanie Mistrza, który „na powitanie wyciąga grapefruit”i. Bardzo jestem ciekawa tej opowieści w rozszerzonej wersji. Maksymiuk jest wyraźnie zaskoczony i rozbawiony niecodziennym podarkiem, jednak historii grapefruitowej nie pamięta. Nie szkodzi.

 

J.M. Kiedyś lubiłem kupować Ewie czerwone róże, bo ją kocham nad życie…, na… maksimum. Ostatnio jednak doceniam też żółte tulipany. Ten kolor ma coś w sobie.

 

Maksymiuk zamyśla się, patrzy w dal…

 

E.P. Jerzy tyle dziwnych rzeczy mówi i robi, że trudno się połapać (śmiech). A fikuśnych podarków Jurka była cała masa.

 

M.S. Pani Ewa przytacza zabawną historię, kiedy Maestro spotkał się z ważnymi pracownikami jednej z ambasad. Chcąc okazać im życzliwość, wpadł na pomysł, by podarować im… cukierki i pierniczki.
 

E.P. Kiedy Jerzy wręczał nieoczywisty, bezpretensjonalny podarunek, reakcje były wręcz filmowe (śmiech). Jeden z nich przyjął prezent z ogromnym entuzjazmem, drugi natomiast osłupiał, nie wiedział, co z tym podarunkiem zrobić. Zapewne nie zapomnę wyrazu ich twarzy!

 

J.M. Gdy przebywałem kiedyś w mieście, które słynie z pysznych pierników, wstawałem rano i pisałem romanse. Tych utworów powstało z siedemnaście… Największą jednak przyjemność sprawiało mi rozdawanie kompozycji. Lubię francuskie powiedzenie: Les petits cadeaux entretiennent l’amitié, czyli małe prezenty podtrzymują, zacieśniają przyjaźń.
 

M.S. Ośmielona tymi opowieściami wspominam pewne niekonwencjonalne zdjęcie, na którym Jerzy Maksymiuk wykonuje orła na śniegu. Pytam Maestro, czym różni się wróbelek od orła. Na głupie pytanie otrzymuję jednak mądrą odpowiedź.

 

J.M. Orzeł nawet z jednym skrzydłem dalej jest orłem, wróbelek zawsze będzie po prostu… wróblem. Tak jak Beethoven zawsze będzie Beethovenem a Baird Bairdem. Skrzydło orła jest niezastąpione…

Szampan uświęca święto, nie stuletnia whisky.

 

M.S. Wszystkich pytań nie zdążyłam zadać. Oczywiście, że mam niedosyt. Z ogromną przyjemnością dałam się porwać barwnym opowieściom pana Jerzego i pani Ewy. To nic, że kiedyś już je słyszałam. W piątkowe przedpołudnie były one mi opowiadane, a to niezwykłe doświadczenie.

 

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.