Mogę? Mogę. ["Dziwny przypadek psa nocną porą" w Teatrze Groteska]

16.07.2024

Krakowski Teatr Groteska szuka nowej drogi po objęciu stanowiska dyrektora przez Karola Suszczyńskiego na początku mijającego sezonu. I spektakl Dziwny przypadek psa nocną porą zdaje się pokazywać ten wiatr odnowy.

 

Na premierę Psa poszedłem więc zaciekawiony, nie wiedząc, czego się spodziewać. W Grotesce zazwyczaj obejrzeć można było spektakle lalkowe bądź lalkowo-aktorskie. Tym razem – spektakl czysto aktorski. Inscenizacja powieści młodzieżowej Marka Haddona z 2003 roku, zaadaptowanej jako sztuka teatralna przez Simona Stephensa, została zrealizowana przez reżyserkę Agatę Biziuk-Brajczewską. Interesująca, choć nie niespotykana, jest prawie całkowita rezygnacja ze scenografii: za wszystkie obiekty służy nam sześć skrzyń i instalacja świetlna, o której jeszcze wspomnę. Obecność kostiumów jako elementów charakterystycznych dla danej postaci też jest śladowa – poza głównym bohaterem, Christopherem, i jego tutorką, Siobhan, wszyscy ubrani są w bezkształtne kombinezony, co daje nam obraz obcowania z bohaterem zbiorowym.

 

O co więc się rozchodzi, jak to mówią? Ano o to, że zginął Wellington – pies pani Shears, sąsiadki Christophera (Bartłomiej Olszewski) i jego ojca (Jarek Oberbek). Tutaj co wrażliwszych czytelników proszę o przejście do następnego akapitu, uznajmy to za content warning. A został zabity w sposób, który kojarzymy raczej z opisami rzezi wołyńskiej (dziękuję, Pan Smarzowski, jak obejrzałem Pański film w kinie 8 lat temu, miałem koszmary przez trzy miesiące, do tej pory miewam) – widłami.

 

Widząc uprzejme désintéressement wszystkich dookoła (hej, czy takie rzeczy dzieją się na porządku dziennym w południowo-zachodniej Anglii?), nasz bohater postanawia rozwikłać sprawę i ująć zabójcę psa. A jest to zamiar tyleż heroiczny, co idealistyczny i właściwie z góry skazany na porażkę, nawet przy założeniu, że Christopher jest niczym niewyróżniającym się 15-latkiem. Bo co o nim wiemy – poza tym, że jest ubrany inaczej niż pozostali bohaterowie? Christopher jest w spektrum autyzmu i cała historia opiera się tak naprawdę na jego zmaganiach z otaczającym go światem. Nie lubi dotyku, bardzo źle reaguje na przebodźcowanie, rozumie wszystko dosłownie. Jego nastrój obrazuje wspomniana instalacja, która rozświetla się coraz mocniej w momencie, gdy Christopher się boi czy denerwuje.

 

A okazji do tego jest mnóstwo, zwłaszcza gdy przy próbie odpowiedzi na pytanie umieszczone na plecach kombinezonów drugoplanowych bohaterów „Kto zabił psa?” pojawiają się kolejne pytania i jeszcze ciekawsze na nie odpowiedzi, co jest właściwie klasyką gatunku w zagadkach kryminalnych umiejscowionych w małych społecznościach. Co ciekawe, kwestia zabójstwa psa jest rozwiązana dość szybko, ale za to całe to węszenie i tropienie śladów źle wpływa na relację naszego protagonisty z ojcem.

 

Pod koniec akcja pędzi bez tchu i to jest mój główny zarzut wobec spektaklu, a właściwie wobec tekstu. Możliwe, że chodziło o to, żeby ukazać, że zdarzenia w drugim akcie trochę wymykają się spod kontroli i percepcji biednego Christophera w kontraście do pierwszego aktu, który toczy się niespiesznie z bardzo sprytnie uplecioną intrygą. Tylko że taki obrót spraw prowadzi zwykle do zakończenia, które daje widzom poczucie kompletnego chaosu. Tymczasem w tym spektaklu dostaliśmy słodziutki finał, w którym wszystkie przedsięwzięcia chłopca zostały bezbłędnie domknięte. Tak, wiem, że tak powiada nam tekst źródłowy i że to powieść dla młodzieży. Ale nie mogę (i nigdy nie mogłem, nawet jako nastolatek) przekonać się do absolutnych happy endów. Nie lubię sztuki, która pokazuje, jak świat powinien wyglądać. Wolę, gdy pokazuje ona go takim, jaki jest. Bez chwalebnych wzruszeń, padania sobie w ramiona, świetlanej przyszłości i, przede wszystkim, dydaktyzmu. Bo wszystko to trochę mi zalatuje francuskimi komediami z ostatnich kilkunastu lat, w których postaci przechodzą przez najróżniejsze perypetie, po czym wracają do swojego życia, tak jakby właśnie przeżyły wyprawę do najbliższej Biedronki. Odporne na wszystko, teflonowe. Wierzę, że można było to poprowadzić z nieco większą wiarygodnością, a młoda część widowni nie byłaby przeczołgana przez hamletyzowanie godne kina moralnego niepokoju.

 

Szkoda, że to zakończenie jest takie płaskie, bo przekaz zarówno powieści, jak i spektaklu jest bardzo słuszny. Osoby w spektrum autyzmu mogą partycypować w otaczającej nas rzeczywistości. Powinny móc, my wszyscy powinniśmy im to ułatwić.

 

Tyle z rzeczy, które mi nie odpowiadały. A co mi odpowiadało? Christopher, grany przez Bartłomieja Olszewskiego, to przede wszystkim. Niezwykle wiarygodny, zagrany bardzo sugestywnie, ale nieprzerysowany, wykreowany głównie gestem, nieobecnym spojrzeniem (i kontrastującym z nim żywym głosem, pokazującym kogoś zaangażowanego i zaciekawionego otoczeniem). Postać była złożona z kilku różnych, niepasujących do siebie elementów, wyizolowanych i na nowo poskładanych, dzięki czemu dwugodzinny spektakl z aktorem cały czas obecnym na scenie nie stawał się monotonny, a Christopher był zwyczajnie ciekawy do obserwowania i przyciągał uwagę.

 

Dzielnie sekundował mu Jarek Oberbek w roli ojca Christophera, Eda. Bardzo konkretny, obecny tu i teraz, trzymający w ryzach życie z synem wychowywanym przez niego samotnie. Ale te pęknięcia, gdy nie udaje mu się mieć wszystkiego pod kontrolą, drobne wybuchy i zawahania, gdy traci grunt pod nogami, stanowiły o sile tej roli. Zasłużone wielkie brawa.

 

Bardzo dobrze sprawdziły się też wspomniana wcześniej ascetyczna scenografia i identyczne kostiumy. Dawały wrażenie bycia w ciągłym ruchu, nie do końca efektywnym, bo i sam nasz bohater często miewa poczucie biegu w miejscu, ale pozwalały również na skoncentrowanie się na jego przemyśleniach bez nadmiaru bodźców. A dzięki kombinezonom odtwórcy pozostałych ról mogli właściwie minimalnymi środkami pokazać, że w danym momencie są już inną postacią, co też daje wgląd w postrzeganie rzeczywistości przez Christophera – nie daje on wstępu do swojego życia prawie nikomu, większość ludzi jest w jego świecie intruzami. Ci zaś, którzy mają do niego wstęp, okupili to ciężką pracą, wytrwałością i konsekwencją.

 

Bo o czym właściwie jest ta sztuka? O determinacji, odwadze do zbadania własnych granic i o tym, aby nie pastwić się nad samym sobą, gdy nie uda się ich przekroczyć, o cierpliwości i jej braku, ale przede wszystkim o inności. O otwarciu na inność i świadomości, że można samemu być innym, bez szczególnej przyczyny. Widz dostaje więc przesłanie, aby wykazać się obecnością dla innych ludzi i jednocześnie odwagą w realizacji własnych celów (tytuł jest zresztą przytoczeniem napisu, który wyświetlany jest w finałowej scenie). Jest to przekaz dość dosłowny i przedstawiony nam w prosty sposób, ale niepodobna nie ulec wrażeniu, że aktorzy wycisnęli z tekstu wszystko, co się dało, dostarczając nam mądrej i bezpretensjonalnej rozrywki.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.