Siła i subtelność [Matki równoległe Pedro Almodóvara]
Rzadko się zdarza, że się jest pod tak wielkim wrażeniem obejrzanego filmu, aby nie móc pozbierać myśli. Piszę ten tekst po pokazie przedpremierowym „Matek równoległych” Pedro Almodóvara w warszawskim kinie Luna, w pobliskiej kawiarni z francuskim sznytem, do której udałam się, żeby ochłonąć, nim wrócę do rzeczywistości.
Siedząc w zacisznym kąciku przy drewnianym blacie i popijając sok ze świeżej pomarańczy, uświadamiam sobie, że już dawno nie widziałam fabuły tak subtelnej i mocnej jednocześnie. Mimo że z subtelności i zarazem odwagi reżyser Pedro Almodóvar („Porozmawiaj z nią”, „Volver”), przecież słynie. Jego najnowsza fabuła jest w moim odczuciu jedną z najlepszych w jego karierze. To nie przypadek Woody’ego Allena, którego filmy z roku na rok zaczynają powtarzać relacyjne schematy i wprawdzie dobre, ale już oklepane dowcipy i autocytaty. Almodóvar po raz kolejny nas zaskakuje zarówno tematem, jak i jego ujęciem. Do współpracy zaprasza dwie piękne i interesujące – każda na swój sposób – aktorki (nagrodzoną na festiwalu w Wenecji i nominowaną do Oscara Penélope Cruz oraz Milenę Smit), które w swoich rolach są bardzo przekonujące, jakby grały same siebie, w najlepszym tego słowa znaczeniu. Są zagubione i zdeterminowane jednocześnie, kierujące się podstawowym dobrem, gotowe podjąć ryzyko w imię wyższych celów, dążące do harmonii przede wszystkim same ze sobą, nim pogodzą się z całym światem.
Janis, córka nieżyjącej już hipiski, i Ana, córka aktorki, która zaczęła odnosić sukcesy u schyłku kariery, poznają się w szpitalu. Mają rodzić w podobnym czasie i szybko się zaprzyjaźniają. Janis jest przed czterdziestką, dla niej to może i ostatni moment na urodzenie dziecka, dlatego decyduje się je urodzić, mimo że jej kochanek nie był na to gotów (z zakładaniem rodziny wolał poczekać na zakończenie chemioterapii swojej żony i oficjalną separację). Ana zaś to nastolatka z rozbitej rodziny, która jest ofiarą gwałtu, ukrywanego przez jej bliskich, rzekomo aby nie robić skandalu. Choć każda z nich ma całkiem inną perspektywę na niespodziewane macierzyństwo, obie potrafią zaakceptować obecny stan rzeczy, pomimo wszelkich przeciwności. I naprawdę kochają swoje dzieci, nie obwiniają ich o własne błędy czy przypadki losowe, nie obarczają żalem do bliskich. Oczywiście warto w tym miejscu nadmienić, że i Janis, i Ana mają mimo wszystko dość dobrą sytuację życiową. Nie przekonuje mnie częściowa krytyka w filmie postawy matki Any, dla której kariera ważniejsza jest od córki – ostatecznie nie zawsze samotne matki (poza tymi, które świadomie się na to decydują) mają i zabezpieczenie finansowe, i sprzątaczkę czy nianię do dyspozycji i jeszcze czyjekolwiek wsparcie, przychylną szefową, elastyczny czas pracy itd. W filmie sytuacja naszych bohaterek zostaje starannie wyjaśniona, rozumiemy więc układ, w jakim żyją, jednakże pomimo pewnych perturbacji nie powodzi się im wcale tak najgorzej. To nie jest obraz z przesłaniem społecznym, jak chociażby Netfliksowa „Sprzątaczka”, a raczej złożony, podwójny, a nawet potrójny portret kobiecy.
Ciekawie wypada tu porównanie matki Any z Janis – z jednej strony Janis może zrozumieć Teresę, w końcu obie chcą jeszcze zdążyć w swoim życiu dokonać czegoś ważnego i spełnić marzenie (każda na swój sposób, Janis jako późna matka, Teresa z kolei artystycznie), z drugiej – patrząc, jak Janis pragnie dziecka, jak wyraźny ma instynkt macierzyński, można czuć się zirytowanym postawą nastawionej głównie na siebie Teresy. Jednak i ją można zrozumieć. Podobnie jak i w innym wchodzącym teraz do kin filmie „Córka” w reżyserii Maggie Gyllenhaal, Teresa kocha Anę, lecz nie jest też w stanie nadrobić straconych lat, na których położyły się cieniem kłótnie z ojcem Any i środowiskowy ostracyzm wobec stwierdzenia nieważności ślubu kościelnego. Ponadto swoją postawą paradoksalnie daje córce przykład, jak żyć w zgodzie ze sobą, wybierać wolność, być niezależną i wyemancypowaną, zwłaszcza że ona już oddała swoje życie bliskim na początkowym jego etapie, teraz czas na nią. Już w przypadku tej drugoplanowej bohaterki zachwyca, jak empatycznie i dogłębnie analizuje swoje postaci Almodóvar, nie udzielając prostych odpowiedzi, starając się zrozumieć wszystkie aspekty danej sytuacji. Nie inaczej dzieje się i z pozostałymi postaciami. Nie potępiamy zatem i Any, gdy wreszcie odwraca się od swoich rodziców, ani Janis, która początkowo rozstaje się z niegotowym na jej macierzyństwo Arturem, a później wiele miesięcy ukrywa przed wszystkimi prawdę o pochodzeniu swojego dziecka. Bo cały film opiera się na może nienowym, ale bardzo oryginalnie tutaj ujętym pomyśle – dzieci Any i Janis zostają niechcący podmienione podczas obserwacji w szpitalu… zaraz po porodzie. A ponieważ biologiczna córka Janis, Anita, ma tuż po narodzinach problemy z oddychaniem, w dość krótkim czasie umiera śmiercią łóżeczkową w domu Any. Tymczasem Janis po rozmowie z Arturem postanawia wykonać test biologiczny sobie i dziecku, które wychowuje, i to właśnie wtedy, ku swojemu przerażeniu, odkrywa, że nie jest jego biologiczną matką, a najprawdopodobniej jest nią w takim razie Ana…
Janis nie wie wówczas jeszcze, że z dwójki dzieci, jej i Any, przeżyje tylko jedno; mimo starań nie ma odwagi nikomu wyznać swojego sekretu. Zżyła się z Cecilią, na którą długo czekała i której wiele poświęciła. Jednak mimo próby Janis ułożenia sobie życia ponad faktami, jej przeszłość będzie domagała się ujawnienia skrywanej tajemnicy. Drogi Janis i Any ponownie się skrzyżują i pierwsza z kobiet będzie musiała się zmierzyć z wyzwaniem, jakim jest stanięcie w prawdzie przede wszystkim wobec Any, która straciła małą Anitę i która jest biologiczną matką Cecilii… i z którą się bardzo do siebie zbliżają.
W tym niecodziennym dramacie trudno nam nie współczuć obu bohaterkom. Każda z nich w jakimś sensie traci dziecko, Janis nawet dwukrotnie – najpierw dowiadując się o śmierci Anity, a później z trudem decydując się na oddanie Cecilii. Twórcy filmu dobrze umotywowali i uwiarygodnili każdą z postaci, wierzymy w to, co oglądamy i to nas bardzo wciąga. Zresztą już sama czołówka z muzyką nominowanego do Oscara Alberta Iglesiasa intryguje, a potem jest tylko lepiej.
Chociaż muszę przyznać, że chyba niepotrzebnie Almodóvar wprowadził element romantyczny pomiędzy Aną i Janis. Być może chciał nam w ten sposób pokazać, jak bardzo potrafią zbliżyć się do siebie dwie zranione, połączone (mimo różnicy wieku) doświadczeniem samotnego macierzyństwa kobiety – zwłaszcza gdy wychowywały się bez matki lub doświadczyły traumy w relacjach z mężczyznami. A może po prostu dał wyraz bujnej południowej seksualności lub chciał spełnić nowe oscarowe kryteria, apelujące o uwzględnianie w produkcji kwestii dotyczących mniejszości. Ponieważ wątek romansu przyjaciółek nie został rozwinięty, wydał mi się z perspektywy scenariusza zbyteczny, jakby miał jedynie na kilka scen podgrzać atmosferę i skomplikować już i tak zawiłą sytuację pomiędzy kobietami. Tymczasem kobieca przyjaźń może być całkowicie aseksualna i czysta, nie każdy zagubiony człowiek natychmiast daje upust seksualnej energii i szuka bliskości na wszelkie możliwe sposoby.
Warto jednak podkreślić, że film Almodóvara nie ogranicza się wyłącznie do czysto „kobiecych” treści. Pojawia się i drugie dno, uniwersalne i nie mniej zaskakujące, szczególnie w przypadku tego twórcy – wątek pamięci o naszych przodkach, ukazany z perspektywy następujących po nich pokoleń. Almodóvar odważnie komentuje postawę „patrz w przyszłość, nie w przyszłość”, mówiąc wprost, że nie ma żadnej przyszłości bez wyjaśnienia zagadek przeszłości i oddania hołdu zamordowanym oraz ich bliskim, ciężko doświadczonym przez trudną, hiszpańską historię (Janis stara się o ekshumację zwłok swojego pradziadka, który zginął wraz z innymi powstańcami podczas wojny domowej z rąk nacjonalistycznych falangistów we frankistowskiej Hiszpanii… Pomaga jej w tym Arturo, antropolog sądowy). Bycie konserwatystą czy liberałem nie ma tu nic do rzeczy, obowiązek to obowiązek. Czy to nieco pompatyczna laurka i swoisty ukłon w stronę patriotów, czy po prostu obnażenie istotnych dla reżysera wartości w świecie niesprzyjającym oglądaniu się za siebie – to bez znaczenia. Mimo że wątek ten wydaje się dodatkowy w stosunku do całej opowieści, to wzrusza i daje do myślenia. Szczególnie nam w Polsce, gdzie niemal na każdym kroku wytykamy sobie nawzajem sprzedajność lub martyrologię i zatrzymujemy na tym nieporozumieniu, zamiast skorzystać z mądrości chociażby kultur plemiennych i obficie czerpać z tego, co za nami, aby stawszy się silniejszym, pójść naprzód.