Magdalena Małecka-Wippich: Traktuj młodego widza serio
Już 19 lutego „Operowy zawrót głowy” z muzyką Macieja Małeckiego wraca do repertuaru Opery Nova w Bydgoszczy. Nagrodzona Teatralną Nagrodą Muzyczną im. Jana Kiepury w kategorii najlepszy spektakl dla młodego widza, zdobyła też uznanie melomanów – szczególnie tych najmłodszych. O tym, jak tworzyć operę dla dzieci i o samym przedstawieniu z Magdaleną Małecką-Wippich, twórczynią spektaklu, rozmawia Wojciech Gabriel Pietrow.
Może to nieco oczywiste, ale zastanawiam się: dlaczego tworzy się spektakle dla dzieci? Czemu nie pokazać im po prostu spektaklu dla dorosłych?
Powód – szczególnie w przypadku oper – jest prozaiczny. Są to dzieła po prostu za długie. Percepcja młodego widza jest inna niż nasza. Istnieje w teatrach operowych pewien kanon spektakli dla dzieci. Szczególnie w okresie świąt Bożego Narodzenia nie może zabraknąć baletu „Dziadek do orzechów” Czajkowskiego. Jednak taki gatunek, jak „opera dla dzieci” – poza nielicznymi wyjątkami – praktycznie nie istnieje. Bo choć spektakli muzycznych o rozmaitym charakterze nie brakuje, to czy mamy szeroki wybór polskich oper dla dzieci?
Wraz z Operą Nova w Bydgoszczy jesteście prekursorami?
Myślę, że tak. Być może zapoczątkujemy tradycję, by opery dziecięce powstawały częściej? Warto o tym pomyśleć. Jeżeli zadbamy o młodych melomanów dzisiaj, jeżeli zaznajomimy ich z estetyką teatru operowego, istnieje duża szansa, że to oni w przyszłości zasilą szeregi operowej publiczności.
Czyli powstał nowy format specjalnie dla dzieci.
Niewykluczone. Chociaż nasz spektakl jest skromny, zawiera wszystkie elementy stricte operowe; arie, recytatywy, solistów, chór i balet – tyle że w wersji mini. Być może, gdybym na etapie pisania libretta miała do wykorzystania jakąś godziwą dotację, powstałaby opera dziecięca na wielką obsadę i chóry? Tymczasem dofinansowanie ministerialne w ramach programu „Zamówienia kompozytorskie” (a to dzięki niemu mogło powstać dzieło) było symboliczne i ledwo pokryło koszt napisania muzyki.
Ostatecznie jednak kameralna obsada opery (kwartet smyczkowy, dwoje solistów i czwórka tancerzy) stała się jej atutem. Powstała dwójka wyrazistych bohaterów. I co rzadkie w operze – wszyscy wykonawcy mogli zaistnieć na scenie. Czyli w praktyce mieć frajdę z pracy nad spektaklem, zaznać sporo artystycznej satysfakcji. To czuć, gdy ogląda się nasz „Operowy zawrót głowy”. Sama zaś niskobudżetowość spektaklu stała się swego rodzaju żartem, który z myślą o dorosłym widzu wplotłam w fabułę. Mam nadzieję, że kameralność dzieła będzie też sprzyjała nowym realizacjom, bo przy niewielkich nakładach finansowych „Operowy zawrót głowy” może z powodzeniem zaistnieć także w innych teatrach operowych.
Mówisz: „kameralność stała się atutem” – możesz rozwinąć tę myśl?
Minimalizm na scenie wcale nie musi oznaczać nudy. Przeciwnie! Daje dzieciom niepowtarzalną szansę, by uruchomiły własną wyobraźnię. Dlatego niektóre rzeczy tylko sugerujemy na scenie po to, by widz mógł resztę sobie dopowiedzieć. Postanowiłam odwołać się do wspaniałej, nieskrępowanej dziecięcej wyobraźni „Wyobraźnia ma wielką moc” – mówią na końcu spektaklu artyści. Z takim właśnie przesłaniem chciałam zostawić młodych widzów. By sięgali po swoją wyobraźnię. Bo wyobraźnia jest w życiu naszym sprzymierzeńcem i pomocnikiem. To my kreujemy świat.
Minimalizm na scenie wcale nie musi oznaczać nudy. Przeciwnie! Daje dzieciom niepowtarzalną szansę, by uruchomiły własną wyobraźnię.
A o czym właściwie opowiada „Operowy zawrót głowy”?
Inspiracją do napisania libretta stał się dla mnie tomik Małgorzaty Strzałkowskiej zatytułowany „Wierszyki łamiące języki”, który z humorem pokazuje piękno i zawiłości polszczyzny. Zamarzyło mi się, by wykorzystać niektóre z tych wierszy w scenariuszu oraz na ich kanwie napisać libretto, które byłoby opowieścią o języku polskim, a równocześnie wprowadzałoby dzieci w świat opery, muzyki i teatru. Tak narodzili się bohaterowie: nieśmiały i wrażliwy Wykrzyknik oraz Kropka, światowa diva operowa, poliglotka, znawczyni teatralnych reguł. Jako widzowie poznajemy Kropkę i Wykrzyknika w chwili, gdy stoją za kulisami i mają premierowo wykonać dotowaną przez Ministerstwo Fantazji operę dla dzieci. Niestety. Okazuje, że Wykrzyknik zapomniał przynieść libretto i nikt z wykonawców nie wie, co ma zagrać, o czym powinien być spektakl… Artyści muszą więc sami jakoś zaimprowizować przedstawienie, co powoduje rzecz jasna liczne kłopoty.
Na scenie jednak można zobaczyć nie tylko tę dwójkę bohaterów.
W perypetiach solistom (Sylwia Pruszak, Janusz Żak) towarzyszy na scenie kwartet smyczkowy, który nie tylko pełni funkcję orkiestry, lecz także podejmuje liczne zadania aktorskie, a nawet staje się gdzieniegdzie prawdziwym operowym chórem. Balet z kolei tworzy coś na kształt ruchomej scenografii, ad hoc kreując przeróżne światy: włoską Wenecję, drzewa w jesiennym parku, wieczór przy ognisku… Fabuła polega więc na tym, że artyści próbują na oczach widzów „ratować” spektakl i stworzyć własne libretto, na miejsce tego, które się zgubiło. Dzięki temu powstaje uniwersalna opowieść o muzyce, o przyjaźni, o języku i o tym, na czym w ogóle polega opera. Dowiadujemy się, jakie targają artystami emocje, co to jest trema, dlaczego w partyturze pisze się po włosku lub do czego potrzebna nam dykcja.
Kto jeszcze pracował nad spektaklem?
Miałam szczęście, że do „Operowego zawrotu głowy” mogłam zaprosić najlepszych realizatorów, bo choreografia Jarosława Stańka i Katarzyny Zielonki oraz scenografia Marty Kodeniec są naprawdę na najwyższym światowym poziomie. Natomiast muzyka Małeckiego, głównego twórcy, to absolutne mistrzostwo. Napisać operę na kwartet i dwoje solistów? To prawie niemożliwe – a jednak się udało
Moja recepta jest prosta. Traktuj młodego widza serio. Nie rozmawiaj z nim infantylnie. Miej mu coś do powiedzenia, do przekazania.
Język polski i opera – to chyba nie są rzeczy, które automatycznie zaciekawiają młodego widza. Jak utrzymujesz uwagę dzieci w trakcie spektaklu?
Aby to osiągnąć, wystarczy wiele miesięcy pracy. (śmiech) To pytanie trzeba sobie zadać na etapie pisania libretta. Kiedy już uda się stworzyć wyrazistych bohaterów, fabułę i scenariusz, wystarczy znaleźć świetnego kompozytora, który będzie umiał taką operę z poczuciem humoru napisać. Potem trzeba już tylko opracować koncepcję, dobrać współrealizatorów, wykonawców, rozpocząć próby… Prawdę mówiąc, to wszystko długa i nieco wyboista droga. Trzeba jednak od początku wierzyć w swój pomysł. Mnie język polski zachwyca, dlatego postanowiłam tym moim zachwytem zarazić w jakiś sposób młodych widzów. Wciągnąć ich w tę opowieść. Dosłownie. Bo w trakcie spektaklu dzieci mogą nie tylko rozmawiać z bohaterami, lecz także zaśpiewać z nimi jedną z arii. Muszę przyznać, że po premierze siedziałam na widowni i widziałam, jak dzieci odbierają spektakl, jak go przeżywają, komentują. Zdania były podzielone. Jedni bardziej lubili Wykrzyknika, inni Kropkę, ale nikt się nie nudził, zaręczam.
Jaki jest sugerowany przedział wiekowy dla odbiorcy?
Jeżeli chodzi o dzieci, ważne, żeby znały już litery. Spektakl można więc oglądać od piątego, szóstego roku życia. Tak naprawdę nie ma jednak ograniczeń wiekowych. To spektakl familijny, w którym także dorosły widz znajdzie treści dla siebie. „Operowy zawrót głowy” można zatem oglądać od małego do… stu lat!
A jak mówić do młodego widza, by wszystko zrozumiał?
Moja recepta jest prosta. Traktuj młodego widza serio. Nie rozmawiaj z nim infantylnie. Miej mu coś do powiedzenia, do przekazania. Mój spektakl to opowieść o przyjaźni, o mocy wyobraźni i o tym, że warto mówić pięknie po polsku. Że nasz język to coś wartościowego i ważne jest, w jaki sposób się nim posługujemy.
Wspomniałaś o tym, że spektakl w formie jest nieco kameralny. Mnie kojarzy się, że dzieci lubią, kiedy wszystko jest kolorowe, świeci się i skacze.
Ależ skąd! To wymysł pozbawionych wyobraźni dorosłych. Takie zabiegi zawsze na dłuższą metę nużą widza. Staram się nie ulegać tym modom. Świadomie tworzę w kontrze do tego landrynkowego bełkotu, który serwuje się dzieciom. Dlatego „Operowy zawrót głowy” to nie tylko muzyka i gra aktorska; to także piękna, wyrazista scenografia i wyrafinowane kostiumy autorstwa Marty Kodeniec, wspaniale dopełnione światłem przez Krzysztofa Forgiela. A nie jakaś tandeta, która świeci i skacze.
I to działa?
Dzieci wychodzą z naszego spektaklu, śpiewając piosenkę „Nie marszcz czoła”. Podobno niektóre tłumaczą innym, że to bardzo ważne, by mówić w naszym trudnym języku ładnie i poprawnie. Działa?
Czyli tworzenie spektaklu dla dzieci nie różni się bardzo od tworzenia dla dorosłych?
No, może poza jednym. Jak młody widz będzie się nudził, to nie usiedzi grzecznie do końca spektaklu. Dziecko wyczuje kit i zorientuje się, że ktoś nie traktuje go serio.
I tworzenie takiego spektaklu nie jest dla Ciebie męczące? Dopasowujesz się do percepcji dzieci i do ich języka, a w końcu jesteś przecież dorosłą osobą.
No co ty! Przecież to fascynująca praca. To po prostu inna stylistyka, w którą trzeba wejść. Jednak gdy już włoży się te czarodziejskie buty, to można w nich bez problemu iść w nieznane.
Jest coś, o czym spektakl dla dzieci nie może powiedzieć? Ta forma ma jakieś ograniczenia?
Ograniczeniem dla mnie jest to, by w spektaklu nie było nic krzywdzącego. Żeby nie było niczego, na co widz nie jest jeszcze gotowy, czego nie potrafi zrozumieć.
To np. spektakl o śmierci byłby nieodpowiedni dla dzieci?
Dlaczego? Rozmawianie o ważnych i trudnych sprawach nie jest krzywdzące. Nie należy natomiast przekraczać pewnych etycznych granic, ranić. Zrealizowałam spektakl telewizyjny dla dzieci „Dziób w dziób” do tekstu Maliny Prześlugi, który opowiadał o wykluczeniu, przemocy, o byciu tym „obcym”. Trzeba z dziećmi rozmawiać. Rozmowa na trudne tematy wzbogaca, uwrażliwia.
No właśnie, „Operowy zawrót głowy” to nie jest Twój pierwszy spektakl dla dzieci. Co Cię pociąga w tworzeniu dla młodej widowni?
Pociąga mnie to, że można być szczerym w tym, co się robi. Pociąga mnie ten typ humoru. Pociąga mnie, że trzeba się sporo natrudzić, by przemycić treści edukacyjne, nie wchodząc przy tym w nudną dydaktykę. Kocham te bajkowe światy, które można kreować. To jest, coś z czego się nie wyrasta. Wewnętrzne dziecko jest w nas przecież przez całe życie. Dobrze jest zanurzać się w swoje dziecięctwo.
Dlaczego? Rozmawianie o ważnych i trudnych sprawach nie jest krzywdzące. Nie należy natomiast przekraczać pewnych etycznych granic, ranić.
Zaczynałaś od kariery stricte muzycznej – jak przeszłaś do samej reżyserii?
Pierwsze spektakle reżyserowałam już w szkole podstawowej. A propos nudnej dydaktyki: nie podobało mi się, jak siostra zakonna zrobiła jasełka, więc zbuntowałam się i powiedziałam, że wystawię własne. Zawsze chciałam reżyserować. Jak to jednak bywa z marzeniami, czasem zmierza się do nich okrężną i pokręconą drogą. Cholernie dużo mnie w życiu i sztuce interesuje, ciągle czegoś się uczę. Reżyseria jakoś to spaja w jedno.
A tworzysz te spektakle też dla swoich dzieci?
Tak, oczywiście. Tworzę je również dla siebie. Reżyseria polega także na tym, by robić spektakle, jakich w naszym mniemaniu nie ma albo jakich brakuje. Całe szczęście, „Operowy zawrót głowy” już jest! Dlatego chodźcie w lutym do Opery Nova w Bydgoszczy!