Krzysztof Pastor: Pędzlem i płótnem są ciała tancerzy [rozmowa o balecie "Beethoven i szkoła holenderska" w TW-ON]
O sztuce rekonstruowania dawnych baletów i wyzwaniach które towarzyszą prowadzeniu zespołu oraz o spektaklu "Beethoven i szkoła holenderska" w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej z Krzysztofem Pastorem - choreografem i dyrektorem Polskiego Baletu Narodowego rozmawia Wojciech Pietrow
Wojciech Pietrow: Obejmując funkcję dyrektora Polskiego Baletu Narodowego, jednym z Pana celów było zachęcenie publiczności do chodzenia również na współczesne balety. Czy to się udało? Jacy są obecnie polscy odbiorcy?
Krzysztof Pastor: Są zdecydowanie bardziej otwarci! Oczywiście – na całym świecie historyczne tytuły są popularniejsze i mogą być grane częściej, jednak wartością jest również pokazywanie osiągnięć innych szkół choreograficznych i bardziej współczesnych form. Warto przekonać się do spektakli, w których balet nie jest zaprzęgnięty w służbę historii, tylko porusza samą swoją formą.
Taki jest właśnie tryptyk baletowy Beethoven i szkoła holenderska?
Tak – dokładnie!
Skąd wziął się pomysł na ten spektakl?
Holandia jest krajem bardzo ważnym na scenie baletu. A przede wszystkim bardzo progresywnym, o czym przekonałem się, pracując tam przez wiele lat. Ta „szkoła holenderska” w tytule to termin odnoszący się do baletu, ale nawiązuje on w pewien sposób do holenderskiej szkoły malarskiej (szczególnie takich malarzy jak Mondrian). I tak jak w Rijksmuseum w Amsterdamie wystawiane są najważniejsze obrazy tej szkoły, tak my w naszej instytucji chcieliśmy zaprezentować trzy dzieła trzech bardzo uznanych holenderskich choreografów.
No właśnie – są to całkiem znane postacie!
Hans van Manen to ikona holenderskiej choreografii, Ted Brandsen jest dyrektorem Holenderskiego Baletu Narodowego, a Toer van Schayk jest nie tylko wybitnie utalentowanym choreografem, ale i scenografem, rzeźbiarzem, malarzem… jest niezwykle wszechstronnie uzdolniony.
Hans van Manen i jego Grosse Fuge będzie pierwszym baletem wieczoru. Jako choreograf potrafi on zbudować na scenie duże napięcie, choć nie opowiada żadnej konkretnej historii. Jego dzieła potrafią mieć też duży ładunek erotyczny. Ted Brandsen, co jest dla nas bardzo cenne, tworzy na potrzeby tego tryptyku nowy balet do fortepianowych Wariacji „Eroica”. Będzie to trochę lżejsza forma, która poprzedzi prawdziwą beethovenowską bombę, czyli Siódmą symfonię. Toer van Schayk stworzył ten balet na duży zespół i pozwala on niemalże usłyszeć muzykę z samego tańca (choć oczywiście będziemy słyszeli muzykę graną na żywo przez orkiestrę).
Wieczór przedstawia dzieła szkoły holenderskiej. Czym ona właściwie jest?
Choreograficzna szkoła holenderska rozwijała się po drugiej wojnie światowej. Holandia nie jest krajem z dużą tradycją baletową, ale w związku z tym nie było obciążenia tradycją. Dlatego dużo tworzono (i wciąż tworzy się) nowych rzeczy. Holendrzy lubią oglądać nowe dzieła. Choreografie tej szkoły można poznać m.in. po ekspresji ciała tancerzy – ciało jest najważniejsze. Charakterystyczna jest również np. praca rąk. Ja, jako choreograf, który ukształtował się w Holandii, widzę np. w Siódmej symfonii van Schayka pewne rzeczy, które są też we mnie.
A czy istnieje takie coś jak „polska szkoła baletowa”?
Niełatwo byłoby stworzyć tak szczegółową definicję polskiej szkoły baletowej.
No tak… myślę, że polska opera jest znacznie bardziej znana szerszej publiczności niż balet.
Tradycja polskiego baletu jest tak naprawdę też bardzo stara! To, czym polski taniec różni się od holenderskiego, to piękne i rozbudowane tańce narodowe. Dlatego osobiście lubię z nich korzystać.
Czy balet poza nazwą nawiązuje do holenderskiej szkoły malarskiej?
Nie… chociaż Hans van Manen był np. nazywany „Mondrianem holenderskiego baletu”. Ten tytuł nie ma jednak wiele wspólnego z malarstwem, ale z samym podejściem do sztuki. Jego balety są dynamiczne i nienarracyjne. Oddziałują poprzez muzykę i ekspresję ciała tancerzy – to ma wywoływać emocje. Podobnie jest w Siódmej symfonii. I choć van Schayk, jak wspomniałem, jest także malarzem i rzeźbiarzem, to jego pędzlem i płótnem w tym wypadku są wyłącznie ciała tancerzy.
Grosse Fuge i Siódma symfonia to nieraz wystawiane i uznane balety. Jak wygląda proces odtwarzania takich dzieł?
Istnieje system zapisów choreografii. Choreografię za pomocą konkretnych symboli zapisuje się (jak nuty) na pięciolinii. Te dwa balety, które pojawią się na naszej scenie, są właśnie w ten sposób zapisane. Choreolożka z tych zapisów przekazała choreografię zespołowi. Wideo jest tu oczywiście zawsze pomocne, ale dobry zapis choreologiczny może okazać się cenniejszy. Na nagraniu z premiery może się zdarzyć, że np. ktoś popełnił błąd. Jeżeli istnieją dobre zapisy, to zawsze przy odtwarzaniu baletu są one bardzo cenne.
A choreograf musi być obecny w trakcie ponownej realizacji jego choreografii?
Zawsze dobrze, jak może przyjechać lub nadzorować chociaż te ostatnie próby. W tym przypadku właśnie tak będzie. Czasem jednak choreografowie nie są w stanie przyjechać albo już nie żyją. W przypadku dzieł nieżyjącego już George’a Balanchine’a jego baletami zarządza fundacja. Pracują w niej tzw. stagerzy (realizatorzy), którzy przekazują jego choreografie zespołom na całym świecie. Muszą być precyzyjni i nie zmieniać żadnego elementu.
W nadchodzącym spektaklu baletowym coś zostanie zmienione?
Asystenci pracujący nad premierą w naszym zespole starają się przekazać całą choreografię oryginalnie. Ewentualnie pojedyncze zmiany może wprowadzić choreograf, gdy przyjedzie na ostatnie próby.
No dobrze – szkoła holenderska, holenderscy choreografowie… a skąd wziął się Beethoven?
Bardzo szybko połączyłem to z nazwiskiem jednego kompozytora. Niedawno widziałem ponownie Siódmą symfonię i zrobiła na mnie ogromne wrażenie – wybraliśmy więc ten balet. W przypadku Hansa van Manena pomyśleliśmy o Grosse Fuge. Mając te dwa balety, prosząc Teda Brandsena o przygotowanie choreografii, poprosiłem go też o wybranie dzieła Beethovena, by to wszystko spięło się piękną klamrą.
Często rozmawia się z Panem jako choreografem. Teraz mówi Pan jako kurator spektaklu i dyrektor. Jak Pan, jako osoba z doświadczeniem artystycznym, czuje się na stanowisku zarządczym?
To oczywiście w pewien sposób jest frustrujące. Zarządzanie dużą grupą ludzi nie jest łatwe. Wszystkie osoby mają swoje osobowości i emocje i trzeba nad tym zapanować. Również aspekt administracyjny mojej pracy jest dużym obciążeniem.
To czemu tego nie rzucić?
Nie odpowiem przecież inaczej: to daje też wiele satysfakcji! To jest po prostu duże wyzwanie! Takie samo jak stworzenie choreografii! A ja lubię wyzwania i nie lubię rezygnować z ciekawych zleceń, nawet jeżeli są ciężkie. Był okres, że prowadziłem dwa zespoły – Polski Balet Narodowy i Litewski Balet Narodowy, a dodatkowo byłem jeszcze choreografem rezydentem w Amsterdamie. Siłą rzeczy z pewnych projektów wtedy zrezygnowałem. Czasem zdarza mi się, że chcę rzucić choreografię, czasem chcę rzucić zarządzanie… a czasem nie chcę (śmiech).
Ale w pewien sposób praca dyrektora jest też pracą artystyczną. Stworzenie konceptu samego spektaklu jest działaniem niezwykle kreatywnym.
Tak, to piękne wyzwanie artystyczne. Ale oczywiście każdy taki projekt niesie za sobą także wiele wyzwań nieartystycznych… jest w tym element sztuki, ale trzeba to wszystko skoordynować, stworzyć plan i wiele, wiele innych rzeczy.
Z czym widz wyjdzie z tego baletu?
Wyjdzie z poczuciem pewnej wartości. Nie chcę tu brzmieć patetycznie, ale może wyjść z pewną dozą optymizmu i uniesienia. Chciałbym, żeby widz po spektaklu czuł, że jest w innej, lepszej sferze.
Najbliższe spektakle "Beethoven i Szkoła Holenderska" w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej
02.06.2023 godz. 19:00
03.06.2023 godz. 19:00
04.06.2023 godz. 18:00