Lawina pod Kościelcem [koncert pamięci Mieczysława Karłowicza w Filharmonii Krakowskiej]
21 stycznia 2022 r. w Filharmonii zwykle nazywanej Krakowską, ale tym razem Filharmonii „Tatrzańskiej”, wszyscy byliśmy zasypani śniegiem… ale wszyscy przeżyli. Tylko Mieczysław Karłowicz został pod Małym Kościelcem. Jest tam od 8 lutego 1909 r., chociaż ciało pochowano w Warszawie. Mijają dekady, a my wciąż go wspominamy.
W Krakowie porozmawiali o nim dźwiękiem muzycy z Orkiestry Filharmonii Krakowskiej pod batutą Łukasza Borowicza. Usłyszeliśmy utwór „Lawina” Rafała Stradomskiego z 2020 r. oraz „Kościelec 1909” Wojciech Kilara, kompozycję z 1976 r. Bo jak inaczej rozmawiać o Tatrach z kompozytorem, który w 1906 r. przeprowadził się z Warszawy do Zakopanego, z miasta, w którym jest filharmonia, do miasteczka, gdzie są… góry? Do tego nie tylko inspirowały go muzycznie, lecz także świetnie je fotografował, jego zdjęcia były w tamtym czasie wysoko cenione.
Program koncertu powstał z inspiracji życiem i tragiczną śmiercią kompozytora. Akt I to poemat symfoniczny Karłowicza – „Smutna opowieść”. Podobnie jak akt III – „Rapsodia litewska” – nie opowiada o górach, ale pozwala lepiej poznać twórczość tragicznie zmarłego kompozytora. „Smutna opowieść” w tej tragedii sugeruje, że Karłowicz mógł sam pójść po śmierć w góry. Żadnego pocieszenia nie niosą pierwsze takty tej opowieści, wiolonczele i kontrabasy grzęzną w niskich tonach i bez pośpiechu malują depresyjny stan bohatera. Orkiestra oddała cały dramat tej historii, bohater tuż po uderzeniu w tam-tam umiera.
Akt II przenosi nas do roku 2020, jednak wciąż zostajemy w górach, z bezpiecznej pozycji, choć wciąż z niepokojem widząc na własne... uszy, jak szaleje lawina. Chociaż w poemacie symfonicznym Rafała Stradomskiego znajdziemy melodie podhalańskie, najlepiej po szlakach tatrzańskich prowadzi nas rytm, w partyturze przewidziano trzech perkusistów. Każda z ludowych melodii brzmi jak muzyka z baśni, grają je instrumenty niezwykłe dla Podhala, bo marimba, campanelle czy harfa. Dopiero gdy małymi tercjami zejdzie lawina, włączają się góralskie skrzypce.
W III akcie mogliśmy zanurzyć się we wspomnienia kompozytora z dzieciństwa spędzonego na Litwie. „Rapsodia litewska” pełna jest nawiązań do tradycji ludzi z nizin, co stanowi ciekawy kontrast do wysłuchanych wcześniej utworów „górskich”. W IV części koncertu Wojciech Kilar poprowadził wyobraźnię i emocje słuchaczy z powrotem w Tatry, pod Kościelec. Bez litości, bez melodii, cały obraz Kościelca wymalował rytmem.
Program koncertu był bardzo satysfakcjonujący. Każdy mógł pozwolić sobie, aby w symbolicznej lawinie odeszły sprawy niechciane i by odrodzić się w muzyce pełnej tęsknoty za lepszym światem. A co najważniejsze, mogliśmy popatrzeć na góry oczami artystów zakochanych w polskich górach.