Czasy się zmieniają, a my wraz z nimi [Festiwal Witolda Lutosławskiego „Łańcuch”]
Programy Festiwalu Witolda Lutosławskiego „Łańcuch” słyną ze szlachetnych splotów – są jak misterny warkocz, innym razem oczka układają się w subtelny kłos. Każde muzyczne wydarzenie ma jednak specjalne ogniwo – ów genom, który organizuje cały koncert.
Podczas trzeciego koncertu XIX Festiwalu „Łańcuch” muzycznej refleksji poddany został tytuł LXIV symfonii A-dur Józefa Haydna: „Tempora mutantur”. Słowa te nawiązują do spopularyzowanego przez angielskiego poetę Johna Owena epigramu, który brzmi: „tempora mutantur, nos et mutamur in illis”, czyli czasy się zmieniają, a my wraz z nimi. Trudno stwierdzić, czy tytuł ten odczytywać mamy w duchu afektywnym, jako haydnowską nostalgię i melancholię, czy miał on podkreślać, że oto nadchodzą czasy „innego” i „świeżego”. Być może słowa dodane do dzieła skomponowanego pod koniec okresu Sturm und Drang silnie rezonowały u współczesnych Haydnowi słuchaczy, być może słyszeli oni tony, które poruszały ich bez reszty, a uczuciowe pauzy kojarzyli z uniesieniem werterowskich westchnień – tego nie wiem. Doceniam oczywiście ciche cienie prawie niuansowych dimenuend, zauważam przemiany i wyrazistości instrumentacyjne oraz kontrasty wyrazowe, jednak dla mnie symfonie Haydna zawsze będą brzmieć jak fotelowa muzyka relaksacyjna niosąca spokój i gładką radość konwencjonalności. Symfonia A-dur w interpretacji Orkiestry Polskiego Radia pod dyrekcją Michała Klauzy gładko wprowadziła mnie w przyjemny dobrostan, a porcję uśmiechu zapewniła minikadencyjka zagrana przez koncertmistrza Marcina Markiewicza, która uroczo wyszła z haydnowskich ram.
I Koncert skrzypcowy Grażyny Bacewicz to klasyka od drugiego wejrzenia. Bacewicz miała już sobą studia wiolinistyczne i kompozytorskie oraz wygrany I Międzynarodowy Konkurs Skrzypcowy im. Henryka Wieniawskiego. Była również koncertmistrzynią warszawskiej Orkiestry Polskiego Radia, z którą w 1938 r. po raz pierwszy wykonała swój utwór. Koncertowe dzieło Bacewicz było więc sumą młodzieńczych doświadczeń o silnych tendencjach neoklasycystycznych przyprawionych nutą sonoryzmu. Anna Maria Staśkiewicz w wywiadzie dla Polskiego Radia przyznała, że trudność I Koncertu skrzypcowego polega na wielowątkowości pomysłów zawartych w utworze. Najwyraźniej artystka kompozycję Grażyny Bacewicz miała doskonale przemyślaną. Staśkiewicz wzbudziła mój podziw już od pierwszych fraz utworu, kiedy to z charyzmatyczną żywiołowością podjęła skoczność i wartkość bacewiczowskiego charakteru allegra sonatowego. Logicznie, ale też z przekonującą ekspresją budowała napięcia muzycznej narracji. Staśkiewicz ze stanowczością zagrzewała do werwy Orkiestrę Polskiego Radia, która dotrzymać musiała temperamentnego kroku solistce.
Po przerwie zabrzmiał utwór patrona festiwalu „Łańcuch II” (w podtytule „Dialog na skrzypce i orkiestrę”). Dla Marcina Krajewskiego, odpowiedzialnego za koncepcję festiwalowego programu, kompozycja Lutosławskiego stanowi przykład neoneoklasycyzmu przefiltrowanego przez doświadczenia awangardy. Dla mnie to utwór-dramat, utwór poemat, wreszcie utwór-koncert, gdzie słuchacz wciągnięty zostaje bez reszty w wirtuozowskie „dzianie się” dźwiękowego kosmosu spod znaku Umberto Eco („dzieło w ruchu”), rozbłyskającego w każdym wykonaniu inaczej. Nie trzeba być synestetykiem, by czerpać radość z wielobarwnych brzmień uzyskanych dzięki wyszukanym zestawieniom instrumentów kameralnych grup, których słucha się jak osobnych zdarzeń. Gęsta w różnorodności artykulacja (od flażoletów tremolo, przez bartókowskie pizzicato, aż po tłumikowe dźwięki trąbek i puzonów) utrzymuje słuchacza w napiętym skupieniu.
Kompozycja stworzona przez Witolda Lutosławskiego w najpóźniejszym okresie twórczości składa się z czterech segmentów. Część pierwsza i trzecia wymagają szczególnie wytężonej uwagi oraz idealnie wypracowanego porozumienia między orkiestrą a dyrygentem, bowiem element przypadku wprawia utwór w nieoczekiwany ruch. Słuchając kompozycji Lutosławskiego, miałam absolutną pewność, że muzycy prowadzeni przez Michała Klauzę czerpią radość ze wspólnego koncertowania, że to zespół idealnie zgrany i wsłuchany w siebie. Anna Maria Staśkiewicz, szczególnie w częściach Ad libitum, zachwyciła bogactwem dramaturgii stanów ekspresyjnych. Ostrość i szorstkość fraz przeplatała z sekwencjami o łagodnym i czułym wyrazie.
Ostatnim utworem trzeciego festiwalowego wieczoru była sui generis metatekstowa kompozycja Pawła Szymańskiego. Utwór „Quasi una sinfonietta” w swojej pierwszej, kameralnej odsłonie z roku 1990 napisany został na zamówienie zespołu London Sinfonietta. Podczas niedzielnego koncertu usłyszeliśmy go w wersji z roku 2000 na orkiestrę symfoniczną.
Utwór Szymańskiego zawsze dostarcza mi wiele emocji, bowiem wyobraźnia przemieszcza się, a raczej wiruje w wehikule muzycznych stylistyk. Radość sprawia mi odnajdywanie punktów orientacyjnych, które jednak pojawiają się i znikają. Szymański proponuje słuchaczowi inteligentną zabawę w skojarzenia. W uszach znajomo majaczą klisze wywołane z „jakby-niby” mozartowskich, haydnowskich czy beethovenowskich emblematów, tworząc pastisz doskonały. To dzieło frapujące, miejscami oniryczne, gdzie wiraże glissand i ostinat tworzą bergmanowski klimat. Tę metafizyczną wręcz aurę doskonale oddała Orkiestra Polskiego Radia kierowana przez Michała Klauzę. Dyrygencki ruch czasami zamierał, wtedy moja uwaga była szczególnie wytężona, poruszona refleksją i stężoną emocją.
Trzeci koncert XIX Festiwalu „Łańcuch” był jak wyprawa po złoty gen, wyprawa, która czeka na swoje nowe ścieżki, wreszcie wyprawa, która jest niekończącą się opowieścią.