Tyle skarbów do odkrycia [koncert "200 lat polskiego romantyzmu" w Filharmonii Łódzkiej]
Nie można było inaczej zacząć koncertu 11 listopada niż od Hymnu Polski. Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Łódzkiej pod batutą Pawła Przytockiego wprowadziła melomanów w patriotyczny nastrój dźwiękami „Mazurka Dąbrowskiego”.
Jako dziecko zastanawiałam się, dlaczego święta narodowe w Polsce tak bardzo różnią się od tych w innych krajach. Gdzie ta radość? Zawsze miałam wrażenie, że Polacy jako naród wolą rozpamiętywać i przeżywać ból, niż cieszyć się z odzyskanej wolności. Czy jest w tym coś złego? Pewnie nie, ale akademia w szkole „na galowo” i potwornie doniosły apel pozostawiały raczej poczucie znudzenia tym świętowaniem. Zawsze trzeba było być poważnym, stać na baczność, po kolei wyśpiewując cały przegląd pieśni żołnierskich. Potwornie smutna ta radość… Z dzisiejszej perspektywy myślę, że koncert czy spektakl, podczas którego można odkryć i pielęgnować coś w sobie za pomocą polskiego dorobku kulturowego, to dobry pomysł, by uczcić wolność!
W ostatnim czasie Filharmonia Łódzka zaskakuje swoimi odkryciami. Na scenie tej instytucji muzycy prezentują coraz częściej dzieła zapomniane, ledwo znane lub nowo odkryte. W trakcie koncertu z okazji 200-lecia romantyzmu polskiego również nie zabrakło nowości. Tym razem Orkiestra Filharmonii Łódzkiej zaprezentowała dzieła kompozytora, którego pochodzenie jest ściśle związane z ziemią łódzką. Roman Ryterband większość swojego życia spędził za granicą, stąd jego znikoma obecność w życiu muzyki polskiej. Zatem koncert rozpoczęła światowa prapremiera trzech części z Suity polskiej w opracowaniu Tadeusza Dobrzańskiego: Kołomyjka, Zbójnicki i Oberek. Zaprezentowane utwory Romana Ryterbanda co prawda nie wprowadzają niczego zaskakującego do dorobku muzyki polskiej, ale w doskonały sposób podkreślają charakterystyczne elementy jej ludowości: harmonię, skoczne i taneczne rytmy oraz barwne brzmienie orkiestry. Szczególnie w Zbójnickim kompozytor w niezwykły sposób eksponuje brzmienie waltorni, oboju oraz dzwonów na tle skrzypiec.
Koncert fortepianowy a-moll op. 17. Ignacego Jana Paderewskiego to kolejne dzieło zaprezentowane tego wieczoru. „Trudno, żebyśmy w dniu upamiętniającym odzyskanie przez Polskę niepodległości nie grali utworów tego wielkiego Polaka” – mówił Konrad Mielnik.
Jak to w romantyzmie bywało, artyści i twórcy ulegali silnym wzburzeniom, a ich dzieła często prezentowały sinusoidę emocji. Koncert otworzyło Allegro sonatowe – od pierwszych dźwięków zagranych przez orkiestrę melomani mogli zanurzyć się w krainie pięknej melodyki. Z kolei wejście zasiadającej za fortepianem Julii Kociuban postawiło kropkę nad „i” w kwestii budowania emocjonalności utworu i piękna wirtuozerii. W kontraście do Allegra pojawiła się druga część koncertu – znacznie bardziej liryczna Romanza, w której temat został zaprezentowany w poetyckim dialogu fortepianu, skrzypiec i wiolonczeli. Niestety tym razem partia solo skrzypiec odbiegała nieco od ideału. Zagrana niepewnie i nieco nerwowo wybiła melomanów z lirycznego transu. Utwór zamknęło niezwykle dynamiczne, pełne koloru Allegro molto vivace z finałowym rondem.
„Jest to dzieło które, jak to niektórzy piszą, nie jest być może jakimś kamieniem milowym w historii rozwoju muzyki, ale jest na pewno pięknym koncertem, który daje pianiście możliwości do pokazania swojego talentu” – w zapowiedzi podsumował Konrad Mielnik. I rzeczywiście dzieło umożliwiło Julii Kociuban zaprezentowanie swojego niezwykłego kunsztu oraz wrażliwości na piękno muzyki. Pianistka ukazała pełną paletę barw emocji i umiejętności technicznych – od subtelnego legato, po gwałtowne, momentami aż szarpiące forte. Szczególnie w części drugiej widoczna była lawina niezwykle precyzyjnych pasaży i pochodów, które sprawiały wrażenie, iż nie ma w tym utworze klawisza, który by nie został dotknięty palcem pianistki.
Nie dało się nie zauważyć, że Julia Kociuban z muzykami Filharmonii Łódzkiej rozumie się naprawdę dobrze. W końcu artyści współpracowali już nad niejednym projektem, a nawet nagrali nominowaną do Fryderyka płytę z koncertami Grażyny Bacewicz i Aleksandra Tansmana. Takie połączenie energii między artystami ma dobry wpływ na odbiór publiczności.
Ostatnim bohaterem tego wieczoru był Zygmunt Noskowski. W dorobku kompozytora znalazły się między innymi trzy symfonie. Tego wieczoru melomani mieli okazję wsłuchać się w drugą z nich – Symfonię c-moll nazywaną „Eligijną”. Dzieło to powstało z myślą o dziesięć lat wcześniej przegranym powstaniu, w którym najprawdopodobniej Noskowski uczestniczył. Z pewnością publiczność czekała w zniecierpliwieniu na ostatnią część tej symfonii – „Per aspera ad astra!” – Poco adagio, w której można odkryć niezwykle mozaikowo obudowany w różnego rodzaju harmonie i barwy orkiestry „Mazurek Dąbrowskiego”. Konrad Mielnik w zapowiedzi wspomniał, że za czasów caratu ten fragment był w partyturze zakreślony, gdyż posługiwanie się w tamtym okresie tego rodzaju cytatami groziło zsyłką. Tego wieczoru publiczność miała okazję usłyszeć dzieło w całości. Zatem można powiedzieć, że „Mazurek Dąbrowskiego” stanowił dla całego koncertu klamrę kompozycyjną.
Przed koncertem odbyło się spotkanie promujące najnowszy album nagrany przez Filharmonię Łódzką pod batutą Pawła Przytockiego. Na płycie opublikowanej przez wydawnictwo DUX można wysłuchać dwóch symfonii romantycznych kompozytorów polskich XIX wieku – Franciszka Mireckiego oraz Józefa Wieniawskiego. To kolejny dowód na to, że łódzka filharmonia w znakomity sposób nadaje nowe życie zapomnianym i nieznanym dziełom. Niezwykle cennym uzupełnieniem płyty jest nowo wydana książka z monografią Franciszka Mireckiego „Z Krakowa do La Scali”. O książkę zapytałam autorkę Barbarę A. Ostafin, która zaznaczyła, że monografia ukazała się nieprzypadkowo w 2022 roku.
„W tym roku przypada bowiem 160 rocznica śmierci krakowianina, który był – obok Feliksa Janiewicza, a przed Fryderykiem Chopinem – pierwszym polskim kompozytorem, który zyskał europejską sławę.”
Zatem dlaczego warto sięgnąć po tę książkę?
- Monografia przedstawia drogę Franciszka Mireckiego do europejskiej sławy. Drogę niełatwą, jaką przebył od ukończenia studiów na Wydziale Filozoficznym Akademii Krakowskiej w 1814 roku, do wystawienia jego opery »Cornelio Bentivoglio« w teatrze La Scala w Mediolanie w 1844 roku (był pierwszym polskim kompozytorem, który dostąpił tego zaszczytu). Po powrocie do Krakowa w 1838 roku zrewolucjonizował dotychczasowe nauczanie muzyki w tym mieście – założył pierwszą państwową szkołę muzyczną (1841 r.), planował zorganizowanie szkolnej sceny operowej (nie powstała do dzisiaj). Był wizjonerem. Jego pomysły szokowały niejednokrotnie mieszkańców ówczesnego Krakowa. Kompozytor znany i ceniony w Europie w pierwszej połowie XIX wieku, mający w swoim dorobku opery, balety, utwory fortepianowe, symfonie, msze, offertoria i oratorium, nazywany przez Karola Estreichera »mężem niezmordowanej pracy i najuczeńszym z muzyków, jakich kiedykolwiek Polska wydała«, jest obecnie zapomniany. »Z Krakowa do La Scali« jest pierwszą monografią artysty wydaną z nadzieją, że przyczyni się do poznania kompozytora, dyrygenta i pedagoga, przypomnienia jego dokonań i rzetelnej ich oceny – mówi Barbara Ostafin.
Konrad Mielnik w zapowiedzi poruszył bardzo ważną kwestię, iż muzyka polska to nie tylko Fryderyk Chopin i Stanisław Moniuszko. Myślę, że koncert w Filharmonii Łódzkiej na 200-lecie romantyzmu w Polsce stał się dla wielu inspiracją do tego, by nadal poszukiwać i odkrywać skarby muzyki polskiej. Jeszcze tyle do usłyszenia!