Katarzyna Marek : "U nas „próg wejścia” jest znacznie wyższy!"
Narodowy Instytut Muzyki i Tańca już od 2013 roku prowadzi program „Dyrygent – rezydent”, w ramach którego adepci dyrygentury mogą szlifować swoje umiejętności w praktyce, u boku uznanych dyrygentów, przed profesjonalnymi orkiestrami. W sezonie artystycznym 2025–2026 do udziału w programie wybranych zostało sześcioro młodych dyrygentów. Wśród nich znalazła się Katarzyna Marek, która odbędzie rezydencję w Sinfonietcie Cracovia.
Szymon Paruzel: Na czym polega rezydencja w ramach NIMiT-owskiego programu?
Założeniem programu jest stworzenie przestrzeni rozwoju dla młodych dyrygentek i dyrygentów poprzez umożliwienie im współpracy z profesjonalnymi zespołami. W inicjatywie uczestniczą nie tylko orkiestry, lecz także teatry muzyczne i operowe. Mnie szczególnie zależało na doskonaleniu umiejętności w pracy z zespołem instrumentalnym. W nadchodzącym sezonie rozpocznę rezydenturę w orkiestrze kameralnej. Obejmie ona asystowanie czterem dyrygentom oraz samodzielne przygotowanie i poprowadzenie dwóch koncertów. Opiekę nad moją rezydenturą sprawuje Katarzyna Tomala-Jedynak.
Jakie to projekty?
Katarzyna Marek: W pierwszym projekcie będę asystowała Katarzynie Tomali-Jedynak w przygotowaniach do koncertu inauguracyjnego, odbywającego się już 14 września. Bardzo cieszę się na spotkanie z Bartłomiejem Niziołem, który wykona partię solową w utworze Serenade after Plato’s „Symposium” Leonarda Bernsteina. W programie – obok dzieł Krzysztofa Pendereckiego i Ralpha V. Williamsa – znajdzie się również Symfonia kameralna Dymitra Szostakowicza. To bardzo osobiste dzieło, pełne kontrastów i dramatyzmu. Wykonanie tego utworu niedługo po 50. rocznicy śmierci Szostakowicza ma dla mnie szczególne znaczenie – to jeden z moich ulubionych kompozytorów.
W listopadzie Sinfonietta Cracovia wystąpi z Chórem Polskiego Radia – Lusławice pod batutą Alexandra Humali, dyrygenta i chórmistrza. W programie znajdzie się Msza berlińska Arvo Pärta. Rzadko pracuję z zespołami wokalnymi, dlatego liczę na zdobycie cennego doświadczenia. Cieszę się też na spotkanie z Ildikó Juhász – wykonawczynią partii solowej w Piccolo Concerto Levente Gyöngyösiego. Znamy się ze współpracy przy moim koncercie dyplomowym z Filharmonią Sudecką, w której jest ona pierwszą flecistką.
W marcu asystuję dwóm artystom – Johnowi Axelrodowi i Błażejowi Wincentemu Kozłowskiemu. Miałam okazję uczestniczyć w koncertach Sinfonietty prowadzonych przez Axelroda i zawsze zachwycała mnie jego charyzma oraz wyobraźnia muzyczna. W programie znajdą się dzieła Ludwiga van Beethovena i Leonarda Bernsteina, a także szczególnie przez mnie wyczekiwane Adagietto z V Symfonii Mahlera – przejmujące, pełne intymności i delikatności. Z kolei Błażej Wincenty Kozłowski poprowadzi prawykonanie Conchy Grażyny Pstrokońskiej-Nawratil. Spotkanie z muzyką najnowszą to zawsze niezwykłe doświadczenie – szansa, by współtworzyć interpretację dzieła po raz pierwszy. Tutaj punktem odniesienia nie tyle jest tradycja, lecz sam kompozytor – jego wrażliwość i muzyczny świat.
Podczas ostatnich dwóch koncertów samodzielnie poprowadzę orkiestrę. W maju wykonamy Serenadę Mieczysława Karłowicza, IV Symfonię B-dur Ludwiga van Beethovena oraz Koncert kontrabasowy Giovanniego Bottesiniego z Markiem André w roli solisty. To będzie mój debiut z utworem, w którym kontrabas pełni partię solową. Na pewno szczególną uwagę poświęcę balansowi brzmienia, ale jako była skrzypaczka czuję się wśród instrumentów smyczkowych swobodnie, dlatego podchodzę do tego z dużym entuzjazmem.
Serenada to niezwykle liryczny i pełen kontrastów utwór, w którym postaram się uchwycić jego wszystkie charaktery i zbudować z nich spójną narrację. Tajemniczy początek IV Symfonii Beethovena otwiera drogę do muzyki pełnej światła, wdzięku i pulsującej energii – właśnie te jakości chcę w niej wydobyć.
Jakie będą Twoje zadania jako asystentki dyrygenta?
Dotychczas pełniłam funkcję asystentki wyłącznie w operze, gdzie ta rola ma specyficzny charakter. Tym razem zakres moich obowiązków będzie zależał od samych dyrygentów, z którymi podejmę współpracę. Na pewno muszę być ich oczami i uszami – dyrygenci często pytają, jak brzmienie odbierane jest z różnych miejsc sali, czy zachowany jest balans, czy dobrze słychać solistę. Liczę także na inspirujące rozmowy o interpretacji i kształcie utworów. Być może zdarzy się, że dyrygent umożliwi mi samodzielne poprowadzenie próby – to zawsze zależy od konkretnej sytuacji.
Funkcja asystenta na stałe utrzymała się właściwie jedynie w operze, gdzie prób jest wyjątkowo dużo, oraz w kilku instytucjach, takich jak NOSPR czy Filharmonia Narodowa. Program NIMiT-u ma za zadanie częściowo wypełnić lukę wynikającą z braku etatów asystenckich w większości polskich orkiestr.

Żeby nie było takiego przeskoku: kończycie studia i nagle musicie sami znaleźć sposób na kontakt z orkiestrą?
Tak, dokładnie. Kończymy studia i od razu pojawia się pytanie: co dalej?
Skąd ja to znam…
Właśnie! Myślę, że pod tym względem dyrygenci nie różnią się od pianistów czy innych wykonawców. Z tym że u nas „próg wejścia” jest znacznie wyższy. Z różnych powodów – także finansowych – w wielu instytucjach, nie tylko w Polsce, zniknęły stanowiska asystentów. A przecież kiedyś było inaczej. Leonard Bernstein miał w pewnym momencie aż trzech asystentów! Jednym z nich był Seiji Ozawa, który w rozmowie z Harukim Murakamim wspominał, że dzielili się utworami – choć i tak przygotowywał wszystkie partytury, nad którymi Bernstein pracował. Był z nim w stałym kontakcie: rozmawiali, dyskutowali o utworach. Dzięki temu asystenci mogli niejako „wejść do jego głowy” – nie tylko się uczyć, ale też dzielić swoimi spostrzeżeniami.
Oczywiście, jeśli dyrygent się zgodzi, możemy przyjść na próbę i obserwować. To dla mnie bardzo ważne i rozwijające, lecz to nie wystarcza. Niezbędny jest kontakt z orkiestrą.
Chce się w pewnym momencie chwycić za stery.
Dokładnie tak, dlatego tak ważne jest dla mnie to, że program przewiduje również samodzielne prowadzenie koncertów.
Masz w nich jakąś superwizję czy będziesz musiała zwyczajnie sobie poradzić?
Moja mentorka nie zostawi mnie samej – będzie obecna na moich próbach, co daje mi ogromne poczucie wsparcia. Katarzyna Tomala-Jedynak to osoba o wyjątkowej wrażliwości, wszechstronnych umiejętnościach i empatycznym podejściu do ludzi. Praca z orkiestrą to praca z ludźmi, z ich emocjami i różnym spojrzeniem na muzykę. Błędy są naturalne, zwłaszcza dla młodych dyrygentów, bo niestety same studia i pilna nauka nie przygotowują nas na wszystko.
Ja sama podchodzę do mojej rezydentury z ogromnym entuzjazmem. Miałam okazję uczestniczyć już w próbach Sinfonietty i byłam pod wrażeniem zarówno ich brzmienia, jak i atmosfery współpracy. To jedna z pierwszych orkiestr, jakie usłyszałam w życiu, dlatego mam do niej szczególny sentyment.

A jak się dostać do takiego programu?
To o tyle trudne, że to nie kandydat składa wniosek, tylko instytucja. Tak naprawdę albo nas
znajduje ktoś, kto będzie chciał ten wniosek złożyć, albo my musimy tego kogoś znaleźć. Oczywiście do składanych dokumentów kandydat na rezydenta dołącza swoje CV, nagranie video i dyplom ukończenia studiów. Później pozostaje czekać na wyniki obrad specjalnie powołanej komisji.
Czyli mimo wszystko trzeba się za tym nabiegać?
Tak, bo po studiach instytucje raczej nas nie znają albo nie zawsze mają możliwość przyjęcia młodych dyrygentów. Sama aktywnie szukałam odpowiedniej osoby i instytucji, z którymi mogłabym podjąć współpracę. Wiele wsparcia zawdzięczam profesorowi Mieczysławowi Gawrońskiemu, w którego klasie studiowałam przez pięć lat. Moja obecna mentorka sama uczestniczyła w jednej z pierwszych edycji programu. Dlatego po raz kolejny chciała w nim wziąć udział – tym razem w nowej roli. Już po pierwszej rozmowie poczułyśmy, że to jest to i że chcemy przejść przez tę przygodę razem. Za drugim podejściem udało nam się dostać do programu.
Czy program odpowiada zatem na potrzebę młodych artystów? Wypełnia lukę na rynku?
Szczerze mówiąc, brakuje mi tego typu projektów. Miałam duży zaszczyt wziąć udział w warsztatach z Marin Alsop, podczas których mogłam stanąć przed NOSPR-em. To było niesamowite przeżycie, potrzeba więcej tego typu inicjatyw. Takich, które otwierają instytucje na młodych ludzi, u progu życia zawodowego. Dodatkowym atutem było to, że udział w warsztatach nie wiązał się z żadnymi kosztami. Wszyscy mówią jedź na kursy, a gdy spojrzysz na ceny…
Jak się zapatrujesz na współpracę z Sinfoniettą jako orkiestrą kameralną?
Brzmienie orkiestry kameralnej ma w sobie coś wyjątkowego – instrumenty z jednej grupy potrafią tworzyć ogromną różnorodność artykulacyjną i barwową, a przy tym zachowują spójność. Kameralny skład daje też większą szansę na szybkie poznanie wszystkich muzyków i budowanie relacji, co jest trudniejsze z dużym zespołem. Mam ekstrawertyczny charakter i lubię ludzi, dlatego kontakt z orkiestrą jest dla mnie tak ważny – to on rekompensuje godziny spędzone samotnie nad partyturą.
Sinfonietta Cracovia to dla mnie zespół wyjątkowy – pełen pasji, otwartości i odwagi w artystycznych poszukiwaniach. Bardzo cenię artystów, którzy go tworzą, za precyzję i elastyczność. Mam poczucie, że potrafią łączyć najwyższy poziom wykonawczy z radością grania, a twórczy dialog z nimi przychodzi w sposób zupełnie naturalny.
Nie pozostaje mi więc nic innego, jak życzyć Ci powodzenia i dużo siły na nadchodzący sezon, dziękuję za rozmowę.
Dzięki!
