Gabriela Legun : "W teatrze ważne jest wszystko!"

18.06.2025

Jedna z najbardziej utalentowanych, ale też najbardziej pracowitych polskich sopranistek młodego pokolenia. Chciała śpiewać jazz, ale dała się porwać operze. Laureatka wielu prestiżowych konkursów oraz Paszportu Polityki, kilka dni temu odznaczona Srebrnym Medalem Gloria Artis. Jak budować karierę, a jak nową rolę, by nie zgubić po drodze spontaniczności? Jak wywołać emocje u widzów i dlaczego trzeba słuchać własnego głosu? We wrześniu zostanie mamą, ale w oczekiwaniu na narodziny syna pozostaje nadzwyczaj aktywna zawodowo – śpiewają więc razem unisono. Z Gabrielą Legun rozmawiała Joanna Illuque.

 

Joanna Illuque: Verdi, Puccini, Wagner. Niedawno powiedziała Pani, że z niektórych ról już wyrasta. Gdzie Pani jest muzycznie w tej chwili i dokąd zamierza Pani dojść, podążając artystyczną ścieżką?

 

Gabriela Legun: Teraz idę w partie liryczne. Na obecnym etapie właśnie ten repertuar dużo lepiej mi się śpiewa, także interpretacyjnie pewniej czuję się w mocniejszych rolach. Verdi – tak. Puccini też. Z Wagnerem jeszcze troszeczkę muszę poczekać, choć bardzo lubię tę muzykę i często jej słucham. Uwielbiam Liebestod z Tristana i Izoldy. Zawsze bardzo mnie wzrusza. Wokalnie najbliżej mi do Elsy z Lohengrina, ale daję sobie na tę partię jeszcze kilka lat! W przyszłym sezonie będę debiutować rolą Liù w Turandot w teatrze w Kolonii. Bardzo się cieszę, bo debiuty zawsze są potężną motywacją do pracy. Śpiewałam już Magdę z Jaskółki oraz wielokrotnie Mimì z Cyganerii. Generalnie bardzo lubię muzykę Pucciniego.  Czuję, że mój głos rozkwita w takim repertuarze. Oczywiście docelowo moim marzeniem jest zaśpiewanie Toski oraz Madame Butterfly! Próbuję poszczególne arie, ale z pełnymi rolami jeszcze muszę poczekać, żeby miały czas sobie spokojnie dojrzeć.

 

Ile jest spontaniczności, a ile starannego, przemyślanego, konsekwentnego planowania i budowania kariery?

 

Początki mojej kariery to były poszukiwania repertuaru. Zaczynałam jako Adina, Hanna i Łucja, ale dosyć szybko zorientowałam się, że jest to repertuar za ciasny. Mój głos dużo lepiej brzmi i rozwija się w partiach większych, tzn. Mimì, Amelia czy Desdemona. Trzeba być bardzo czujnym. Ja miałam szczęście trafić na ludzi, którzy dobrze mi doradzali i wciąż to robią, natomiast finalnie zawsze ja muszę posłuchać swojego głosu, bo on wie najlepiej.

 

Wykonuje Pani zarówno koncerty, jak i całościowe partie w spektaklach operowych. Czym różni się praca nad rolą w teatrze od przygotowania poszczególnych arii czy pieśni prezentowanych podczas jednego wieczoru. Szerzej rzecz ujmując – opera to głównie muzyka czy pełnowymiarowy teatr operowy?

 

Podczas przygotowań do premiery mamy ok. 1–1,5 miesiąca prób. Przy pełnowymiarowej produkcji czasu jest więc sporo, by wszystko sobie poukładać. Daje to wystarczającą przestrzeń, by dokładnie przemyśleć każdy detal, zgłębić niuanse, zbudować rolę. Jest kostium, scenografia, teatr! Ja dużo bardziej wolę taką formę niż koncert. 

 

Trudność koncertowych wykonań polega chyba też na tym, że nie mamy tu ciągłości, płynnie i logicznie układającej się akcji. Każda aria czy duet jest swoistą odrębną etiudą, którą trzeba wykreować, tworząc wiarygodną postać w oderwaniu od całości i jednocześnie przekazać emocje i charakter tego bohatera.

 

Tak, niemniej w spektaklu muszę uciągnąć bohaterkę od początku do końca, ze wszystkimi jej przemianami, zwrotami akcji, emocjami. Trudność polega m.in. na utrzymaniu koncentracji, szczególnie przy rolach pierwszoplanowych, by postać była ciekawie poprowadzona i wyrazista. W koncercie trzeba się skupić wyłącznie na jednej arii, wydobyć z niej wszystko muzycznie oraz interpretacyjnie.

 

Na ile ważny jest dla Pani kostium, rekwizyt, scenografia?

 

Jest to bardzo ważne. Ułatwia głębszą interpretację roli, którą kreuję! Opera to symbioza sztuk. Jeśli wszystko jest na wysokim poziomie – od solistów poprzez właśnie scenografię, świetną orkiestrę, i całość połączy się podczas jednego wieczoru – wtedy  moim zdaniem jest to najwyższa forma sztuki.

 

Jakie produkcje są Pani bliższe – te tradycyjne czy nowoczesne, by nie powiedzieć eksperymentalne?

 

Podzieliłabym produkcje nie na tradycyjne i nowoczesne, a raczej na dobre i złe. Jako warszawianka jestem bywalczynią Teatru Wielkiego Opery Narodowej, a jednym z moich ukochanych spektakli jest ten, który zobaczyłam na początku studiów wokalnych; okazał się moim operowym olśnieniem, czyli Rigoletto. Przepiękna inscenizacja, która wywarła na mnie ogromne wrażenie i sprawiła, że zaczęłam się interesować operą jako gatunkiem muzycznym. Z drugiej strony podobają mi się też spektakle Mariusza Trelińskiego, które zawsze mnie bardzo poruszają. Wielokrotnie byłam na Ognistym Aniele, Mocy przeznaczenia czy Madame Butterfly.

 

Wystąpiła Pani niedawno w przepięknej partii Amelii (Marii) w spektaklu wyreżyserowanym przez Agnieszkę Smoczyńską. Ta inscenizacja Simona Boccanegry Giuseppe Verdiego okazała się dość kontrowersyjna, aczkolwiek wizualnie bardzo efektowna. Jak Pani podchodzi do dowolności w traktowaniu libretta?

 

Rola Amelii Grimaldi była dla mnie wielkim wyzwaniem i sprawdzianem – jak poradzę sobie w pierwszej dużej Verdiowskiej roli na ogromnej scenie Teatru Wielkiego. Inscenizacja Agnieszki Smoczyńskiej faktycznie była szeroko komentowana, ale ja się w niej świetnie odnajdywałam. Ciekawą rzeczą, którą zauważyłam, było to, że na nasze spektakle Boccanegry przychodziła nowa publiczność. Bardzo dużo młodych ludzi, aktorów, co moim zdaniem w dłuższej perspektywie zadziała tylko na plus. To pokazuje, że opera może być czymś atrakcyjnym, świeżym i akurat tutaj to duża zasługa Agnieszki.

 

Chciała Pani zdawać na wydział jazzu w Katowicach? 

 

Tak, ale jednocześnie pomyślałam sobie, że jednak więcej nauczę się pod względem technicznym, takim jak emisja głosu, na studiach klasycznych. Wcześniej uczyłam się gry na fortepianie w szkole muzycznej. Egzaminy w obu uczelniach były w tym samym dniu i jednak postanowiłam zostać w Warszawie. Wtedy nie spodziewałam się, że zwiążę się ze światem opery jako solistka.

 

Startowała Pani z powodzeniem w wielu konkursach, by wymienić chociażby Konkurs im. Ady Sari, Moniuszkowski, im. Adama Didura, ale też w Portofino czy jeden z najtrudniejszych i najbardziej prestiżowych, jakim są Operalia, stworzone przez Plácido Domingo. Z jakim nastawieniem zgłaszała się Pani do tych zmagań – by wygrać czy zaistnieć?

 

Zawsze zgłaszałam się na konkursy bez oczekiwań, ale z nadzieją, że fajnie byłoby znaleźć się w finale. Konkursy to bardzo niewdzięczna praca. Wychodzimy na scenę, otwieramy nasze serca, pokazujemy coś, nad czym pracujemy całe życie, i za to jesteśmy oceniani. Jest to bardzo trudne. Ja nie lubiłam konkursów i dlatego wzięłam udział tylko w kilku, natomiast jest to zło konieczne. Konkursy to przestrzeń, gdzie możemy się pokazać, gdzie na jednym występie ogląda nas kilkanaście osób, mających realny wpływ na naszą karierę.

Moim pierwszym był konkurs Ady Sari, gdzie zaistniałam na polskim rynku operowym. Dalej pojechałam do Portofino, tam zauważyli mnie Peter de Caluwe i Dominique Meyer i zaproponowali pracę. Z kolei na konkursie Adama Didura poznałam Alana Greena, który został moim nowym agentem. 

 

Podobno płakała Pani ze szczęścia na wieść o zakwalifikowaniu się do Operaliów?

 

To prawda; siedziałam na dworcu PKP i kiedy dostałam maila, to się popłakałam. To chyba jedno z największych marzeń młodego śpiewaka. Tam jest zawsze bardzo dużo zgłoszeń!  Wysyłając nagrania, pomyślałam, że zaryzykuję – może się uda? Dla mnie to było ogromne osiągnięcie. Już sama możliwość, by spotkać się z jury, zaśpiewać przed Plácido Domingo.  Będę to wspominać przez całe życie! Niestety, nie udało się nic wygrać, ale cieszyłam się samą obecnością na tym wydarzeniu.

 

Pani kariera nabrała ostatnio zawrotnego tempa. Laury w konkursach, Paszport Polityki – nagroda przepustka, otwierająca szeroko drzwi w polskim świecie teatralnym, występy na liczących się scenach operowych, nowe role i wielkie wyzwania artystyczne. Jak Pani reaguje na sukces?

 

Bardzo twardo stąpam po ziemi. Wszystko, co ostatnio wokół mnie się dzieje, jest bardzo miłe, ale ja skupiam się na pracy.

 

Jest Pani nadzwyczaj skromna.

 

Staram się być po prostu normalna i nie zwariować. 

 

Porzuciła Pani La Scalę… i wróciła do Warszawy…

 

Po konkursie w Portofino, tak jak wspominałam, Dominique Meyer – ówczesny dyrektor mediolańskiego teatru – zaprosił mnie do studia operowego La Scali. Wcale nie rozważałam wtedy wyjazdu z Warszawy, niemniej propozycja była kusząca. Miałam już wtedy kilka podpisanych kontraktów na pierwszoplanowe role w Warszawie, Wrocławiu, Gdańsku i Bytomiu, ale postanowiłam pojechać do Mediolanu i spróbować… Byłam ciekawa La Scali. Sama możliwość zaśpiewania przesłuchań na tej legendarnej scenie, na której śpiewali najwięksi, była spełnieniem marzeń. Dostałam się, wróciłam do Polski, spakowałam walizkę i za tydzień byłam z powrotem w Mediolanie. Niestety nastał covid. Mieliśmy zajęcia z korepetytorami pianistami, kilka zajęć w formule masterclass, natomiast samych występów na scenie nie było, a perspektywa na nie w przyszłości była niepewna. Zamiast ćwiczyć arie w Mediolanie – wróciłam do głównych ról w Polsce. Z perspektywy czasu uważam, że była to trudna, ale trafna decyzja.

 

Relacja uczeń – mistrz. Na ile jest ważna? Wymienia Pani często Teresę Żylis-Garę, ale czy jest ktoś jeszcze, kto stał się wzorem, wsparciem, mentorem?

 

Od samego początku mojej pracy nad techniką śpiewu był i jest Jacek Laszczkowski, potem od Konkursu Ady Sari – Izabela Kłosińska, która we mnie uwierzyła i powiedziała, że będę Paminą w Czarodziejskim flecie i Hanną w Strasznym dworze. Jest dla mnie niesamowitą motywacją i skarbnicą wiedzy. Jej wiara w moje możliwości uskrzydla. Kolejną osobą na mojej drodze jest Andrzej Dobber, na którego mogę liczyć. Kiedy mam jakiś problem, wątpliwości, nie wiem, jak się z czymś uporać, zawsze mogę zadzwonić i otrzymam bezcenne uwagi, podpowiedzi, wskazówki. Jest dla mnie skarbnicą wiedzy. Oprócz tego, że współpracujemy, to uwielbiam jego śpiew… bardzo mnie wzrusza. Te osoby mnie ukształtowały, miały największy wpływ na moje artystyczne wybory. I na to, jakie ma być moje śpiewanie.

 

A jakie ma być?

 

Technicznie? Na oddechu, w ciele. A pod względem artystycznym? Z głębi duszy, z serca.  Bardzo prawdziwe, bo to jest dla widzów i słuchaczy najważniejsze. 

 

Jak na Panią wpływają fluidy płynące z widowni. Znam artystów, którzy odczuwają większy stres, wiedząc, że wśród odbiorców jest rodzina czy przyjaciele. Ma Pani dobry kontakt z publicznością?

 

Nie, ja akurat nie odczuwam większego stresu, jak widzę znajomych. Raczej jest to coś sympatycznego. Bardzo lubię, kiedy publiczność żywiołowo reaguje na to, co dzieje się na scenie. Może dlatego uwielbiam premiery. Jest wtedy ten dreszczyk emocji, niepewność. W teatrze czuć wtedy ogólne podenerwowanie, działa to na mnie bardzo mobilizująco.

 

Za chwilę zostanie Pani mamą, a ja podziwiam Pani aktywność zawodową w tym nie do końca łatwym, choć pięknym czasie oczekiwania na przyjście na świat maluszka. Jak Pani godzi życie prywatne z tym artystycznym. To wcale nie jest takie oczywiste, zwłaszcza dla kobiet.

 

Miałam to szczęście, że początki ciąży przebiegały łagodnie. Akurat byłam w produkcji  Simona Boccanegry – sama już wiedziałam, że dziecko jest w drodze, ale jeszcze nie  chciałam nikomu nic mówić. Zastanawiałam się, czy ktoś już coś zauważa, czy jeszcze nie?  Koleżanki mówiły, że trochę się zmieniłam na twarzy, że mam inną cerę… Potem ci, którzy już wiedzieli, bardzo mnie wspierali. Sytuacja jest trochę stresująca, bo mam małego człowieka w brzuchu.

 

Syn śpiewa razem z Panią.

Czasem dopada nas zmęczenie. Cieszę się, że zdrowie pozwala mi nadal pracować, choć ograniczam, oczywiście, intensywność występów. Zrezygnowałam z nocnych podróży z miejsca na miejsce – musiałam nieco zwolnić. Nie wiem jeszcze, jak to będzie wyglądać, kiedy już maluch będzie z nami. Ze wsparciem męża i dziadków da się wszystko pogodzić. Na przyszły sezon mam zaplanowanych sporo spektakli wznowieniowych, a nie całkowicie nowych produkcji, więc miesiąc po urodzeniu nie będę musiała spędzać całych dni do późna w teatrze. Myślę, że czeka mnie raczej łagodny wstęp do bycia mamą. Na przełomie czerwca i lipca zaśpiewam jeszcze kilka koncertów, a potem już muszę wyhamować…

 

Nie pochodzi Pani z muzycznej rodziny, ale z mężem założyliście i prowadzicie szkołę muzyczną. Kto wpadł na ten pomysł?

 

Razem doszliśmy do wniosku, że świetnie byłoby zrobić coś tego typu. Na początku nie wiedzieliśmy, co dokładnie, gdzie, jak to ma wyglądać…, ale jakiś pomysł był! Narodził się przy okazji świąt Bożego Narodzenia, a w kwietniu otworzyliśmy szkołę. Mąż z bratem i kilkoma znajomymi prowadzą zajęcia. Od września planujemy rozbudować działalność.  Zmieniamy placówkę i zwiększamy zakres kształcenia. Od przyszłego roku chcemy wprowadzić bardziej kompleksową i pogłębioną propozycję. Sama mam bardzo dobre doświadczenia z edukacji w szkołach muzycznych – chodziłam najpierw do szkoły przy Wiktorskiej, potem na Miodową i generalnie z sympatią wspominam te lata. Szkoła, którą prowadzimy, jest inna, bo nie ma typowego programu szkoły muzycznej. Odbywają się głównie zajęcia z emisji głosu, śpiewu, młodsze dzieci śpiewają piosenki, które im się po prostu podobają, bez stresu oceniania. Nauka gry na fortepianie prowadzona jest na najwyższym poziomie technicznym z nastawieniem na rozwijanie muzycznych pasji. Zależy nam bardzo, by nie były to zajęcia, do których dzieci są zmuszane i przychodzą pod presją rodziców. Ma to być miejsce rozwijające wrażliwość muzyczną, dające frajdę z grania czy śpiewania. Nie mamy egzaminów, tylko coroczne koncerty. 

 

Chciałaby Pani, by syn kiedyś poszedł w ślady rodziców i został muzykiem? Siłą rzeczy będzie dorastać blisko sceny; teatr i muzyka staną się jego naturalnym środowiskiem.

 

W domu nie będzie miał wyboru, bo my bardzo dużo słuchamy muzyki… operowej, klasycznej… więc będzie się osłuchiwał. Już teraz się tak dzieje…

 

Kopie i tańczy, jak to robiła moja córka?

 

Tak! Chociaż podczas spektaklu raczej śpi; reaguje, gdy ja odpoczywam w garderobie albo gdy słyszy bardziej rytmiczną muzykę. Ostatnio mieliśmy koncert z utworami Mozarta i przy Eine kleine Nachtmusik oraz arii Cherubina bardzo się ożywił. Nie wiem, czy mu się podobało, czy raczej nie? Będąc w rodzinie muzycznej, to raczej nieuniknione, że muzyka będzie go otaczać.

 

Skoro patrzymy w przyszłość – jak Pani widzi rozwój opery? Czy jako gatunek będzie się rozwijać, wciąż przyciągać publiczność? Jakie wyzwania na nią czekają?

 

Jestem bardzo spokojna o operę. Oczywiście, świat się dynamicznie zmienia i opera musi za tym nadążać, natomiast patrząc na to, że prawie zawsze mam problem z kupnem biletu na  spektakl, uważam, że z operą nie jest tak źle, jak niektórzy myślą.

 

22 czerwca wystąpi Pani w Krakowie podczas gali operowej w ramach Letniego Festiwalu Opery Krakowskiej. Sam koncert odbędzie się w filharmonii, ale czy ma Pani plany, by wystąpić na deskach Opery Krakowskiej, ale w spektaklu?

 

Jak dotąd jeszcze nie miałam takiej propozycji, ale z chęcią bym w Operze Krakowskiej zaśpiewała. Na koncert przygotowujemy fragmenty z różnych oper, m.in.  Carmen, Turandot, La Bohème. Słowem, dłuższe fragmenty połączone jednym wspólnym kluczem.

 

Czego Pani życzyć?

 

Teraz synek jest dla mnie najważniejszy, więc może zdrowia dla niego.

 

A więc zdrowia dla synka! Dziękuję za rozmowę.

 

Dziękuję.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl +48 579 667 678

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.