Kamil Dominiak: Podchodzę do wszystkiego, jakby to był pierwszy raz
Czy aktor może mieć dosyć? Czy scena teatralna to nieustanny tryb stand-by? O zawodzie aktora oraz o powrotach na scenę z Kamilem Dominiakiem, aktorem musicalowym oraz teatralnym rozmawia Bartosz Buczyński.
Każda rola to wielkie wyzwanie, zarówno pod kątem aktorskim, jak i wokalnym. Czy są role, do których powracasz wspomnieniami szczególnie często?
Kamil Dominiak: Tak, są takie. Hmm… Bardzo miło wspominam rolę Osła w musicalu „Shrek”. Dużo zabawy miałem również podczas przygotowań do spektaklu „Klatka wariatek”… O! I nie mogę również nie wymienić roli Poufalskiego w przedstawieniu „Piękna Lucynda”! To kreacje, do których wracam z naprawdę wielką tęsknotą…
Czy łatwo jest wejść w te same buty po raz kolejny?
Rola, którą się już zrealizowało, to na pewno dobry fundament do kolejnych wykonań. Oczywiście z czasem się ona zmienia, tak samo jak i aktor ją wykonujący. Z każdym występem ma się trochę inne pomysły, trochę inną perspektywę. Dla widowni partytura działań fizycznych może być taka sama – zależy ona w dużej mierze od tekstu, od scenariusza. Natomiast do wnętrza postaci aktor może za każdym razem podchodzić trochę inaczej.
Czyli rola kompana tytułowego bohatera musicalu „Shrek” byłaby tak samo łatwa (lub trudna) jak za pierwszym razem?
Tak.
Okej. A jak to wygląda od strony technicznej? Czy są jakieś specjalne techniki pamięci, dzięki którym łatwiej po czasie przypomnieć sobie swoje kwestie?
Moja technika polega przede wszystkim na tym, aby w pierwszej fazie zapamiętać tekst, najlepiej pisząc go na kartce. Jeżeli jestem w stanie napisać tekst wypowiadany przez swoją postać, to oznacza, że go umiem. Dużo pomagają działania na scenie – połączenie ruchu i tekstu w praktyce.
W przypadku roli Enjolrasa pojawiasz się cyklicznie w Teatrze Muzycznym w Łodzi. Na co dzień zajmujesz się także kształceniem młodego pokolenia aktorów w Warszawie… Czyli aktor nie musi być zawsze „w roli”?
Nie. Życie toczy się swoim własnym torem.
Czyli nie stanowi dla Ciebie kłopotu odtworzenie czegoś po roku intensywnej pracy na przykład w murach uczelni?
Wszystko wychodzi na próbach! Ale myślę, że przerwy dają jakościowy dystans i są generalnie dobre.
Określiłbyś aktorstwo jako zawód „z trybem stand-by”?
A co mogę przez to rozumieć?
Chodzi o poczucie czujności – zarówno przed nowymi wyzwaniami, jak i w odniesieniu do podtrzymywania tych elementów, które pomogą wejść w czyjeś buty po raz wtóry.
Stand-by rozumiem przede wszystkim jako oczekiwanie na swoją kolej, aby wejść w końcu na próbie na scenę (śmiech). A czy aktorstwo wiąże się z podtrzymywaniem czegoś wewnątrz, by „było później łatwiej”? Myślę, że kiedy dana rola jest już chociaż raz zagrana, to powrót do niej wydaje się czymś naturalnym. Aktorzy to też ludzie i mają swoje pasje. Możemy się martwić o kolejne spektakle lub interesować innymi produkcjami. Natomiast nie żyjemy tylko i wyłącznie granymi postaciami, bo taki jest nasz zawód – umożliwia wcielanie się i wychodzenie z postaci na naszych warunkach.
Czy powtarzalność to słowo klucz w przypadku Twojego zawodu? Czy aktor może odczuwać zmęczenie własną kreacją?
To ciekawe. Myślę, że chodzi tu raczej o poszukiwanie nowego. Z jednej strony powtarzasz pewne zadania, ale tak naprawdę my wszyscy jesteśmy w ten sposób uczeni, aby podchodzić do wszystkiego, jakby to był pierwszy raz. Nigdy nie powielasz tego, co już jest.
A więc odtwarzanie sceny, powiedzmy – śmierci bohatera, to za każdym razem „inne umieranie”?
Tak, tak… Pewne akcje fizyczne będą takie same, ale proces będzie zawsze nowy – co się dzieje, zanim postać pojawi się na scenie, w jaki sposób komunikuje się ze swoim partnerem, jakie pojawiają się w niej emocje…
Czyli liczy się całość, a nie tylko powracanie do tekstu kolejny raz?
Zdecydowanie.
A jak to jest z pedagogiką? Istnieją jakieś ćwiczenia, do których sam chętnie wracasz w pracy ze studentami?
Moje ukochane ćwiczenie… (śmiech) i chyba sztandarowe jednocześnie to syrena. Poznałem je dzięki mojej nauczycielce Maureen Scott. Jest to ćwiczenie, w którym udajemy syrenę alarmową, jej odgłos. Wtedy przechodzimy dźwiękami od góry do dołu (uśmiech), co pozwala poszerzyć skalę głosu i sprawdzić, jak głos danego dnia się czuje. Bardzo również lubię ćwiczenie uśmiechu w gardle. Pochodzi ono z modelu Estill Voice Training.
A czy masz jakieś autorytety, które stanowią dla Ciebie oparcie? Mam na myśli momenty, kiedy napotykasz bariery i potrzebujesz odwołać się do poprzednich doświadczeń lub wiedzy.
Całe szczęście mam takich ludzi i mogę do nich zaliczyć panią profesor Darię Iwińską, która uczyła mnie impostacji głosu w Akademii Teatralnej. Bardzo ważną postacią na mojej drodze była również Maureen Scott, którą spotkałem w Anglii na zajęciach ze śpiewu musicalowego. Dzięki niej zrozumiałem, jak działa głos i w jaki sposób technika pomaga w śpiewie musicalowym… Tak naprawdę mógłbym wymienić bardzo dużo nazwisk, a wręcz przedstawić całą listę tych, którzy są dla mnie ważni! (uśmiech)
Na koniec – czy jest coś, do czego wracasz w najtrudniejszych momentach?
Hmm… chyba jest to postać mojej pani profesor, z którą spędziłem wiele godzin i której tyle zawdzięczam. Noszę ją ze sobą. Zajęcia z nią to moja osobista przystań, do której mogę zawsze wrócić.
Dziękuję bardzo za rozmowę!