Ułaskawiając Judasza [spektakl Adama Sajnuka w Teatrze WARSawy]
Biblia od zawsze inspiruje artystów i myślicieli, a w czasach współczesnych – różnym interpretacjom poddaje się Nowy Testament. W końcu na kartach książki czy na scenie można wszystko, a o herezji nie może być mowy. W ten sposób ewangelia staje się soczewką, przez którą możemy przyjrzeć się sami sobie. I rzeczywistości – tej, która była, tej, która jest.
„Judasz” to sceniczna adaptacja powieści Amoza Oza pod tym samym tytułem. Spektakl wyreżyserował Adam Sajnuk, dyrektor Teatru WARSawy; w związku z pracami remontowymi w swojej siedzibie Teatr WARSawy został w lutym ugoszczony przez Teatr Studio w warszawskim Pałacu Kultury i Nauki. „Judasz” jest opowieścią, której akcja dzieje się pod koniec lat 50. w Jerozolimie, w okresie zimowym. Młody Szmuel Asz zaczyna pracę jako opiekun nad niepełnosprawnym Waldem Gerszonem (rewelacyjny w tej roli Bartosz Opania, aktor Teatru Narodowego). Jego obowiązki są jednak nietypowe – przede wszystkim ma bawić starca rozmową. Mężczyźni toczą więc zawzięte dyskusje o religii, o wojnie, o miłości, o marzeniach. Słowo po słowie odsłania się to, co ich boli, co niekiedy wolą przemilczeć, czego nie umieją sobie lub innym wybaczyć, czego pragną… Jest tu i kobieta – wdowa po synu Walda, której ojciec był zaangażowany w działania na rzecz dialogu Żydów i Arabów; jej mąż zaciągnął się jako ochotnik do armii i zginął męczeńską śmiercią. Mimo dość sporej różnicy wieku Szmuel się w Atalii zakochuje (jak i wielu przed nim…). Atalia jest zgorzkniała, niezależna, chłodna emocjonalnie po przeżytej tragedii. To femme fatale, której urokowi Szmuel chętnie się poddaje.
Pomiędzy trójką bohaterów powracają pytania o Jezusa i o to, jaką rolę w jego życiu odegrał Judasz Iskariota, jako że właśnie ta historia na przestrzeni dziejów bodaj najbardziej rzutuje na relacje Żydów i chrześcijan – historia zdrady, która może przybrać najróżniejsze oblicza, a może i zdradą nie musi być. Co więcej, i dziś zdrajcami bywają okrzyknięci ci, którzy wcześniej niż inni dostrzegli konieczność zmian – jak ojciec Atalii. A potencjalni zbawcy mają swoje słabości, do tego umierają śmiercią nieraz niepotrzebną.
Punktem wyjścia dla dramatu są cztery ewangelie oraz ewangelia Judasza, odnaleziona w latach 70. i opublikowana w 2006 r. Jednak zasadnicza dyskusja toczy się wokół kwestii konfliktu izraelsko-palestyńskiego. Ujęcie tematu jest odważne, niebanalne, problem rozważany wieloaspektowo. W moim odczuciu dużo ciekawiej wypada właśnie wszystko, co dotyczy wojny. Kwestie religijne pozostają niemal odarte z duchowości i rozeznania moralnego, to rozważania ateisty o sferze sacrum. Zostaje za to podany w wątpliwość uniwersalny sens miłości bliźniego (Wald uznaje, że jest wbrew naturze ludzkiej kochać bliżej niesprecyzowany ogół). Z jakiegoś powodu nie jest tutaj rozpatrywany kontekst jednostkowy, psychologiczny takiej miłującej, współczującej postawy, przemilczana zostaje możliwość, że miłosierdzie i otwarte serce zmieniają jakość życia duchowego jednostki, a właściwie przepracowane nie tłumią emocji, ale raczej pozwalają je przetransformować w celu wewnętrznego oczyszczenia. Trafna wydaje się natomiast sugestia, że niemal każdej religii może towarzyszyć ideologiczne zaślepienie prowadzące do nieuchronnych konfliktów i nietolerancji wszystkiego, co odmienne. Postać Judasza zostaje dogłębnie zanalizowana jako tragiczna, może nawet i bezwolna. Wszystko zależy od przyjętej pespektywy. Podobnie jak i walki o Ziemię Obiecaną można postrzegać jako wielkie „nieporozumienie” lub wzajemne, gorzkie zrozumienie, ponieważ każdy walczy tu w zasadzie o to samo. I tylko szkoda, że gdzieś nam się gubi w trakcie spektaklu świadomość, kto w historii naszych bohaterów mógłby uosabiać biblijnego Judasza – czy właśnie ojciec Atalii? Jednak prowadzone przez niego za życia działania kojarzą się także z otwartą, miłującą postawą Chrystusa – kojarzącym się przede wszystkim z łagodnością, choć przecież i temu ostatniemu zdarzyło się dość gwałtownie, acz w słusznej sprawie, wypędzić kupców ze świątyni. Brak tutaj klarownego poprowadzenia głównej myśli całej opowieści i wyraźnej puenty, gubimy się w domysłach i wątkach.
Nie przekonują również młodzi aktorzy, którzy przy nestorze wypadają po prostu blado i nienaturalnie. Mimo że wizualnie i głosowo bardzo do odgrywanych przez siebie postaci pasują, to jednak męczy manieryczna intonacja, deklamowanie na przemian z wykrzykiwaniem swoich kwestii. Są za to niebywale sprawni ruchowo – Kamila Baar w tańcu, Paweł Brzdęk we wspinaniu się na elementy konstrukcyjne scenografii (notabene i sprawne zmiany scenograficzne, i ruch sceniczny zasługują na owacje na stojąco!). Aby jednak zmusić do refleksji czy poruszyć widza, potrzeba czegoś więcej. Tymczasem nawet najbardziej dramatyczne kwestie gdzieś się w tym wszystkim gubią, zwłaszcza że spektakl trwa blisko trzy i pół godziny, z tego pierwszy akt dłuży się niemiłosiernie (szczególnie gdy ogląda się go w obowiązkowej maseczce na wypełnionej po brzegi widowni).
Jednak osobą, która całkowicie kradnie show, jest improwizujący w głębi sceny kontrabasista Wojciech Gumiński. Jego solówki są zniewalające, pełne głębi, której tak pragnie się w „Judaszu” doświadczyć, a której można mieć po przedstawieniu niedosyt. Doskonale sprawdza się w grze ilustracyjnej, śmiało korzystając z efektów rodem z muzyki współczesnej, do tego kapitalnie wprowadza do spektaklu melodie odwołujące się do tradycji żydowskich i świetnie koresponduje z nagraniami muzyki Michała Lamży, które również się w spektaklu pojawiają. Cóż, Teatr WARSawy za każdym razem prezentuje bardzo wysoki poziom muzyczny swoich produkcji, imponujące.