Jak brzmi Transylwania? [Piotr Sałajczyk i Orkiestra „Transylvania” na Festiwalu Eufonie]
Choć koncert nie zanurzył całkowicie w dźwiękach rumuńskiego folkloru, to przyznać trzeba, że nieco pozwolił go poznać. 20 listopada na Festiwalu Eufonie okazał się być feerią dźwięków i form bałkańskiej kultury ludowej w klasycznym wydaniu.
Koncert rumuński Györgya Ligetiego okazał się bardzo barwnym początkiem koncertu. Transylwańska Państwowa Orkiestra Filharmonii w Kluż-Napoka urzekała bajkowym brzmieniem i z łatwością rozkochiwała w ludowych melodiach pobrzmiewających w neoklasycystycznym utworze. Zespół pod batutą Gabriela Bebeșelei zdawał się pochłaniać słuchacza. Czasem dosłownie – kiedy w Adagio ma non troppo jedna waltornia odpowiadała drugiej z najwyższego balkonu widowni. Wkładało to słuchacza w środek muzyki.
Po Koncercie rumuńskim zakończonym skrzypcową imitacją śpiewu ptaka przyszedł czas na obszerniejszy i mniej frywolny Koncert fortepianowy Es-dur Władysława Żeleńskiego. Wykonać go nie mógł nikt inny, jak Piotr Sałajczyk – pianista, który zebrał i nagrał komplet dzieł zapomnianego, choć ważnego, kompozytora doby pochopinowskiej.
W utworze, wykonanym dwa dni wcześniej w tym samym składzie w Rumunii, dało się już czuć dobrą współpracę pianisty z orkiestrą. Fortepian nie przytłumił gości z Rumunii (i na odwrót). Przytłumiony został w moim odczuciu jednak wydźwięk samego wydarzenia
Koncert Żeleńskiego, chociażby elementami krakowiaka, nawiązuje do kultury polskiej. Da się usłyszeć w nim, co prawda, również dźwięki skal modalnych, które kojarzyć się mogą z folklorem państw bałkańskich, jednak daleko mu do pełnego rumuńskich wpływów koncertu Ligetiego czy pozostałych utworów drugiej części niedzielnego koncertu. Jak sam wskazał Piotr Sałajczyk – utwór ma „akademicki pancerz”. Otoczenie go „lżejszymi” utworami może nieco ułatwiło spojrzenie na ten koncert wrażliwym okiem. Z drugiej strony – trudno mi zrozumieć (pod kątem artystycznej spójności) takie koncertowe połączenie. Nie zbliżał ten utwór słuchacza do kultury wschodnio-bałkańskiej czy rumuńskiej.
Warto zaznaczyć, że pierwotny program koncertu z Poematem rumuńskim George’a Enescu z pewnością lepiej „zadziałałby” z koncertem Żeleńskiego. Długi utwór z bogatą i gęstą harmonią sprawił, że utwory drugiej połowy koncertu wypadały chwilami blado – choć wykonane były bardzo dobrze. Chociażby w trakcie wykonania Pastorale-fantazji Enescu, moje skupienie lekko uciekało.
Druga połowa zaciekawiała jednak krótkimi formami i różnorodnością. Publiczność żywo zareagowała na Suitę symfoniczną Trzy tańce rumuńskie pełną akcentów, zróżnicowanej dynamiki i folkowej rytmiki
Jak zaznaczył dyrygent – repertuar koncertu zakończył utwór łączący dwa kraje. Wykonana Rapsodia na tematy mołdawskie Mieczysława Wajnberga połączyła nie tylko – jak poprzednie utwory – kulturę ludową z klasyką, ale i kultury dwóch różnych regionów. W końcu, choć utwór interpretował melodie mołdawskie, stworzył go polski kompozytor. Podobnie jak inne dzieła tego koncertu Rapsodia była wykonana żywiołowo i z werwą.
Koncert połączył dzieła, które łączyła inspiracja rumuńską kulturą. Ten repertuar nie miał jednak „skansenowego” charakteru. Folkowe rytmy i melodie ubrane w romantyczne i neoklasycystyczne kostiumy tworzyły razem spójny program. Jednocześnie koncert pozwolił na zróżnicowanie wrażeń słuchaczy, proponując np. obok rozrywkowych tańców znacznie bardziej poetycki i liryczny Koncert rumuński. Nieco niejasnym wyborem w tym kontekście wydaje mi się koncert Żeleńskiego – zdecydowanie znacznie bardziej polski niż bałkański. Ale mimo to – trudno odmówić przyjemności w słuchaniu go w wykonaniu Sałajczyka i trudno odmówić, koncertowi, że nie spełnił swojego zadania