Inne Brzmienia zachowują swoją tożsamość
Na Inne Brzmienia w Lublinie jeżdżę od siedmiu/ośmiu lat, a w tym roku przypadła 10. edycja lubelskiego festiwalu odbywającego się na Błoniach, tuż u podnóża zamku królewskiego. A pod znakiem Wschodu Kultury ta impreza trwa znacznie dłużej.
Mogę z ręką na sercu powiedzieć, że naocznie obserwowałem, jak to wydarzenie ewoluowało i rozrastało się w przeróżnych kierunkach. Przez scenę Innych Brzmień przewinęło się mnóstwo artystów, a wśród nich chociażby takie projekty/nazwiska jak Tony Allen, Lee „Scratch” Perry, George Clinton & Parliament Funkadelic, Einstürzende Neubauten, Tortoise, Veronique Vincent & Aksak Maboul, Mulatu Astatke, Saul Williams, Kasai Allstars, Tuxedomoon, Squarepusher, Dirtmusic, Atari Teenage Riot, The Herbaliser, Dezerter, Dengue Dengue Dengue, Ifriqiyya Electrique, Tarwater, Mouse on Mars, Squarepusher i wiele, wiele innych.
Tegoroczna odsłona Innych Brzmień rozpoczęła się w czwartek 6 lipca, ale po walce z jakąś infekcją udało mi się dotrzeć na dwa z czterech dni festiwalowych. Sobota (8 lipca) – jak każdy poprzedni dzień – obfitowała w tak zwane wydarzenia towarzyszące, w tym warsztaty perkusyjne dla młodych artystów i na temat dostępności wydarzeń muzycznych dla osób z niepełnosprawnościami, premiery książek Insekt i Planeta pożeraczy serc, czytanie performatywne, projekcje filmowe (Piosenka o miłości, Przystanek – Ziemia), debaty (Miasta muzyki. Miasta młodzieży i Moja generacja) i oczywiście targi małych wydawców. W tym roku przewodnią wytwórnią płytową – świętującą swoje 25-lecie – został rodzimy label Gusstaff Records prowadzony przez Janusza Muchę z Zielonej Góry. Zainteresowanych odsyłam na stronę Innych Brzmień, gdzie można dokładnie prześledzić program i zagłębić się w tematykę poszczególnych wydarzeń.
Koncertowe sobotnie popołudnie rozpoczęła solo warszawska songwriterka Agata Karczewska, łącząca amerykański folk i country. Pamiętam, jak ta artystka stawiała pierwsze kroki, występując m.in. na białostockim i już niestety nieistniejącym Halfway Festival. To był rok 2017 i wówczas Karczewska miała na koncie debiutancką EP-kę. Dziś wokalistka kroczy już przez świat z pełnowymiarowym albumem I’m Not Good at Having Fun (2019) oraz tegoroczną i wspólną płytą On The Wrong Planet opublikowaną wraz z Johnem Porterem. W Lublinie zaprezentowała piosenki w minimalistycznych aranżacjach na gitarę i wokal. Mocna skala głosu wydobywająca się z tak drobnej osoby robi zawsze wrażenie – bardzo wyraźna fraza, oparta na amerykańskim akcencie języka angielskiego. Niezmiennie budząca u mnie najwięcej skojarzeń z manierą Johnny’ego Casha. Było dużo o miłości – tej poranionej, kolczastej – o sercowych uniesieniach i ostatecznie miłosnych rozczarowaniach. Od strony muzycznej Karczewska raczej drepcze nieco w miejscu i podąża wąską ścieżką, bez silenia się na wyważanie już dawno wysadzonych drzwi. Był to bardzo miły letni koncert.
Szybki teleport do zupełnie innego wszechświata zafundowała wszystkim Nuha Ruby Ra – brytyjska wokalista i kompozytorka. I od razu zaznaczę, że to na pewno dla mnie odkrycie tych Innych Brzmień. Ruby Ra debiutowała w 2021 roku albumem How to Move, zaś w marcu tego roku wróciła z drugim krążkiem Machine Like Me i to głównie z niego pochodził repertuar wykonany w Lublinie. Zaczęło się od 6 In The Morning – perkusyjnego dygotu i transowych uderzeń, a w tle zmysłowe wokalizy często śpiewane jednocześnie do dwóch mikrofonów. Napięcie tylko rosło aż do całkowitej erupcji wokalnej – krzyku! W trakcie utworu My Voice Ruby Ra zeszła ze sceny i śpiewała, chodząc wśród publiczności. Taka zagrywka prawie zawsze dobrze działa. Poza jej znakomitym wokalem, ekspresją i totalnym zawłaszczaniem sceny warto podkreślić walory muzyczne Ruby Ra. Świetnie brzmi jej mieszanka drapieżnej i brudnej elektroniki, często napędzanej postpunkową motoryką, przy tym pozostawiająca grunge’owe ]=.’;qi noise’owe rysy. Jestem przekonany, że gdyby na żywo towarzyszył jej zespół, to ta dzikość mogłaby urosnąć do znacznie większych rozmiarów – przy wsparciu improwizacji, szalonych gitarowych wstawek itd. To jeden z tych koncertów, na które warto było czekać i osłupieć na Błoniach.
Na występ niemieckiego tria To Rococo Rot wielu czekało. Zespół reaktywował się z okazji 25-lecia Gusstaff Records. Od 2014 roku zagrali tylko jeden koncert, aż do 8 lipca 2023 r. W Lublinie wykonali materiał z jednego z najważniejszych albumów w ich dyskografii – The Amateur View z 1999 roku. Panowie nie grali ze sobą zbyt wiele w ostatnich latach i być może dlatego początkowo czuć było niepewność, która szczęśliwie z każdą kolejną kompozycją znikała. To było też inne wykonanie materiału z The Amateur View – doszły nowe rozwiązania brzmieniowe, utwory były znacznie dłuższe, ale nierozciągnięte do znudzenia i zabicia ciekawości. Widać było po reakcjach publiczności sporą radość z tej reaktywacji. Wywołani entuzjastycznymi brawami muzycy wyszli jeszcze na dłuższy bisowy set. Kto wie, czy to nie był jeden z najlepszych koncertów w historii Roberta Lippoka, Ronalda Lippoka i Stefana Schneidera.
Kolejnym ważnym wydarzeniem tego wieczoru był występ zespołu Ladytron z Liverpoolu. To było trafione posunięcie w programie, jeśli idzie o pociągnięcie tego tanecznego pulsu zaaplikowanego wcześniej przez To Rococo Rot. Charyzmatyczna frontmanka Ladytron, Helen Marnie, od pierwszych sekund pokazała, że jest w świetnej formie wokalnej, jak i cała reszta grupy. Kolorowe, buchające barwami projekcje tańczące i żyjące własnym życie na ekranie za muzykami jedynie pozytywnie potęgowały taneczną electropopową energię. Wszystko aż kipiało – nie tylko od fali upałów – synthpopowym beatem, zaś new wave’owe pasaże syntezatorowe starały się lekko ochładzać tę gorącą letnią noc na Błoniach. No i na koniec przyjemna i nostalgiczna „kostka lodu” wrzucona do wnętrza tej musującej mikstury w postaci utworu Destroy Everything You Touch. Ladytron w porywającej odsłonie! Ten piękny letni wieczór zamknął elektroniczny set ukraińskiego producenta podpisującego się jako Monoconda, dając mocny, miejscami basowy przelot z elementami – a jakże – electro, choć już powywijanego na różne strony elektronicznego świata. Nie zbrakło też w jego secie elementów dubu czy techno.
Na czwarty dzień Innych Brzmień – i niestety już ostatni (niedziela 9 lipca) – czekałem najbardziej ze względu na koncert norweskiego gitarzysty, wokalisty i eksperymentatora Stiana Westerhusa. W ciągu upalnego popołudnia w oczekiwaniu na wieczorne granie można było zasiąść przed ekranem i obejrzeć dwa filmy: Co w duszy gra (reż. Pete Docter) i Silent Twins (reż. Agnieszka Smoczyńska). Albo na przykład nie iść na ten drugi obraz i odbić w stronę debaty Music Saves Ukraine, czyli dyskusji na temat aktualnej sytuacji na ukraińskim rynku muzycznym, co idealnie się zazębiało z pierwszym występem tego dnia, czyli ukraińskiego tria podpisującego jako Hyphen Dash: Mykhailo Birchenko (perkusja), Daniil Zubkov aka Lucas Bird (klawisze, gitara) i Yevhen Puhachov (bas, gitara). I okazali się – przynajmniej w moim odczuciu – bardzo pozytywnym zaskoczeniem.
Ci młodzi muzycy, każdy z nich bardzo sprawny technicznie, pokazali z werwą, zaangażowaniem, pasją i radością wspólnego grania, jak można ciekawie łączyć znane i stare patenty, czyli wpływy muzyki klubowej z jazzem, rockiem i elementami hip-hopu. Zdaniem wielu ekspertów ukraińskiego rynku są objawieniem ostatniego roku. Perkusista Birchenko był tym łącznikiem między zespołem a publicznością i pomiędzy utworami przypominał o dramatycznej sytuacji w Ukrainie – o tym, że wciąż giną ludzie – i dziękował Polsce za ogromne wsparcie. Jego głos aż drgał od trudnych emocji. I kilka razy sobie pomyślałem w trakcie tego koncertu, że mogłem nie usłyszeć tych chłopaków 9 lipca w Lublinie, że po prostu mogli zginąć z rąk rosyjskich oprawców. Miejcie ich na uwadze i jeśli będą grać gdzieś blisko was, to koniecznie sprawdźcie ich sceniczną energię.
I nadszedł wyczekiwany moment wyjścia na scenę Stiana Westerhusa – znanego nie tylko z solowych działań, ale też z gry w wielu zespołach, na czele z Jaga Jazzist, Ulver czy Puma. Jego autorskich wydawnictw należy szukać w katalogach takich wytwórni, jak Rune Grammofon, All Ice Records lub ostatnio House of Mythology. Nakładem tego ostatniego labelu ukaże się jesienią tego roku jego najnowsza solowa płyta. Mam mocno wryty w pamięć koncert Stiana dokładnie sprzed roku na letniej odsłonie gdańskiego festiwalu Jazz Jantar, gdzie kuratorowałem występ Stiana. Wtedy zagrał fenomenalny koncert w ducie z perkusistą Erlandem Dahlenem. Jak było w Lublinie? Również wspaniale! Wyszedł tylko z gitarą oraz mnóstwem różnych efektów i niemal po chwili zaczął a cappella delikatnie śpiewać i jeszcze delikatniej sobie akompaniować. Całość przybrała formę ciągłego strumienia, z którego wypływały pasma zmieniających estetyk, emocji i brzmień. Westerhus jest artystą totalnym i to właśnie doskonale zaprezentował na Innych Brzmieniach. Przechodził od łagodnego falsetu aż po krzyk i bardzo niskie gardłowe (barytonowe?) frazy, po czym wracał do śpiewania na granicy szeptu skierowanego do wnętrza swojej gitary. Nie zabrakło paraliżującego noise’u i gitarowych sprzężeń wywoływanych w bliskiej odległości z kolumnami. Miejscami bardzo brudna i przesterowana gitara rozrywała przestrzeń na Błoniach, gdzie w transowych uniesieniach Westerhus pokazał, co można nadal wycisnąć z tego instrumentu. Z tych dźwiękowych erupcji wyłaniał się też ambient – operowanie dronami, „ciszą”, grząskimi eksperymentami (obniżenie stroju gitary w czasie rzeczywistym), granie detalami. Wszystko to w perfekcyjnym wykonaniu. Nie byłem na dwóch pierwszych dniach Innych Brzmień, ale jak dla mnie to koncert tej edycji. Publiczność podniosła się z leżaków i na stojąco obsypała gromkimi brawami i okrzykami Westerhusa. Dla tych, którzy nie mogli być w Lublinie, jest świetna okazji, żeby zobaczyć niedługo Stiana w Łodzi podczas polskiej odsłony festiwalu International Jazz Platform (23-27 lipca 2023 Klub Wytwórnia). On zagra 24 lipca z Pale Horses oraz poprowadzi warsztaty, tak że gitarzyści – artyści/słuchacze z „otwartą” głową – pędźcie tam!
To nie był koniec Innych Brzmień. Tuż po norweskim gitarzyście wskoczył na scenę projekt braci Kuby i Bartka Kapsów Contemporary Noise Ensemble, choć na końcu powinno się zamienić ensemble na duo (śmiech). Ci, którzy obserwują od lat – właściwie od dekad – polską scenę niezależną, są obeznani z dokonaniami tych braci. Wypada przypomnieć chociażby grupę Something Like Elvis. Contemporary Noise zawsze ewoluował do różnych składów, przybierając formy kwartetu, kwintetu czy nawet sekstetu. Obecnie to duet i w takiej konfiguracji zagrali po wielu latach nieobecności w Lublinie. Muzycy wykonali głównie materiał z ich najnowszego albumu An Excellent Spiritual Serviceman, ale były też powroty do przeszłości, choć już mocno – ale twórczo – przearanżowane na nowo. Publiczność świetnie przyjęła ich instrumentalną muzykę z małymi wyjątkami. Na bis zaśpiewał Kuba Kapsa. Contemporary Noise Ensemble tego wieczoru płynęli rytmicznie i transowo, przy rozciągnięciu napięcia i dramaturgii na liniach gitary basowej Kuby. Bartek oczywiście za zestawem perkusyjnym o motoryce często wyjętej rodem z postrockowego grania. Słychać, że aktualne oblicze duetu braci – proszę ich nie mylić z dokonaniami braci Cugowskich – jest pod silnym wpływem chociażby klasyków tego gatunku, czyli chicagowskiego Tortoise, którzy de facto wystąpili na Innych Brzmieniach kilka lat temu. To było bardzo dobre show w wykonaniu Contemporary Noise Ensemble.
Nadal zostaliśmy na rodzimym podwórku, ale powiedzmy, że już na innym blokowisku, na którym mógłby przesiadywać Jakub Skorupa i jego muzycy. Jestem przekonany, że znacie z radiowych anten przebój Skorupy pod tytułem Joga. Oczywiście wybrzmiał ten utwór w Lublinie. Sam wokalista i gitarzysta przyznał, że nigdy wcześniej nie był w Lublinie i był zachwycony przyjęciem oraz samym miastem. Tego wieczoru wykonał zestaw piosenek ze swego debiutanckiego albumu Zeszyt pierwszy. Nie zabrakło Pociągów towarowych, Kolegów, Głuchego telefonu i paru innych fragmentów. Rapowa liryka miesza się u niego z prostym gitarowym graniem, choć nieźle współgrającym z podkreśleniem emocji, jakie z siebie wokalista stara się wydobyć. Gdyby pokusić się o jakieś umiejscowienie go na polskiej scenie muzycznej, to powiedziałbym, że jest gdzieś pomiędzy Kortezem a Pablopavo i Ludziki. Skorupa nie jest tak zblazowany jak Kortez i liczę, że pozostanie sobą w tym, co robi. I niech dalej pisze te melancholijne piosenki i opowiada o życiu. Publiczność przyjęła go bardzo ciepło i na koniec domagała się bisu, co też się stało. Taki niespieszny koncert na domknięcie festiwalu, czego nie można powiedzieć o zamykającym Inne Brzmienia 2023 secie ukraińskiego producenta i didżeja Ehora Havrylenko, lepiej znanego jako The Lazy Jesus presents UA Tribal.
W tej kreacji scenicznej – ukrywał twarz pod kapturem i za maską – połączył muzykę elektroniczną (techno, electro, house) z wpływami ukraińskiego folkloru (też w oprawie wizualnej), ale nie tylko, bo były również eskapady w stronę dubu, Afryki czy Ameryki Południowej, głównie w warstwie wplecionych akcentów rytmicznych. Tak brzmiało echo z nienazwanej dżungli i jednocześnie wschodniej puszczy.
Dwa dni na Innych Brzmieniach, a jakże intensywne. Przypomnę, że festiwal trwał tradycyjnie cztery dni. Ja mogę jedynie podsumować to, czego sam doświadczyłem, a na pewno doznałem jak zawsze dobrej, przyjaznej i nigdzie niepędzącej atmosfery, bez biegania od sceny do sceny, okupionego rozdarciem pt. „kogo ja teraz muszę zobaczyć, a kogo nie zobaczę”. Skoncentrowanie się na jednej scenie zawsze skutkuje większym przykuciem uwagi. Mogę potwierdzić, że Inne Brzmienia nadal zachowują swoją tożsamość i DNA, zapisując się jako jeden z najważniejszych letnich festiwali w Polsce. Letnich, w sensie pory roku, bo nie ma mowy o „letniej” atmosferze i potraktowaniu programu jako kalki paru innych imprez z komercyjnym wydźwiękiem, stawiających sobie za cel przyciągnięcie widza za wszelką cenę w rozumieniu dosłownym. Inne Brzmienia, nie zmieniajcie się, trwajcie – i niech się od was inni uczą, jak się robi niecodzienny festiwal na Wschodzie i nie tylko! Białystok i Rzeszów – weźcie się w końcu do roboty (śmiech)!