Wyprawa w głąb brzmienia [Inauguracja 65. Warszawskiej Jesieni]

20.09.2022
Inauguracja 65. Warszawskiej Jesieni

Podczas inauguracji 65. edycji Warszawskiej Jesieni rzeczywiście doszło do „Połączenia”! 16 września w Filharmonii Narodowej zbadano wszystkie wymiary muzyki. Les Espaces acoustiques Gérarda Griseya w bardzo dobrym stylu rozpoczęło festiwal.

Na początku była ciemność, z której wyłoniła się altówka (Rafał Zalech). Stała na odległych rubieżach sceny. Jej brzmienie zdawało się ewoluować. Razem z tym rozwojem pojawiało się światło – punktowy reflektor na muzyka. Motyw muzyczny powtarzał się, ale ciągła eksploracja brzmienia altówki trzymała w napięciu. Te pierwsze sceny spektaklu zapowiadały dalsze części utworu – również starające się zmierzyć wzdłuż i wszerz (i w głąb, i z pewnością w wielu innych wymiarach) muzykę, a właściwie ludzką percepcję instrumentalnych dźwięków. Już teraz barwa altówki potrafiła ze śpiewnej przejść w brzmienie metaliczne – niemalże elektroniczne.

Inauguracja 65. Warszawskiej Jesieni

Oderwanie dźwięku i przyjemna niewiedza

Rafał Zalech, przechodząc w drugi utwór cyklu, przybliżył się do widowni, zasiadając z zalążkiem wielkiej orkiestry (osiemnaście osób, z których dopiero siedem zaczęło grać). Zgodnie z opisem dzieła na stronie Warszawskiej Jesieni utwór ponownie zaczął badać podstawy muzyki. Harmonia łączyła się i zderzała z dysonansem, regularny rytm z arytmią itd. O założeniach utworu warto przeczytać, a kompozycję oczywiście docenić. Trzeba jednak zwrócić uwagę, że to spektrum muzycznych technik w płynny sposób oddała Sinfonia Varsovia i Orkiestra Muzyki Nowej pod batutą Szymona Bywalca.

 

W trzecim utworze – Partiels – muzyczna iluzja zaczęła działać najpełniej. Zmienne barwy różnych (już osiemnastu) instrumentów myliły słuchaczy: kontrabas imitował puzon, a nawet doprowadził mnie do wątpliwości: „czy to nie gra flet?!”. W kolejnych częściach zagubienie w tym, co właściwie słyszymy, nie ustępowało i pozostawiało wrażenie oderwania dźwięku od instrumentu – wrażenie niezwykłe. Dźwięk zdawał się chwilami być niezależny od tego, z czego był wydobywany. Cały czas jestem przekonany, że ktoś czasem coś śpiewał i że gdzieś na sali były schowane elektroniczne instrumenty – a z tego, co wiem, nic takiego nie miało miejsca.

 

To właśnie dlatego trzeci utwór najbardziej mnie do siebie przekonał. Stosunkowo niewiele instrumentów pozwalało na baczną obserwację zmian tempa, dynamiki, harmonii, barwy. Ta analiza naprawdę dawała satysfakcję. A jednocześnie utwór był po prostu piękny – wydaje się wręcz, że zbyt „tradycyjnie piękny” na awangardową Warszawską Jesień.

Inauguracja 65. Warszawskiej Jesieni

Nadmiar patosu i dawka luzu

Elementy performatywne tego występu nieco zawodziły. Tak jak strojenie altówki w trakcie utworu czy imitowana rozmowa instrumentów smyczkowych przyjemnie wyrywały z zanurzenia w utworze, tak pełne namaszczenia szeleszczenie kartkami zdawało mi się zbyt patetyczne i „przeaktorzone”. Lekka sugestia tego działania przekazałaby tę samą myśl prostszymi środkami. Ja odczułem to działanie jako zbyt pretensjonalne.

 

To jednak wciąż był bardzo dobry występ. Już pierwsza część koncertu zadowalała publiczność, co dało się słyszeć po brawach i podsłuchanych przeze mnie rozmowach. Szczególnie, że mimo wysokiej rangi wydarzenia (inauguracja 65. edycji tak wielkiego festiwalu) utwór oferował widowni uczucie „luzu”. Pozwalał się zaśmiać z muzycznych żartów (żadne dowcipy dla snobów – faktycznie dało się wyczuć sporo humoru), wśród ciągłych szmerów szepnąć słówko do współsłuchających lub po prostu na chwilę się rozmyślić.

Inauguracja 65. Warszawskiej Jesieni

Co właściwie połączono?

Druga część zapraszająca na scenę całą wielką orkiestrę kontynuowała badanie wymiarów brzmienia (ponownie odsyłam do opisu utworu na stronie, by dowiedzieć się więcej). Tutaj cała orkiestra bawiła się już siłą, jaką uzyskała. Harmonie przeradzały się w nieczytelne muzyczne plamy, a pojedyncze odgłosy instrumentów przerywane były „dźwiękową ścianą”. Sonorystyczne efekty, wibracje instrumentów – wszystko kontynuowało wyznaczoną na początku ścieżkę. Czułem się tu lekko zagubiony. Nie mogłem już tak sprawnie obserwować każdego instrumentu. Na pewno nie byłem jednak przytłoczony. Czasem – jak już wspomniałem – to uczucie było wręcz przyjemne. Poza tym – to dopiero piąty i szósty utwór cyklu w pełni eksplorowały muzyczną przestrzeń, którą podjął się zbadać Gérard Grisey.

 

W kontekst „połączenia” – głównego tematu tej edycji Warszawskiej Jesieni – ten cykl sześciu utworów niewątpliwie się wpisywał. Łączył odległe krańce szerokiego spektrum muzycznych technik. Łączył najdziwniejsze odgłosy z instrumentalnym bel canto. Łączył dwa instrumenty w jeden. Wiele więcej tych połączeń było. Wydaje mi się jednak, że koncert znacznie bardziej zbliżył się do „zanurzenia” – motywu przewodniego poprzedniej edycji. Stale rozszerzająca się przestrzeń, która pochłaniała słuchacza i wciągające badanie dźwięku – to zjawiska które bardziej odczułem podczas koncertu.

 

Nietrudno zauważyć, że te sugerowane przez Warszawską Jesień konteksty nie są ścisłym kluczem doboru dzieł, a jedynie kierunkiem ich interpretacji. Dlatego to częściowe „niedopasowanie” do tematu nie razi mnie mocno. W końcu do połączenia doszło. Odbyło się między mną a utworem i trwało dłużej niż wizyta w Filharmonii. Właściwie trwa nadal.

Wszystkie treści na PrestoPortal.pl czytasz za darmo. Jesteśmy niezależnym, rzetelnym, polskim medium. Jeśli chcesz, abyśmy takim pozostali, wspieraj nas - zostań stałym czytelnikiem kwartalnika Presto. Szczegóły TUTAJ.

Jeśli jesteś organizatorem życia muzycznego, artystycznego w Polsce, wydawcą płyt, przedstawicielem instytucji kultury albo po prostu odpowiedzialnym społecznie przedsiębiorcą - wspieraj Presto reklamując się na naszych łamach.

Więcej informacji:

Teresa Wysocka , teresa.wysocka [at] prestoportal.pl

Może Cię zainteresować...

Drogi użytkowniku, zaloguj się aby móc komentować nasze treści.