Gwiazdy folkowego świata [Festiwal Dźwięki Północy]
Pomimo swojej długiej historii i bardzo dobrej renomy Festiwal Dźwięki Północy pozostaje wydarzeniem kameralnym, a także – między innymi ze względu na przestrzeń w jakiej się odbywa – daje poczucie intymnego święta. W skupionej i gęstej od przeróżnych brzmień i pogłosów atmosferze można słuchać artystów mało znanych, a także koncertów gwiazd najjaśniej błyszczących na kolorowym niebie folkowego świata.
Festiwal Dźwięki Północy, chociaż może to brzmieć paradoksalnie, liczy sobie więcej lat niż jego organizator, czyli Nadbałtyckie Centrum Kultury. Początków tego goszczącego w Gdańsku co dwa lata wydarzenia trzeba szukać w zakurzonych annałach z lat siedemdziesiątych. Zaczęło się od Przeglądu Piosenki Kaszubskiej, który później ewoluował i pod względem formuły, i nazwy. Lecz nie o historii chcę teraz pisać, choćby była ona nobliwa, intrygująca i bogata jak historia Dźwięków Północy, ale o tym, co jeszcze brzmi w uszach. Czyli właściwie też już o historii, ale w chwili jej tworzenia.
W tym roku Dźwięki Północy składały się głównie z czterech koncertowych wieczorów; głównie, bo przygotowano jeszcze wydarzenia towarzyszące, takie jak wystawa fotografii z ekspedycji naukowej PAN do Arktyki i warsztaty śpiewu tradycyjnego prowadzone przez Ewę Grochowską. Niestety nie mogłem wziąć udziału we wszystkich tych atrakcjach. Nie usłyszałem, jak zagrali 8 lipca Nordic Fiddlers Bloc, Odpoczno i fiński zespół Frigg. Nie miałem też okazji posłuchać, zapewne znakomitego, koncertu zamykającego Festiwal, na którym można było zobaczyć Hazelius Hedin oraz Radykalną Orkiestrę Pomorską. Swoje przypuszczenie o znakomitości niewidzianych występów opieram na tym, że to, czego udało mi się doświadczyć na Dźwiękach Północy, było przeżyciem artystycznym najwyższej klasy.
Na otwarcie Festiwalu w kościele św. Jana zagrali Dreamers’ Circus. Rune Tonsgaard Sørensen, Ale Carr i Nikolaj Busk zaprezentowali własne kompozycje oraz melodie ludowe ze Skandynawii w swoich interpretacjach. Rdzeniem twórczości trio jest tradycyjna muzyka nordycka, którą artyści sprawnie łączą z muzyką poważną i jazzem. Już sam zestaw instrumentów wykorzystanych podczas koncertu świadczy o różnorodności i przekraczaniu nudnych gatunkowych granic – gitary, fortepian, skrzypce (grał na nich Sørensen, który występuje również w Danish String Quartet, kwartecie mającym w swoim repertuarze klasyczną muzykę kameralną, ale też opracowania tradycyjnych pieśni), akordeon, cytra (niestety oryginalna nordycka cytra należąca do Ale Carra zagubiła się w odmętach lotniczych luków bagażowych i artysta musiał pożyczyć podobny instrument od pomocnej osoby z Trójmiasta).
Muzyka Dreamers’ Circus to amalgamat, w którym melodie ze skandynawskich pieśni weselnych brzmią momentami jak dzieła minimalistów, a utwory klasycznych kompozytorów nabierają folkowego charakteru. Daleko jednak ich graniu do zawiłości wyszukanych eksperymentów wymagających od słuchaczy wysiłku i gruntownego przygotowania. Wręcz przeciwnie – to muzyka bardzo przyjemna i wpadająca w ucho. Pełna miękkich, harmonijnych brzmień, wzruszających melodii, koronkowych aranżacji i repetycji opartych na delikatnym i łatwo wyczuwalnym rytmie. Dodatkowo na koncercie w kościele św. Jana Dreamers’ Circus zagrali ze wspaniałą energią, której może czasem brakuje na ich wydawnictwach płytowych, gdzie poszczególne kompozycje, chociaż dopieszczone pod względem realizatorskim, mogą nużyć przewidywalnością. Te mankamenty obecne na płytach – które są może mankamentami wyłącznie dla mnie i wynikają z moich indywidualnych inklinacji ku brzmieniom chropowatym i niedoskonałym – nie były właściwie wyczuwalne na koncercie. Muzycy zagrali świetnie, mieli znakomity kontakt z publicznością i, co niebagatelne, widać było w nich wielką radość, którą czerpali z tego, co robili na scenie. Energia ta udzieliła się widowni, która reagowała żywymi brawami.
Po The Dreamers’ Circus wystąpił zespół, którego – jak zwykle anonsują własną zapowiedź konferansjerzy – nie trzeba przedstawiać. Kapela ze Wsi Warszawa – bo o niej mowa – zagrała w Gdańsku między innymi piosenki ze swojej przełomowej płyty Wiosna Ludu, wydanej po raz pierwszy dwie dekady temu w gdyńskiej, nieistniejącej już oficynie Orange World, a także utwory z najnowszego albumu Uwodzenie. Po artystach widać było wieloletnie doświadczenie sceniczne, które owocuje pewnością, swobodą i profesjonalizmem. Biały śpiew Magdaleny Sobczak, Sylwii Świątkowskiej i Ewy Wałeckiej był czysty i ciął powietrze jak stal, błyszcząc i wzruszając, przywoływał słowa ludowych piosenek, które obrastały nieoczywistymi znaczeniami wśród gotyckich murów kościoła św. Jana.
Trzeciego dnia Festiwalu, 9 lipca, można było usłyszeć wspólny koncert Sutari oraz szwedzkiego, grającego akustyczny skandynawski folk, zespołu Fränder. Obie grupy pracują wspólnie od 2020 roku (kooperację tę przerwała na jakiś czas pandemia) nad projektem „Across the Baltic Sea” i właśnie piosenki, które mają niedługo ukazać się na albumie o tym samym tytule, zaprezentowali w Gdańsku. Utwory te idealnie wpisały się w hasło przewodnie Dźwięków Północy, którym jest „promocja współczesnej muzyki inspirowanej tradycyjną kulturą Polski oraz krajów nadbałtyckich”. Koncert Sutari i Fränder oparty został na formule dialogu pomiędzy dwoma odmiennymi, ale bliskimi i przenikającymi się kulturami. Polskie piosenki ludowe przejmująco zaśpiewane przez Basię Songin i Kasię Kapelę splatały się z tradycyjną muzyką skandynawską, czyli na przykład szwedzkim tańcem o nazwie „polska”. Czasem w tym dialogu zdawała się pobrzmiewać sztuczność, jakby nie mógł on przybrać dynamiki żywej rozmowy, w której dwa głosy przemawiają osobno, tworząc zarazem jedną całość. Zdawały się one za to biegnąć trochę niezależnie, jakby wzajemnie się nie widząc. Pomimo tego pojawiającego się momentami odczucia koncert zagrany był dobrze, z nieco transową energią podszytą poruszającym głosem śpiewaczek z Sutari.
Festiwal Dźwięki Północy 2022 już przeszedł do historii, ale ciągle trwa jako projekt, który kolejną odsłonę będzie miał za dwa lata, oraz jako wspomnienie. Wielokrotnie zdarzało mi się uczestniczyć w koncertach organizowanych przez Nadbałtyckie Centrum Kultury w kościele św. Jana. Zawsze muzyka wybrzmiewająca w tej przestrzeni zdaje mi się oddziaływać ze zwielokrotnioną siłą – nie wiem, czy przez dobrą akustykę, piękno gotyckiego wnętrza lub może nieokreślony sentyment. Pewnie z tych wszystkich powodów jednocześnie. Będę więc śledził kolejne koncerty i wydarzenia organizowane przez NCK, a także z pewnością kolejną edycję Dźwięków Północy, podczas której Centrum św. Jana znów wypełni się brzmieniami pełnymi piękna, ale też niejednokrotnie bólu i melancholii.